Chyba wbrew jakiejkolwiek logice obiecywaliśmy sobie po tym pojedynku tego, czego dostarczyły nam dwie poprzednie walki. Szalonego tempa, emocji, dobrych wymian. Jakby zagłuszając własny rozum, powtarzający, że ta walka odbywa się o cztery lata za późno. Że Giennadij Gołowkin (42-2-1, 37 KO) przechodzi do wyższej wagi, ma czterdziestkę na karku. Saul Alvarez (58-2-2, 39 KO) miał dziś łatwą i przyjemną robotę do wykonania. Wyszedł, poobijał weterana i to by było na tyle. Gołowkin jest zadowolony, bo dotrwał do ostatniego gongu. Alvarez jest zadowolony, bo łatwo opędzlował rywala. Tylko kibice zapewne są niepocieszeni, gdyż dopiero podczas pojedynku zorientowali się jak wielkim nieporozumieniem było zestawienie tych pięściarzy w 2022 roku.
SERCE KONTRA ROZUM
Zdecydowana większość ekspertów i analityków boksu przed trzecim pojedynkiem Saula Alvareza z Giennadijem Gołowkinem uważała, że pod względem sportowym ma on niewiele sensu. Dość powiedzieć, że w ankiecie magazynu “The Ring”, każda z dwudziestu osobistości bokserskich zapytanych o wynik walki, wskazała zwycięstwo Canelo. To miał być jego wieczór. Pierwszy krok w powrocie na sam wierzchołek bokserskiej góry lodowej.
Z drugiej strony, przed ich trzecim pojedynkiem trudno było nie dać się ponieść tej nutce pięściarskiego romantyzmu. Bo przecież Gołowkin wygrał ich pierwsze starcie, choć sędziowie widzieli tam remis. Bo porażka Kazacha w drugiej walce również wzbudziła kontrowersje. Wreszcie – bo zwieńczenie trylogii nastąpiło kilka lat za późno, kiedy mistrz z Karagandy jest już po czterdziestce. Trudno było nie dojść do wniosku, że Alvarez postanowił walczyć z Gołowkinem trzeci raz, gdyż uważa go za wygodnego rywala, a walka się sprzeda. Z powyższych względów wielu kibiców trzymało kciuki za GGG. Chociaż – podkreślmy to wyraźnie – niewiele czysto sportowych argumentów za nim przemawiało.
ŻAL BYŁO OGLĄDAĆ TAKIEGO GOŁOWKINA
Być może wielu fanów szermierki na pięści życzyło sobie zwycięstwa Kazacha, jednak z pewnością niewielu z nich znajdowało się w T-Mobile Arenie w Las Vegas. W końcu to niemalże terytorium Saula Alvareza. Walka jak zwykle zgromadziła na trybunach całą rzeszę meksykańskich kibiców. I jak zwykle stworzyli oni niesamowitą atmosferę.
Saul Alvarez zapowiadał, że wychodzi do ringu po nokaut na Gołowkinie. I rzeczywiście to nie był Canelo wyczekujący dobrego momentu na kontratak, jak to miał w zwyczaju robić w poprzednich walkach. Tym razem Saul chciał inicjować ataki, zaś Kazach wyczekiwał ruchu rywala.
Pierwsze rundy przebiegły typowo na wybadanie rywala, a akcjami najbardziej wartymi uwagi były wymiany lewy na lewy. Ale z każdym kolejnym starciem Alvarez zaczynał się rozkręcać. Nieśmiało uderzał z różnych płaszczyzn, i wiele z tych ciosów dochodziło do celu. A Gołowkin na to… no właśnie tu był problem. Bo Kazach nijak nie reagował, tylko się cofał i był coraz bardziej poobijany.
Doprawdy, smutno się oglądało takiego Gołowkina. On nawet za bardzo nie odpowiadał na ciosy. Tylko inkasował co jego i uciekał z linii ognia Alvareza. Ale Meksykanin zaraz po chwili go dopadał. Wybijała już ósma runda, ale przebieg walki nie ulegał żadnej zmianie. Serio, czy GGG miał jakikolwiek pomysł na tę walkę? Na co on lub jego obóz liczył? Na szczęśliwy cios? A może dzień przed walką wraz z trenerem Johnathonem Banksem obejrzeli pierwszego “Rocky’ego” , po czym obaj stwierdzili, że zbieranie oklepu przez praktycznie całą walkę to dobry plan, bo w ostatniej będzie można czymś zaskoczyć przeciwnika? Szkoda tylko, że nie przewidzieli, że do tego momentu pojedynku Kazach będzie zupełnie rozbity.
Pretendent do unifikacji pasów rozkręcił się nieco dopiero w dziewiątej rundzie. Pytanie tylko, na ile było to spowodowane zachowaniem Alvareza, który chyba nastawiał się na bitkę cios za cios, tymczasem wyprowadzał uderzenia, ale nic ku swojemu zaskoczeniu nie otrzymywał niczego w zamian. Być może Gołowkin chciał nieco zmęczyć mistrza. Zastosować fortel niczym Muhammad Ali, który w słynnym Rumble in the Jungle zamęczył George’a Foremana dając mu się wystrzelać, po czym posłał go na deski.
Jednak dziś w Las Vegas nic podobnego nie mogło mieć miejsca. Gołowkin nie ryzykował, wyszedł tylko po to, by dotrwać do ostatniego gongu. I brawo, udało się. W ostatnich rundach Alvarez już nawet odpuścił odważniejsze ataki. Nie miały one żadnego sensu, skoro wyraźnie wygrywał walkę, a rywal nie kwapił się nawet do tego by zaryzykować chociaż odrobinę odważniejszy boks. Nie, Kazach wyszedł po grubą wypłatę, którą chciał zgarnąć bez uszczerbku na zdrowiu. Udało mu się. Teraz chyba czas na emeryturę. Dalsze walki w takim stylu nie mają sensu.
Na koniec tego marnego widowiska sędziowie punktowi musieli wprowadzić element komedii. Dave Moretti Punktował 116:112, zaś David Sutherland i Steve Weisfeld po 115:113 na korzyść Alvareza. Zwycięzca walki tym razem został wybrany poprawnie. Ale karty punktowe zupełnie nie oddają tego, co działo się dziś na ringu. Bezradny i nie podejmujący ryzyka Gołowkin ugrał maksymalnie dwie rundy, a tak ciasny wynik jest chyba tylko wyrazem sympatii do Kazacha. Niestety, punktowanie walk bokserskich powinno opierać się na nieco innych, bardziej przejrzystych zasadach…
Fot. Newspix
Czytaj więcej o boksie:
- Fury i Joshua zawalczą 3 grudnia? Jest porozumienie
- Wielka kasa, morale narodu, miejsce w historii i… sportswashing. O co powalczą Fury i Usyk?
- Lepszy Joshua, ten sam Usyk. Ukrainiec wciąż niepokonany