Reklama

Ekstremalnie przydatny, brutalnie pracowity. Fede Valverde

redakcja

Autor:redakcja

02 października 2022, 11:15 • 10 min czytania 3 komentarze

Nie znajdziecie wielu piłkarzy, których można z pełnym przekonaniem nazwać wszechstronnymi. A już szczególnie takich, którzy wręcz z religijnym oddaniem godzą się na rzucanie po różnych pozycjach i nie schodzą poniżej bardzo wysokiego poziomu. W przypadku Fede Valverde jest tak, że potrafi genialnie dostosować się do nowych warunków i nie zastanawia się, czy zmiana pozycji będzie z korzyścią dla niego. Nie rozmyśla, czy może być dobry tu i ówdzie, a gdzieś indziej słabiutki. On po prostu robi, o co go proszą i przez to stał się zadaniowcem premium, czyli całkowitym przeciwieństwem zapchajdziury.

Ekstremalnie przydatny, brutalnie pracowity. Fede Valverde

Wyjątkowość polega też na aktywnym poszukiwaniu powodów, by w siebie wierzyć. Taka wyuczona zaradność bierze się z szacunku do własnego talentu i świadomości, że się go posiada.

Z tego względu Urugwajczyk pasuje do Realu Madryt. Nie da się ukryć, że oprócz umiejętności, dużego nakładu pracy i odpowiedniego przygotowania – reprezentowanie tego klubu wymaga wyrobienia w sobie nawyku wygrywania. Bycia drapieżnikiem, a nie ofiarą. To nie jest przypadek, że Królewscy wielokrotnie rozstrzygali o losach meczu w końcówkach. To nie żadne tam DNA, czy inne nadużywane sformułowania, to zwyczajnie mentalność zwycięzców, przydatny nawyk.

Ekstremalnie przydatny, brutalnie pracowity. Fede Valverde

Początki, Penarol i transfer

Treningi piłkarskie rozpoczął niezwykle szybko. Według licznych relacji miał niespełna trzy latka, gdy trafił do Estudiantes de la Union. Obowiązywały wówczas przepisy, które uniemożliwiały rozgrywanie oficjalnych spotkań dzieciakom do szóstego roku życia, więc Valverde trochę musiał poczekać na grę w takich meczach.

Reklama

Gdy był dzieciakiem, przylgnął do niego pseudonim „El Pajarito”, po polsku ptaszek. Wziął się z tego, że latał po całym boisku jak szalony. Zawsze i wszędzie było go pełno. Poza boiskiem był i pozostaje nieśmiały, ale murawie nigdy nie brakowało mu energii. Już wtedy posiadał w sobie ambicję stania się dobrym zawodnikiem. Gdy nie mógł znaleźć kompanów do wspólnego grania, uderzał futbolówkę o ściany swojego domu rodzinnego. Jednak to gra na ulicy z innymi sprawiała, że nabierał sprawności i uczył się błyskawicznego podejmowania decyzji. Często grywał z chłopakami dużo starszymi, silniejszymi i na tym etapie życia lepszymi. Tak wykuwał umiejętności, rozwijał talent i kształtował charakter.

W 2008 roku został wypatrzony przez skautów Penarolu. Gdy trafił tam na testy, niemal natychmiast podjęto decyzję o zatrzymaniu go na stałe. Spisywał się doskonale, ale po kilku latach przydarzył mu się pierwszy poważny kryzys. Po skończeniu czternastego roku życia musiał rozgrywać mecze jedenastu na jedenastu (wcześniej siedmiu na siedmiu) na znacznie większym boisku. Długo zajęło mu przestawienie się do gry na większej przestrzeni i nie chodziło ponoć o aspekt fizyczny.

Jego problemy zauważyli trenerzy, którzy zaczęli stawiać na innych kosztem Valverde. Dlugo dusił w sobie emocje i nie potrafił opanować wątpliwości. Podczas turnieju w Brazylii zadzwonił sfrustrowany do swojej mamy i zakomunikował, że wraca do Montevideo, bo ma już dość. Ta poprosiła go, by robił, co mu nakazują i w międzyczasie skontaktowała się z trenerem, by uspokoić sytuację. To pomogło.

W dalszej kolejności z młodym chłopcem przeprowadzono mnóstwo rozmów, które nastroiły go w odpowiedni sposób i przyniosły piorunujące rezultaty. Nagle wystrzelił i już rok później trenował z pierwszym zespołem. Później trener Penarolu, Pablo Bengoechea, podkreślał, że nigdy nie widział tak młodego chłopca z tak wysoko rozwiniętymi umiejętnościami.

Zadebiutował w lidze urugwajskiej już w sezonie 2015/16. Miał wówczas zaledwie siedemnaście lat, co wpłynęło na to, że zaczęli się nim interesować możni tego świata. Arsenal, Chelsea, FC Barcelona i właśnie Real Madryt. Najkonkretniejsi byli Królewscy, bo nie próbowali na siłę zbić cenę i zaproponowali warunki, na które musiał przystać urugwajski klub. Zgodził się też Valverde, który tym samym spełnił marzenie o grze w wielkim klubie.

Po przenosinach do Europy

Zawsze takie decyzje niosą za sobą konsekwencje. Trzeba opuścić strefę komfortu, gniazdko, do którego zdążyło się przywyknąć, ale w jego przypadku „El Pajarito” opłacało się podjąć wyzwanie. W ten sposób Fede Valverde wylądował w Europie, najpierw w drużynie Realu Madryt Castilla.

Reklama

– Real Madryt zmienił moje życie. Pochodzę z Peñarolu, zawsze to mówię… ale od pierwszego dnia, kiedy założyłem koszulkę Realu, wiedziałem, że to najlepsza drużyna na świecie – podkreślił w tegorocznej rozmowie z El Larguero.

Szybko docenił przenosiny do topowego klubu. Komfort pracy, posiłki o stałej porze i inne z pozoru banalne udogodnienia. Te były dla niego czymś nowym. Nie można też powiedzieć, że wywodził się z biednej rodziny, ale nie było też tak, że spał na pieniądzach. Ojciec pracował jako ochroniarz w kasynie, a matka sprzedawała ciuchy w lumpeksie. Wiedli spokojne życie, ale młody chłopak chciał jeszcze podnieść standard ich egzystencji. Taki transfer do Los Blancos był pierwszym krokiem do spełnienia tego celu.

Valverde wziął sobie do serca rady Diego Forlana, który podpowiedział mu, żeby w Hiszpanii nie zatracił swojej dociekliwości i wykazywał się dużą inicjatywą. To się sprawdzało, ale i tak droga do pierwszego zespołu Królewskich prowadziła przez obszerny objazd.

Real Madryt szukał opcji wypożyczenia Valverde, by nabrał doświadczania. Zgłosiło się między innymi Schalke, ale klub ze stolicy Hiszpanii upierał się, że woli oddać swojego zawodnika do ligowego rywala. Ostatecznie przeniósł się na rok do Deportivo La Coruña, które od kilku lat chyliło się ku upadkowi i organizacyjnie nie przystawało w żadnym zakresie do Realu Madryt.

Dzięki temu Valverde zobaczył na nowo świat, do którego nie chciałby w przyszłości wrócić. Zapewne była to dla niego cenna lekcja, by docenić jeszcze bardziej obrany wcześniej kierunek. Warto nadmienić, że młodzi piłkarze trafiający do topowych klubów – takich jak Real – żyją mniej lub bardziej w bańkach, przez co potrafią zatracić kontakt z rzeczywistością. Z Valverde tak nie było, ale i tak czekało go trudne, wielomiesięczne szkolenie w galicyjskim klubie.

Na wypożyczeniu był rzucany po różnych pozycjach i nie pokazywał tam pazura, z którego jest teraz kojarzony. Bywał dość przeźroczysty. Jego trenerzy podkreślali, że na treningach robił niesamowite wrażenie, ale co z tego skoro podczas meczów był jednym z wielu. Nie tyle dał powody, by w niego zwątpiono, ile dostawił przy swoim nazwisku mały znak zapytania.

Znów w Realu

Po powrocie z wypożyczenia Julen Lopetegui zabrał go na obóz i obdarzył dużym zaufaniem, którego bardzo potrzebował. Urugwajczyk toczył walkę wewnętrzną z powodu tego, że nie dostał powołania do reprezentacji na mistrzostwa świata. Przeszkodziła w tym kontuzja, której nabawił się w meczu ligowym. Miał prawo, by marzyć o mundialu, bo już rok wcześniej w debiucie reprezentacyjnym zdobył gola. Wówczas zdecydował się na strzał spoza pola karnego, który odbił się po drodze od jednego z Paragwajczyków i ostatecznie wpadł do sieci.

U Lopeteguiego zadebiutował w październikowym meczu z Viktorią Pilzno, ale u tego trenera się nie nagrał. Nie był jeszcze na to gotowy. Następnie przez jakiś czas Los Blancos prowadził Santiago Solari. Ponoć świetnie się dogadywali. To u boku tego trenera Fede zdobył pierwsze trofeum – Klubowe Mistrzostwo Świata, choć nie przyszło mu rozegrać choćby minuty.

Po Solarim przyszedł Zidane, który zdaniem Urugwajczyka jest człowiekiem, który naucza już poprzez samo przywitanie. Francuz stopniowo wprowadzał młodego piłkarza, ale nie jest to łatwe, gdy ma się tak wielu klasowych graczy do dyspozycji i każdy chce grać. Konkurencja – zwłaszcza w środku pola – była olbrzymia. Zazwyczaj w środku pola nie błyszczał, więc bywało tak, że awaryjnie wchodził na inne pozycje.

Gdy w 2019 roku zapytano Valverde o to, jak opisałby siebie, wypowiedział się w następujący sposób:

– Fede to walczak, który zawsze pracuje z pokorą. To też ktoś, kto nigdy nie zapomni dnia wejścia na Santiago Bernabeu. Marzyłem o grze na ogromnym stadionie, gdzie będzie skandowane moje imię. Kiedy Real o mnie zapytał, to było dla mnie szaleństwo. Siedziałem w swoim pokoju i poprosili mnie, by powiedzieć, że chce mnie Real. Chciałem zachować spokój, ale to był Real… Nie mogłem uwierzyć, że przyjechał ktoś związany z Realem i że był mną zainteresowany.

Stopniowo spłacał dług wdzięczności, ale dopiero się uczył i bywał przygaszony. Do pewnego momentu grał nieśmiało. Przypominało to jego okres w Deportivo. Wszyscy dookoła chwalili go za postawę na treningach, ale podczas meczów regularnie brakowało kropki nad “i”. A trzeba być świadomym, że w Realu nie można sobie pozwolić na przeciętność. Stopniowo się docierał i zaczęło się mówić, że jest tańszą wersją Paula Pogby.

Odwaga na wagę trofeum

Wiele osób zapewne kojarzy go z faulu, którego dopuścił się dogrywce Superpucharu Hiszpanii 2020. Przy stanie 1:1 wpakował się w nogi Alvaro Moraty, który miał już przed sobą tylko bramkarza. Kibice Realu Madryt byli zadowoleni, że młody piłkarz poświęcił się dla zespołu. Inni, zwłaszcza fani Atletico, mocno go skrytykowali za postępowanie wbrew duchowi sportu.

Co ciekawe, Diego Simeone nie miał mu tego za złe:

– Powiedziałem mu, że zrobił to co powinien w tym momencie. Sądzę, że cena bycia najlepszym piłkarzem to odpowiedni instynkt. Valverde wygrał ten mecz w tej akcji.

Później Valverde wspominał, że ten moment wywarł na nim duży wpływ i często o nim rozmyślał. Dodał, że po meczu podszedł do niego Cholo i powiedział kilka słów, za które jest mu wdzięczny, ale nie wypada ich cytować.

Później długo był piłkarzem numer dwanaście, ale za każdym razem pokazywał, że chce coś znaczyć w Realu tu i teraz. Tym kupił sobie czas, zjednał sobie ludzi, ale czekano na kolejny wystrzał formy, który nie nadchodził. Po prostu widziano, że może dać jeszcze trochę więcej, tych kilka najważniejszych procent, które warunkują wyniki. Ciężko było doszukać się u niego wad, ale należało wymagać, by jeszcze lepiej sprzedawał swoje atuty. Od zdolnych uczniów należy wymagać po prostu więcej.

Cenna lekcja

W poprzednim sezonie miał przez pewien czas problemy ze zdrowiem, które musiał przepracować również w głowie. To naprowadziło go na nową ścieżkę, dzięki której możemy obserwować teraz najlepszą wersję Urugwajczyka. Niezbędna okazała się rola jego żony, która zaczęła organizować mu zajęcia z fizjoterapeutą, dietetykiem i innymi osobami, które pozwoliły mu lepiej wykorzystać czas przestoju.

Valverde zdał sobie sprawę, że o ile dobrze się prowadzi, o tyle w tej kwestii jest jeszcze spore pole do poprawy. Owoce tych refleksji – a właściwie wykonanej dzięki nim pracy – można podziwiać w ostatnich tygodniach.

Fede Valverde dosłownie unosi się ponad murawą. Kilka dni temu ze wybrany najlepszym graczem ligi hiszpańskiej za wrzesień. Real wygrał wszystkie mecze, a Valverde zaliczył asystę w meczu z Realem Betis i wpakował po bramce Mallorce i Atletico. Został też po raz kolejny doceniony przez Luisa Suareza. Ten porównał go Steven Gerrarda, z którym grał w Liverpoolu.

Co ważne, w Madrycie nie przespano momentu, w którym sam Fede zaczął stawiać przed sobą większe wymagania. Nie jest łatwo na dłuższą metę być na rozdrożu pierwszego składu i ławki rezerwowych. Ba, to po prostu męczy mentalnie i można poczuć się gorszym lub wyrazić chęć zmiany klubu. O odpowiednie nastawienie Urugwajczyka i dawkowanie czasu gry zadbał włoski trener Los Blancos.

Zawsze pozostawał trochę w cieniu innych piłkarzy, ale już z niego wyszedł. Koledzy z drużyny regularnie go chwalili za postawę, niekiedy widzieli więcej od sympatyków piłki. Wymowna jest długość umowy 24-latka. Tylko Aurelien Tchouameni ma dłuższy kontrakt od niego.

Carlo Ancelotti regularnie podkreśla, że Urugwajczyk będzie przez lata ważną postacią w Realu Madryt. Trudno mu się dziwić, bo przecież Valverde to piłkarz, który gdy drużynie nie idzie, bierze sprawy w swoje ręce. Przykładowo to z jego strzału w finale Ligi Mistrzów zrodziła się asysta. Akcję wykończył Vinicius, ale gdyby nie odważna próba Urugwajczyka, to nie byłoby tego gola. Niby drobiazg, ale w końcowym rozrachunku warunkuje wynik.

Jego wielkim atutem jest strzał z dalszej odległości. Ten dar niestety często trzymał tylko dla siebie. Nie demonstrował go tak często jak powinien. Ostatnio się to zmienia. Oddaje prawie dwa razy więcej strzałów i ciężko jest znaleźć wielu zawodników o podobnej sile uderzenia. Pewnie Rusłan Malinowski i jeszcze kilku by się znalazło, ale to coś, co go bez dwóch zdań wyróżnia.

Spójrzcie na ten strzał w meczu z Mallorką.

Specjalność zakładu.

A przecież to tylko ostatnia kropla w morzu jego atutów. Szybko, wytrzymały wybiegany. Zagra w środku pola, na prawej obronie, prawej pomocy. Niektórzy żartowali po kontuzji Benzemy, że i na „dziewiątce” by ogarnął. Ta wszechstronność i przebojowość uwidoczniła się jeszcze bardziej w czasach pracy Carlo Ancelottiego. Naprawdę ciężko doszukać się piłkarza, który ma tak rozbudowany zestaw cech, nie marudzi i potrafi to sprzedać. Nie jest ot, takim, zwykłym rzemieślnikiem, co niektórzy próbują przeforsować. Jest kilka półek wyżej. Ciężko do zdefiniować. To po prostu Fede Valverde 3.0.

CZYTAJ WIĘCEJ O HISZPAŃSKIM FUTBOLU:

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

3 komentarze

Loading...