Kilku tygodni potrzebowali Erling Braut Haaland i Manuel Akanji, by ponownie znaleźć się ze swoimi kolegami z Borussii Dortmund na jednym boisku. Problem w tym, że wystąpią w błękitnej koszulce Manchesteru City. Norweg i Szwajcar są kolejnymi zawodnikami, dla których BVB było jedynie przystankiem w drodze na szczyt. Świadomość tego faktu wciąż jest przytłaczająca dla klubu z Zagłębia Ruhry.
Tak jak los sprawił, że Robert Lewandowski mógł szybko powrócić do Monachium po transferze do Barcelony, tak podobnego psikusa sprawił Erlingowi Brautowi Haalandowi czy Manuelowi Akanjiemu. Obaj już w drugiej kolejce zmierzą się ze swoją byłą drużyną – Borussią Dortmund. Ostatnie tygodnie Norwega i Szwajcara w Zagłębiu Ruhry rzucają się cieniem na ich całym okresie gry dla BVB. To nie pierwszy raz, kiedy ten klub kreuje wielkie gwiazdy, a później ma problem, by je z zyskiem sprzedać i rozstać w dobrych relacjach. W Dortmundzie wciąż nie radzą sobie z pogodzeniem się z myślą, że nie należą do ścisłej europejskiej czołówki drużyn, a jedynie dostarczają tym z absolutnego topu swoich najlepszych zawodników.
Bezpodstawne oskarżenia
– To nie był dla mnie łatwy czas. Należałem do pierwszego zespołu. Byłem skoncentrowany i naciskałem na treningach. Ale nie liczyłem się już dla kadry meczowej. Siedziałem na trybunach, nieważne jak dobrze trenowałem. Dziwne było też to, że napisano, że odrzuciłem drugą ofertę kontraktu. Tak naprawdę nie było nawet wstępnej pisemnej oferty, żadnych negocjacji. Nic. BVB od początku wiedziało, że moja chęć odejścia to nie jest kwestia pieniędzy. Mówiono o mnie rzeczy, które po prostu nie były prawdziwe – powiedział na łamach “Blicka” Akanji.
Szwajcarowi zarzucano, że chciał wymusić od klubu znaczną podwyżkę. Według relacji obrońcy wcale tak nie było, ale jeśli chodzi o jakiekolwiek cyferki lepiej polegać na Akanjim niż zeznaniach włodarzy BVB. Akurat wielkie liczby potrafi ze sobą dodawać czy mnożyć, dzięki swoim nadzwyczajnym umiejętnościom matematycznym. Potwierdził to również w rozmowie z “Blickiem”. – Nigdy nie rozmawiałem o liczbach z BVB, ponieważ nigdy nie dbałem o pieniądze. To szaleństwo, że zostałem o to oskarżony. Borussia Dortmund poinformowała mnie bardzo wcześnie, że chciałaby przedłużyć mój kontrakt. Mój doradca wiedział jednak, że chciałbym zrobić kolejny krok i że przedłużenie kontraktu nie ułatwi transferu, dlatego otwarcie i szczerze zakomunikowaliśmy, że nie będziemy go odnawiać. Nie dało się jaśniej przedstawić sytuacji.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
To nie pierwszy raz, gdy rodzi się podobny problem. Zawodnik, który wyróżnia się w Dortmundzie, ale nie może liczyć na walkę o najwyższe trofea, zamierza odejść z drużyny. Przez ostatnie osiem lat Borussia zdobyła tylko dwa Puchary Niemiec, najwyżej w Bundeslidze uplasowała się na drugim miejscu, natomiast w Lidze Mistrzów najdalej dotarła do ćwierćfinału. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że największe gwiazdy pokroju Pierre-Emericka Aubameyanga, Ousmane Dembele, Jadona Sancho czy wspomnianych Haalanda lub Akanjiego szukają klubu do rozwoju i spełnienia swoich ambicji.
Niska regularność zaletą
Dortmund stał się miejscem, gdzie rozwija się gwiazdy, ale się ich nie utrzymuje. Taki w końcu był plan, który jeszcze przed okresem wielkich sukcesów Juergena Kloppa wprowadził Sven Mislintat. Szef skautingu za wzór przyjął sobie Arsenal, do którego de facto później trafił. Kanonierzy wyszukiwali mnóstwo utalentowanych piłkarzy, nie tylko dzięki ogromnej sieci obserwatorów, ale również rozbudowanym danym statystycznym. To one pomagały w znalezieniu piłkarskich perełek m.in. z Francji, a menedżer Arsene Wenger w odpowiedni sposób wprowadzał je do składu. W 2012 roku londyński klub kupił firmę StatDNA za przeszło dwa miliony funtów po to, by szybciej wyszukiwać obiecujących zawodników i ograniczyć ryzyko transferowych wtop.
Podobny system stworzył w Dortmundzie Mislintat. Scoutpanel pomagał selekcjonować profile tysięcy zawodników z całego świata. Gdy w 2010 roku Borussia pozyskała za darmo Shinjiego Kagawę z drugiej ligi japońskiej, wszyscy pukali się w głowę. Równie nieznani byli Julian Weigl – gracz 2. Bundesligi, Sancho – gracz młodzieżowej drużyny Manchesteru City, Dembele, którego BVB chciało ściągnąć, gdy ten jeszcze nie zanotował debiutu w pierwszej drużynie Rennes. System pozwala wybierać zawodników po dostosowaniu kilku czynników jak strzały, liczba występów, ale także regularność. To właśnie ona pozwala ocenić, czy dany zawodnik jest w stanie stać się gwiazdą światowego formatu.
– Zakładamy, że z wciąż rozwojowego gracza o niskiej regularności, ale notującego występy od przeciętnych do wręcz olśniewających, możemy uczynić gracza światowej klasy – powiedział Mislintat w książce Christopha Biermanna “Piłkarscy hakerzy. O rewolucji w futbolu i sztuce zbierania danych”. Taki wskaźnik miał choćby Demebele. W kolejnych latach podobny potencjał na światową gwiazdę osiągnął Sancho, a obecnie Jude Bellingham. Wszyscy ci zawodnicy chętnie przychodzą do Borussii, bo wiedzą, że dzięki odpowiedniemu taktycznemu sznytowi i niemieckiemu porządkowi będą w stanie stać się światowymi gwiazdami.
Radość rozstania
Problem w tym, że Dortmund nie jest miejscem dla światowych gwiazd. W mieście wieje nudą. Ostatnią jedyną ekstrawagancją, za którą zawodnicy solidnie dostali po kieszeniach, było zaproszenie fryzjera z Wielkiej Brytanii w dobie pandemii, by ostrzygł wszystkich piłkarzy. A trzeba przyznać, że gracze, szczególnie młodzi, bardzo szybko się nudzą i potrzebują wrażeń. Samo boisko nie gwarantuje im wystarczającej dawki adrenaliny. A trzeba przyznać, że zawodnicy coraz szybciej dojrzewają w Dortmundzie i osiągają tam światowy poziom. Są zatem gotowi do zdobywania trofeów, których Borussia im nie gwarantuje. Klub podpisuje jednak z nimi długie kontrakty, by zabezpieczać się na wypadek darmowej straty.
Koło się zapętla. Piłkarz chce odejść, bo klub nie gwarantuje mu odpowiedniego poziomu. Klub nie chce oddać zawodnika, bo prezentuje światowy poziom, który pozwala myśleć o skróceniu dystansu do Bayernu Monachium. Zawodnik napiera na odejście. BVB broni się zapisami kontraktowymi, co powoduje tarcia i próby wymuszani transferów jak stało się w przypadku Aubameyanga czy Dembele. Spaloną ziemię pozostawili po sobie również Sancho czy Haaland. Na kursie kolizyjnym znajduje się Bellingham, który za rok będzie gotowy do wyjazdu. Anglik ma jednak ważny do 2025 roku kontrakt. Nikogo zatem nie powinny dziwić już takie komentarze.
– Myślę, że dobrze wyszło tak jak wyszło. O ile zawsze lubiliśmy Erlinga Haalanda i odnosił wielkie sukcesy, finalnie temat stał się pewnym obciążeniem w szatni, w klubie i środowisku. Prawie wszystko było skoncentrowane na zewnątrz wokół Haalanda i obejmowało wiele tematów BVB, które również były ważne. Ostatecznie termin transferu był odpowiedni dla obu stron – stwierdził na łamach “SportBild” Sebastian Kehl, dyrektor sportowy BVB.
Mieć albo być
Borussia Dortmund podejmowała próby, by wyrównywać poziom do swoich najlepszych piłkarzy, ale zwykle niecelnie. Ma problem, by ukształtowanych zawodników znaleźć. W ostatnim czasie przepłaciła za Emre Cana, Nico Schulza, Thorgana Hazarda czy Juliana Brandta. Teraz podobne kłopoty narodziły się z Anthonym Modeste’em, a nieoczekiwane okoliczności sprawiły, że trener Edin Terzic nie może liczyć na Sebastien Hallera.
Środowe spotkanie z BVB dla Haalanda czy Akanjiego będzie jedynie miłym dodatkiem. Dortmund, jeśli będą wspominać, to jedynie w kategoriach przystanku w swojej karierze na szczyt. Borussia może się z tym albo pogodzić i zacząć sprzedawać zawodników w prime’ie jak Ajax Amsterdam, albo zmienić swoją politykę, co nie obędzie się bez pozyskania bogatego sponsora. To jednak ogranicza zasada 50+1 panująca w Niemczech. Tu ponownie zamyka się koło i daje odpowiedź jak dalej będzie wyglądać strategia Borussii bowiem niewiele wskazuje na to, że przepisy w Bundeslidze zmienia się w tej kwestii.
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Ostatnia asysta niemieckiego anioła stróża
- O tym, jak bawarski kontroler sprawdzał kataloński zespół
- 8 najważniejszych momentów Lewandowskiego w Bayernie
Fot. Newspix