Wyśmiewany. Obrażany. Znienawidzony. Jeszcze do niedawana był symbolem obciachu i nieudolności. Jeśli monachijscy kibice usłyszeliby w maju, że za kilka miesięcy dostanie do podpisania jakiś dokument, skakaliby pod niebo z radości. Byliby przekonani, że wkrótce parafuje umowę o rozstaniu za porozumieniem stron. Pod koniec letniego okna transferowego podpisał jednak przedłużenie kontraktu do 2026 roku. Bawarska publika może nie skakała pod niebo z radości, ale przyjęła to jako oczywistość. Prawdopodobnie nikt w światowej piłce nożnej nie zmienił w ostatnich miesiącach swojego wizerunku tak spektakularnie jak Hasan Salihamidzić.
Maj. Nockherberg. Mistrzowska feta Bayernu Monachium w ogródku Paulanera. Na scenie pojawiają się bohaterowie kolejnego złotego medalu Bundesligi. Każdy z nich dostaje osobną owację. Gdy do publiki wychodzi Hasan Salihamidzić, słychać tylko przeraźliwe gwizdy. Nie pojedynczych osób. Całego tłumu.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Jeszcze wtedy, dokładnie 107 dni przed przedłużeniem kontraktu, które dokonało się jednogłośną decyzją rady nadzorczej Bayernu, Hasan Salihamidzić był w Monachium wrogiem publicznym numer jeden. Do mediów właśnie zaczynały docierać informacje o tym, że Robert Lewandowski nie zamierza przedłużać swojego kontraktu. Chwilę później kapitan biało-czerwonej reprezentacji odpalił armaty, ale jeszcze wtedy nikt nie zakładał, że dojdzie do tak wielkiego kryzysu. Kibiców nie oburzało, że Polak chce odejść, by spełniać swoje ambicje. Oburzało to, że szuka sobie nowego pracodawcy, bo nie został należycie doceniony przez Bayern.
Niepewne były także losy kontraktów Thomasa Müllera, Manuela Neuera, Serge Gnabry’ego.
Dopiero co z klubu odszedł za darmo Nicklas Süle, który wybrał grę dla Borussii Dortmund.
Wszystko spadało na barki Hasana Salihamidzicia. Człowieka, którego – w oczach kibiców – przerasta powierzona mu rola. Człowieka, który niszczy Bayern. Człowieka, który musi czym prędzej odejść.
Mały chłopiec na dużym stanowisku
Thomas Lemar jest w 2017 roku jednym z najgorętszych nazwisk na europejskim rynku. Nazwisko architekta sensacyjnego mistrzostwa Francji dla AS Monaco przewija się codziennie w serwisach piłkarskich na całym świecie, zwykle w rubrykach poświęconych plotkom transferowym. Łączy się go z wieloma gigantami. Faworytem w wyścigu po Francuza zdaje się być Arsenal. W grze niebagatelna suma: aż 90 milionów euro. Zanim jednak Anglicy są skłonni wyłożyć taką sumę, do biur Bayernu dochodzi informacja: Thomas Lemar chętnie zagrałby na Allianz Arena.
Rozpoczynający swoją pracę Hasan Salihamidzić pochyla się nad tą kandydaturą jak na każdą inną, która spływa do Bayernu.
Stwierdza, że nie zna tego piłkarza. Ale go z pewnością sprawdzi.
Włącza YouTube i ogląda kompilacje jego najlepszych zagrań.
Ta przywołana przez „Kickera” anegdota z pierwszych dni pracy Salihamidzicia na stołku dyrektora sportowego przylega do niego na długo. Staje się pewnym symbolem, który zdaje się alarmować o tym, że bardzo ważna posada zostaje powierzona człowiekowi z przypadku. Człowiekowi, który daje twarz – ale nie tak rozpoznawalną, jaką mogliby dać inni przewidziani na to stanowisko kandydaci. Człowiekowi, który zna się na piłce – ale nie ma kompetencji, by zarządzać Mainz czy Augsburgiem, a co dopiero największym klubem w historii Niemiec. Dyrektor sportowy Bayernu Monachium powinien znać każdego rokującego piłkarza we Francji. Każdego 15-latka z akademii PSG. Każdy młody talent wyskautowany z północy kraju do Olimpique’u Marsylia.
Nie znał jednego z najpopularniejszych graczy młodego pokolenia, który rok później zakotwiczył w Atletico Madryt za 72 miliony euro.
Gdy z powodów zdrowotnych odszedł z Bayernu Matthias Sammer, bawarski klub przez rok pozostawał bez dyrektora sportowego. Poszukiwania nowej osoby na to stanowisko wyglądały kuriozalnie, biorąc pod uwagę markę, jaką dysponuje mistrz Niemiec, prestiż, jaki wynika z tej pracy, profity, które odczuwa nie tylko konto bankowe, ale i szereg innych życiowych sektorów. Oliver Kahn? Stwierdził, że nie chce takiej funkcji. Philipp Lahm? Mówił to samo – nie tylko w wewnętrznych rozmowach, ale i w mediach. Miroslav Klose? Nie chciał rezygnować z pracy przy Joachimie Löwie w reprezentacji. Mark van Bommel? Wolał pozostać przy wychowywaniu młodzieży w PSV. Max Eberl, jeden z największych fachowców na niemieckim rynku, kreujący przez długie lata politykę Borussii Mönchengladbach? Również odmówił. Prestiż wynikający z pracy w Bayernie go nie skusił. Bo Bayern kusił głównie prestiżem. A nie realnymi kompetencjami.
Dyrektor sportowy miał pełnić w Bayernie głównie rolę reprezentacyjną. Powiedzieć do mediów to, co uważa klub. Uśmiechnąć się w momencie, kiedy wypada. Nie zepsuć tego, co postanowi góra. Doprowadzić do końca tematy, które nakaże któraś z bardziej wpływowych osób. Ewentualnie z czasem zyskać szersze kompetencje. Hasan Salihamidzić zyskał je po trzech latach, w 2020 roku, gdy został włączony do zarządu klubu. To wtedy zaczął w pełni odpowiadać za politykę kadrową Bayernu, nie dzieląc się już kompetencjami z Karlem-Heinze Rummenigge i Ulim Hoenessem. W największych klubach piłkarskich zwykle wygląda to odwrotnie. To dyrektor sportowy kreuje politykę transferową, a inni – prezydenci, prezesi – wychodzą do mediów spełniając role wizerunkowe. Do swojej pierwotnej roli nadawał się idealnie. Choć nie został zapamiętany z boiska jako wielki piłkarz, był po prostu barwny. Budził pozytywne skojarzenia. Ale przede wszystkim – budził emocje.
Po karierze piłkarskiej przylgnął do niego przydomek „Brazzo”. Mały chłopiec. Przez długie lata nie potrafił go odkleić, bo faktycznie wyglądał jak mały chłopiec, któremu ciągnący go za uszy Uli Hoennes dał zabawki dla dorosłych. Nie potrafił ich używać. Uczył się wszystkiego na żywym organizmie. – Hasan świetnie zna Bayern, przeżył z nami wzloty i upadki. Ufają mu zarówno piłkarze, jak i zarząd i kibice. Chcemy wzmocnić ducha „Mia san mia”, któż nadawałby się do tego lepiej niż Brazzo? – firmował go wtedy Uli Hoeness.
Stał za nim zawsze. Choć fucha ta spadła Bośniakowi jak z nieba – bo ani nie miał tak rozpoznawalnej twarzy jak Lahm czy Kahn, ani nie miał zbyt wielkich kompetencji – szybko zaczął piąć się w klubowej hierarchii.
Jak Hasan Salihamidzić zepsuł swój wizerunek?
Carlo Ancelottiemu zabronił palić w klubie. Julianowi Nagelsmannowi próbował wejść na głowę. Największy konflikt Hasan Salihamidzić miał jednak z Hansim Flickiem. Konflikt, którego końcowym etapem był wybór: albo jeden, albo drugi.
Wygrał Salihamidzić.
– Stul pysk! – krzyczał do dyrektora sportowego obecny trener reprezentacji Niemiec w autokarze przy całej drużynie w szczytowym okresie kryzysu. Szkoleniowiec nie akceptował kolejnych decyzji swojego przełożonego. Jednym z zapalników było pożegnanie Jerome’a Boatenga, któremu przeciwny był Flick, zwłaszcza w takim stylu – Salihamidzić poinformował go o nieprzedłużeniu kontraktu w dniu arcyważnego meczu z PSG. Jednocześnie Bośniak nie potrafił utrzymać w klubie Davida Alaby, choć w tej sytuacji trudno mieć do niego pretensje, bo Austriak liczył na bajońskie zarobki opiewające na 25 milionów euro. Bayern mógł zagwarantować mu co najwyżej 18 milionów.
Flick nie miał jednak obiekcji do odejścia Alaby. Miał je do odejścia Boatenga. Piłkarza, który mógł pomóc w łataniu dziury po austriackim defensorze, a odszedł za darmo. Flick kierował także inne konkretne zarzuty: przygotował listę transferową, z której do klubu pozyskano tylko jednego piłkarza. Tiago Dantasa z Benfiki, który przyszedł na zasadzie wypożyczenia. Rozegrał tylko dwa mecze. Znacznie więcej minut dostał w rezerwach. Dziś jest graczem PAOK-u Saloniki. Pozostali nawet nie byli blisko klubu. Co więcej – żadnego z transferów niemiecki szkoleniowiec nie aprobował.
Flicka nie przekonywały samodzielne ruchy dyrektora sportowego. Ściągnięty za gigantyczne jak na Bayern pieniądze – 80 milionów euro, do dziś jest rekordem transferowym bawarskiego klubu – Lucas Hernandez nie spełniał pokładanych w nim oczekiwań. Salihamidzić mógł się bronić pozyskaniem Leona Goretzki, Alphonso Davisa czy Benjamina Pavarda. Ale i przy transferze tego ostatniego, ostatecznie skutecznym, pokazał jedną ze swoich największych wad. Mianowicie – zbyt długi język.
Dyrektor sportowy mówił o transferze francuskiego obrońcy na długo przed tym, aż został on dokonany. Niby Bayern nosił się z zamiarem aktywowania klauzuli, więc niby co mogło się stać? Ano to, że Salihamidzić zapomniał o jednym istotnym fakcie – wykup za 35 milionów autora jednej z najładniejszych bramek na mundialu 2018 był możliwy wyłącznie wtedy, gdy jego poprzedni klub, VfB Stuttgart, nie zakończyłby sezonu na miejscu dającym awans do Ligi Mistrzów. Choć „Die Schwaben” zakończyli sezon na miejscu zsyłającym do baraży o pozostanie w lidze, w momencie, gdy Bośniak mówił o tym transferze, żadne rozstrzygnięcie nie było jeszcze pewne.
Podobny zarzut kierowano do niego wiele innych razy – na przykład podczas transferu Sebastiana Rudego do Hoffeheim, o którym mówił, zanim podpisano papiery. Ten transfer akurat się nie wysypał. Natomiast ewentualne przenosiny Calluma Hudsoan-Odoia – już tak. Dziś Anglik gra na wypożyczeniu w Bayerze Leverkusen, ale swego czasu zapowiadał się jako światowa gwiazda. Szybko przedostała się ze strony Salihamidzicia informacja o tym, że Bayern go obserwuje. Dziwnym trafem Chelsea zaczęła na niego częściej stawiać, a zawodnik później – czując docenienie macierzystego klubu – przedłużył umowę. Także transfer Leroya Sane nie odbywał się w cichu – Salihamidzić nie tylko wykazywał otwartość wobec prasy, ale i samemu namiętnie lajkował jego wpisy na Instagramie, co siłą rzeczy wzbudziło ciekawość ogólnoświatowych mediów.
– Rozmawialiśmy o tym. Teraz Bayern ma bardzo dobrą serię, a my walczymy razem dla „Die Roten”. Chcemy kierować Bayernem, tak aby klub szedł w dobrym kierunku i dla drużyny zrobimy wszystko. Chcemy iść dalej, to nasza praca. Zrobiłem coś złego i przeprosiłem. Sprawa jest wyjaśniona – tłumaczył w mediach Flick, nie chcąc eskalować konfliktu. Jednak z Niemiec coraz częściej dochodziły sygnały o tym, że Salihamidzić chce coraz bardziej zaznaczać swój teren. A drużyna pod wodzą obecnego selekcjonera reprezentacji wpadła w dołek ligowy, do tego została wyeliminowana z Pucharu Niemiec po meczu z Holstein Kiel. Hansi Flick wygrał wszystko, co się dało. W tym samym okresie Salihamidziciowi zarzucano, że – oprócz podważania kompetencji trenera – ma problem w relacjach z ludźmi i przespał dwa okna transferowe. A mimo to dyrektor sportowy wygrał ten konflikt. Flick wkrótce odszedł, mając wcześniej dogadany stołek w reprezentacji.
Salihamidzić bronił się ściągnięciem Leroya Sane za 50 milionów euro, co było majstersztykiem, bo rok wcześniej City oczekiwało o sto milionów więcej. Ale inne transfery? 29-letni Bouna Sarr z Marsylii, delikatnie mówiąc, nie rzucił nikogo na kolana. Podobnie jak 25-letni Marc Roca z Espanyolu. Eric Maxim Choupo-Moting, mimo że parę razy zluzował Roberta Lewandowskiego, także nie okazał się zawodnikiem na miarę Bayernu.
– W mojej dotychczasowej pracy zrobiłem więcej niż wszyscy moi poprzednicy w Bayernie Monachium – powiedział w „Welt am Sonntag” w 2018 roku po roku pracy w Bayernie. Tę wypowiedź publika skwitowała dużym uśmiechem. A po latach często do niego wracała. W obronę brał go później Uli Hoeness: – Kiedy zdobyliśmy sześć tytułów, nie słyszałem, żeby ktoś krzyczał „Hasan, Hasan”. Teraz, gdy nie wygraliśmy Ligi Mistrzów, teraz to jego wina. Tak nie może być.
To zarzuty konkretne, personalne. Jednocześnie w głośnym wywiadzie dla „Der Spiegel” Robert Lewandowski kilka chwil po tym jak Salihamidzić objął stołek apelował o to, aby Bayern wreszcie stał się konkurencyjny na światowym rynku. Salihamidzić stał się twarzą polityki kadrowej na „nie mam zdania”. Bayern dominował ligowe podwórko, ale jednocześnie nie zatrudniał piłkarzy, którzy pomogliby mu w opanowaniu europejskich rozgrywek. Niemieckie media nazywały to prokrastynacją. Nie zmieniło tego nawet ściągnięcie Lucasa Hernandeza za 80 milionów euro, bo ten przez długi czas rozczarowywał.
Jak Hasan Salihamidzić odmienił swój wizerunek? Saga z Lewandowskim
Latem 2022 roku, chwilę po gwizdach na fecie mistrzowskiej, lista zadań Hasana Salihamidzicia była tak opuchnięta, jak nigdy wcześniej.
To najważniejsze, priorytetowe – odpowiednio rozegrać sprawę Roberta Lewandowskiego, który mówi otwartym głosem, że w Bayernie zostać już nie chce. Jak wybrnąć z twarzą z sytuacji, o której dyskutuje cały świat? Z sytuacji, do której swoimi działaniami nie trzy grosze, a gruby plik europejskiej waluty, dorzucił sam Hasan Salihamidzić?
Stało się. Mleko wylane.
Lewandowski nie chce zostać w Bayernie.
Dyrektor sportowy musi rozegrać sprawę tak, by jego klub wycisnął z niej co tylko się da. To właśnie stąd ta – wydawałoby się na pierwszy rzut oka – arogancka postawa Bayernu wobec polskiego zawodnika. Dla niemieckich kibiców przestało mieć znaczenie, czy Robert odejdzie i gdzie. Zaczęli myśleć o tym, co Bayern będzie z tego miał. Czy klub zarobi na tym odejściu, a później reinwestuje środki, czy jednak przetrzyma niezadowolonego piłkarza przez rok w Monachium mając z tego wątpliwą korzyść. Salihamidzić, wyrażając zdanie klubu, powtarzał wówczas, że Lewandowski ma rok kontraktu i na pewno go wypełni. Jak wszyscy inni w Bayernie wiedział, że to się nie wydarzy. Chodziło tylko o podbijanie stawki.
– Lewandowski do mnie zadzwonił, rozmawialiśmy między innymi o jego ostatnich publicznych wypowiedziach. Jasno wyraziłem nasze stanowisko dotyczące sytuacji kontraktowej – eskalował emocje Salihamidzić w nieprzypadkowej rozmowie z „Bildem”, chwilę po tym, jak polski napastnik odpalił działa na konferencji prasowej podczas zgrupowania reprezentacji.
– Na razie to 100 procent. 12 lipca jest jego pierwszy dzień w pracy, więc czekam na niego. Ale teraz o tym nie myślę, bo mamy inne rzeczy do zrobienia. Myślę, że niektóre sprawy się uspokoiły. Lewandowski jest profesjonalistą, ma wielkie cele w swojej karierze. Dlatego można naprawić tę sytuację – dodawał po kilkunastu dniach. Na samym końcu sagi mówił o tym, że Lewandowski odchodzi w słabym stylu.
Wszystkie te działania, medialne wypowiedzi, twarda postawa o pt. „nigdzie nie odchodzisz”, miały na celu jedno: jak największą sumę odstępnego.
Pierwsza oferta za napastnika wynosiła 32 miliony euro.
Ostatecznie odszedł za 45 milionów i pięć kolejnych w bonusach.
34-latek.
Mający rok kontraktu do końca.
Wprost deklarujący, że nie przedłuży swojej umowy.
Cokolwiek sądzimy o tej historii z polskiej perspektywy, to naprawdę majstersztyk Bayernu. Udało mu się sprzedać sfrustrowanego piłkarza, nastawionego wyłącznie na odejście, do tego wiekowego, za najwyższą kwotę w historii klubu. Tytuł największego transferu wychodzącego należał wcześniej do 28-letniego wówczas Douglasa Costy, który odszedł za 40 milionów do Juventusu. Finał tej sagi transferowej odebrano w Niemczech niezwykle pozytywnie. Niektórzy przebąkiwali o tym, że paradoksalnie zyska cała liga, bo takie kluby jak Borussia Dortmund czy RB Lipsk będą mogły rzucić rękawicę Bayernowi. Inni zwracali uwagę na to, jak dużo Bawarczycy wycisnęli z przegranej sprawy. Najbardziej opiniotwórczy niemiecki tygodnik, „Der Spiegel”, pisał o odejściu Lewandowskiego: „Bayernowi nic lepszego nie mogło się przydarzyć”.
Fragment artykułu:
Bayern traci swojego najlepszego piłkarza – i powinien zacierać ręce, bo nie mógł rozwiązać tego w bardziej sensowny sposób.
Lewandowski byłby latem wolnym piłkarzem. Jest co najmniej wątpliwe, czy jeden sezon piłkarza jest wart poświęcenia 50 milionów dla ekonomicznie myślącego klubu piłkarskiego. Zwłaszcza dla Bayernu, który tak bardzo wyprzedza swoją krajową konkurencję, że brak mistrzostwa nawet bez Lewandowskiego byłby sensacją. Lewandowski zdobił Bayern, ale klub nie jest już zależny od swojej gwiazdy.
Bayern wiedział, że sprawy zaszły tak daleko, że klub może zarobić na swoim najlepszym piłkarzu zero euro. Wyszło tak, że żaden inny klub na świecie nie sprzedał jeszcze tak wiekowego piłkarza za tak dużą kwotę. W Polsce mówiło się o sukcesie negocjacyjnym naszego najlepszego piłkarza, w Hiszpanii o kolejnej gwieździe LaLiga, w Niemczech z kolei o tym, że Bayern kapitalnie rozegrał tę historię. Historię, która była z góry przegrana.
Najwięcej pochwał szło w kierunku Hasana Salihamidzicia.
Jak Hasan Salihamidzić odmienił swój wizerunek? Budowanie kadry
Podczas gdy w Monachium dyskutowano o przyszłości Roberta Lewandowskiego, osobnym torem toczyły się trzy inne historie. Manuel Neuer, Thomas Müller, Serge Gnabry. Każdemu z nich wygasał kontrakt w tym samym momencie, co gwieździe klubu grającej z numerem dziewięć. Po sezonie 22/23. Każdą z tych historii doprowadzono do happy endu.
– Nie wyobrażam sobie Muellera bez Bayernu i Bayernu bez Muellera. Dlatego bardzo się cieszymy, że Thomas przedłużył swój kontrakt. Jest liderem, który cały czas jest głodny sukcesu. To wzór do naśladowania na boisku i poza nim – mówił Salihamidzić o piłkarzu, który jako pierwszy przedłużył swój kontrakt do 2024 roku. Następny był Neuer, który również spędzi w Monachium jeszcze co najmniej dwa lata.
Z największą pompą ogłoszono przedłużenie umowy z tym trzecim. Najbardziej rokującym. Najbardziej wartościowym.
Stało się to dokładnie w dniu, w którym FC Barcelona poinformowała oficjalnie o pozyskaniu Roberta Lewandowskiego. To również nie jest przypadek.
Rozmowy klubu i Gnabry’ego trwały bardzo długo. Bawarczycy początkowo nie chcieli zgodzić się na wysokie oczekiwania finansowe zawodnika. Według „Bildu” miało dojść nawet do ostatecznej oferty Bayernu, który oferował zawodnikowi od 17 do 19 milionów euro za sezon i ani eurocenta więcej. Jeśli ten nie zgodziłby się na tę propozycję – takie było przynajmniej stanowisko klubu – miał szukać sobie nowego pracodawcy. Ale wtedy, po odejściu Lewandowskiego, Bayern stanął pod PR-ową ścianą i szczegóły kontraktu ze swoją gwiazdą dogadał ekspresowo. Reprezentant Niemiec przedłużył umowę do 2026 roku.
Salihamidzić był wtedy na wizerunkowej fali wznoszącej. Może i jeden temat zawalił. Ale kolejne doprowadził do końca.
Jednocześnie palące stały się kolejne pozycje z listy zadań, czyli wzmocnienie kadry po odejściu największej gwiazdy. Prawdopodobnie żaden światowy gigant nie liczy pieniędzy tak skrupulatnie jak Bayern. Choć niemiecki potentat jest trzecim klubem na świecie pod względem przychodów według raportu Deloitte, nie cierpi szastać gotówką. Tym razem zaszalał na rynku transferowym. Bawarczycy tylko raz mieli bardziej obfite okno – akurat wtedy, gdy przeprowadzali swój największy transfer w historii, czyli zakup Lucasa Hernandeza za 80 milionów. Jednocześnie nie mieli wtedy aż takich wpływów jak tego lata.
Minione okno zostało kapitalnie zbilansowane. Pod kątem sprzedażowym Bayern nigdy nie miał tak dobrego okresu. Łącznie zarobił ponad sto milionów euro. Poprzedni rekord to 84 miliony, gdy z klubu odchodzili Costa, Vidal czy Rudy. To oznacza, że – biorąc pod uwagę bilans zysków i strat – Bawarczycy wydali na wzmocnienia de facto 33 miliony euro. Mniej niż Brentford, Fulham czy Nottingham Forrest. Ich największe transfery to Keane Lewis-Potter, Joao Palhinha czy Morgan Gibbs-White, a nie Sadio Mane czy Matthijs de Ligt. To mówi samo za siebie.
Hasan Salihamidzić samemu zebrał środki na ruchy przychodzące, transferując nie tylko Lewandowskiego, ale także kilku niechcianych piłkarzy, przy okazji plusując tym, że naprawi wypominane mu wpadki transferowe.
Tanguy Nianzou przyszedł jako wielki talent PSG. Na poziom Bayernu nie wskoczył. Odszedł do Sewilli za 16 milionów euro. Do mistrza Niemiec trafił za darmo.
Niewielu było tak krytykowanych piłkarzy jak Marc Roca, który zasilił Bayern za dziewięć milionów euro. Leeds zapłaciło za niego dwanaście baniek.
Ściągnięty z Reading Omar Richards również nie zrewolucjonizował bawarskiego klubu. A koniec końców dał zarobić osiem i pół miliona euro.
Do tego dochodzą transfery innych, teoretycznie nieprzydatnych piłkarzy – Chrisa Richardsa do Crystal Palace czy Joshuy Zirkzee do Bologni. W ten sposób Bayern zebrał środki na to, by przeprowadzić spektakularne transfery.
Bo za taki należy uznać przekonanie Sadio Mane, gwiazdy Liverpoolu, która uznała, że chce poszukać nowych wyzwań. Salihamidzić uznał, że nie wypuści Lewandowskiego, jeśli wcześniej nie dogada się z inną postacią światowego formatu. Gdy do Bayernu trafiały wcześniej ofensywne gwiazdy dwóch najlepszych lig świata, to na wypożyczenie – jak James Rodriguez czy Philippe Coutinho. Po przyjściu Senegalczyka nie brakowało głosów, że wniesie całą Bundesligę na wyższy poziom. Nie brakowało też zdziwienia. Przecież gwiazdy Premier League nie idą do Niemiec. To nie jest dla nich naturalny kierunek.
Podobnie jak dla Matthijsa de Ligta – drugiego największego transferu w historii bawarskiego klubu. Do niego dochodzą Noussair Mazraoui i Ryan Gravenberch z Ajaksu Amsterdam. Może nie tak chwytliwe nazwiska jak Antony, który trafił za sto milionów do Manchesteru United, ale też nazwiska pożądane, stanowiące sukces o tyle, że obaj nie kosztowali nawet dwudziestu baniek. Kolejny transfer gotówkowy to Mathys Tel z Rennes za 20 milionów euro. Wszyscy w Bayernie liczą na to, że 17-latek okaże się lepszą inwestycją niż Nianzou czy Cuisance.
– Ta część krytyki, która była nieobiektywna i personalna, bolała mnie – mówi sam Salihamidzić w Süddeutsche Zeitung, już po przeprowadzeniu pozytywnie odebranych transferów. – Nie jestem już tym miłym Brazzo, który dalej gra w piłkę. Teraz muszę podejmować trudne decyzję. Przez to powstał wizerunek, który nie jest dla mnie sprawiedliwy – dodaje jednocześnie w „Die Welt” podczas touru, jaki zorganizował po mediach. W innej rozmowie podkreśla, że jeśli się nie zarobi, to trudno wydawać. Prawdopodobnie nie ma zdania, które bardziej zaimponuje władzom Bayernu. W jeszcze innym wywiadzie przyznaje, że dobrze poradził sobie z krytyką w jego kierunku. Już się nie podpalał się w wywiadach jak wcześniej. Już nie reagował nerwowo na krytykę. Zaprezentował w przedsezonowych rozmowach inną twarz. Twarz rozsądnego działacza, który dba o długofalową politykę Bayernu. Twarz gościa, którego wreszcie da się lubić. W tym samym czasie zrezygnował z siedzenia na ławce monachijskiego klubu, gdzie zdarzało mu się irytować publikę dyskusjami z arbitrami. Teraz siedzi na trybunie VIP obok Olivera Kahna.
To pewien symbol. Symbol tego, że Salihamidzić chce patrzeć na Bayern szerzej. Mieć większy ogląd. Decydować o jego kształcie. Ale przede wszystkim to symbol tego, że Bayern ma dwóch szefów. O ile w przypadku Kahna to oczywiste, o tyle Salihamidzić musiał zbudować swoją reputację.
Julian Nagelsmann nie szczędzi mu pochwał. Mówi: – Wykonywał dobrą pracę w trudnych czasach transferowych, nawet jeśli nie był dobrze oceniany. Herbert Heiner, prezydent klubu, za ostatnie okno wystawia mu notę 1. Oczywiście w niemieckiej skali. Podobne przemyślenia ma Lothar Matthäus, czyli jeden z największych krytyków bośniackiego dyrektora sportowego.
Sam Salihamidzić docenia swoją pracę: – Na każdej pozycji jesteśmy dwa razy lepsi. Trenerowi trudno jest wystawić jedenastkę. To dobra wiadomość. Sezon jest długi, potrzebujmy wszystkich. U nikogo nie wywołuje to już uśmiechu jak wypowiedź dla „Welt am Sonntag” z 2018 roku.
Przed Salihamidziciem kolejne wyzwania. Wkrótce prawdopodobnie będzie musiał ściągnąć uznaną dziewiątkę w miejsce Lewandowskiego. Dyskusja w Niemczech nie skupia się już na tym, czy Bośniak sobie poradzi. Dyskutuje się jedynie o konkretnych nazwiskach, wśród których króluje Harry Kane. Nie wiadomo, czy Salihamidzić go kupi. Na razie kupił sobie spokój.
Jedna z najbardziej znanych myśli Mahatmy Gandhiego brzmi: – Najpierw Cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz.
Dokładnie tak było z Salihamidziciem.
Najpierw kibice go ignorowali, sądząc, że jest pupilkiem Hoenessa i nigdy nie będzie miał w Bayernie wiele do powiedzenia.
Później stał się obiektem gigantycznej szydery.
Następnie wysyłający groźby śmierci kibice domagali się, by przestał niszczyć Bayern.
Na końcu wygrał.
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW: