Jedna wygrana, jeden remis, trzy porażki i aż 16 bramek straconych w zaledwie pięciu meczach – to obecny bilans Bournemouth, które po dwóch latach wróciło do Premier League. Beniaminek ma fatalne wejście w nowy sezon, ale i tak nie jest najgorszą drużyną w tabeli, bo udało jej się pokonać zawodzącą na całej linii Aston Villę Stevena Gerrarda. Jednak oprócz tego jednego momentu i chwilowego błysku w pierwszej kolejce Wisienki radzą sobie fatalnie i nic nie wskazuje na to, żeby coś miało się zmienić. Wyniki są nieco lepsze, ale sama postawa na boisku niebezpiecznie przypomina tę Norwich City z poprzedniego sezonu.
Jeszcze kilka miesięcy temu na południu Anglii była wielka euforia i wspaniała atmosfera. Scott Parker był kochany i wychwalany za to, czego dokonał z drużyną Bournemouth przez ten zaledwie rok pracy. Zespół wskoczył na wyższy poziom po niespecjalnie udanym sezonie 2020/2021, w którym przegrali baraże z Brentford. Tamte rozgrywki nie były złe w wykonaniu Wisienek, ale w gabinetach klubowych cel był jasny i klarowny – błyskawiczny powrót do Premier League. Dlatego już w lutym po zaledwie kilku słabszych meczach pracę stracił Jason Tindall i został zastąpiony przez Jonathana Woodgate’a. Ten wykonał plan minimum i awansował przynajmniej do baraży, ale w przypadku braku awansu również musiał się pożegnać ze stanowiskiem.
Spis treści
Nowe porządki
Podjęto więc decyzję o postawieniu na kolejnego młodego trenera, ale takiego, który ma już spore doświadczenie w awansach i… spadkach. Idealnym kandydatem był więc Scott Parker, który właśnie pożegnał się z Fulham po drugim na swoim koncie spadku z Premier League. Jednak nie da się ukryć, że ta skomplikowana historia byłego reprezentanta Anglii na Craven Cottage faktycznie mogła zaowocować i zrobić z niego naprawdę poważnego szkoleniowca. 41-latek wszedł do Bournemouth z drzwiami i postanowił wprowadzić własne porządki niemal w całym pionie sportowym klubu. Nic nie mogło się tam wydarzyć bez jego wiedzy.
Sposób działania Parkera mógł się niektórym nie podobać, ale Anglik zapewniał od samego początku, że ma magiczną receptę na awans i jeżeli nikt mu nie będzie przeszkadzał, to osiągnie oczekiwane rezultaty. Skoro już więc na niego postawiono, to nie pozostawało nic innego, jak mu zaufać i się podporządkować. Pierwsze decyzje dotyczyły oczywiście zmian kadrowych zarówno w sztabie szkoleniowym jak i drużynie. Anglik miał obiecane solidne wzmocnienia, więc pierwszym oddanym zawodnikiem był Arnaud Danjuma, który przeniósł się do Villarrealu za ponad 20 milionów euro.
Parker oddał też bez żalu doświadczonych zawodników, dla których nie widział już przyszłości na Dean Court – Asmira Begovicia, Steve’a Cooka czy Diego Rico. Szczególnie odejście tego drugiego oznaczało koniec pewnej ery w historii klubu. W końcu spędził on w Bournemouth aż 11 lat. Nowy szkoleniowiec nie bawił się jednak w sentymenty i nie miał żadnego problemu z wymianą zawodników. Nowym kapitanem po Begoviciu został Lloyd Kelly, a klub faktycznie przeprowadził całkiem poważne wzmocnienia. Kiefer Moore, Todd Cantwell, Gary Cahill i Nathaniel Phillips to tylko część z nich, ale cała czwórka miała już styczność z Premier League, więc wprowadziła do drużyny nieco obycia z miejscem, do którego wszyscy chcieli trafić.
Brak wsparcia
Nowa drużyna Scotta Parkera odpaliła w zasadzie od pierwszego spotkania i już na samym początku rozgrywek wyrosła na jednego z głównych kandydatów do awansu. Wisienki obok Fulham dysponowały na papierze zdecydowanie najsilniejszą kadrą w całej Championship i faktycznie potwierdziło się to na boisku. Bournemouth na początku sezonu zaliczyło fantastyczną serię 15 meczów bez porażki i potknęło się dopiero w listopadzie, przegrywając 1:2 z Preston. Później nadszedł chwilowy kryzys i seria sześciu meczów bez wygranej, co prawdopodobnie zaważyło na ostatecznym wyglądzie tabeli na koniec sezonu. Drużyna z południa zajęła drugie miejsce, tuż za plecami The Cottagers.
Bournemouth prezentowało bardzo przyjemny dla oka futbol. Podopieczni Scotta Parkera skupiali się przede wszystkim na ofensywie i posiadaniu piłki. Strzelali sporo bramek, choć pod tym względem nie mogli się równać z Fulham, które głównie dzięki fantastycznej postawie Aleksandara Mitrovicia zdobyli ich aż 106. Z kolei Wisienki pomimo skupienia się na ataku nie zapominali o defensywie, która była najlepsza w całej lidze. Ekipa Parkera straciła tylko 39 bramek.
Skoro wtedy było tak dobrze, to dlaczego teraz jest tak źle? I przede wszystkim – dlaczego na Dean Court nie ma już Scotta Parkera? Zabrakło na pewno tego najważniejszego, na co Anglik mógł liczyć na początku pracy w Bournemouth, czyli wsparcia zarządu. Głównie chodzi tutaj o wzmocnienia niezbędne do grania na poziomie Premier League. – To jest frustrujące. Dajesz awans, więc chciałbyś się rozwijać. Okres przygotowawczy to kluczowy czas, aby wykonać naprawdę dobrą robotę. Każdy menedżer siedziałby tutaj i mówił, że chce swoich nowych transferów już pod koniec minionego sezonu, żeby od razu móc z nimi pracować – mówił trener jeszcze w lipcu i powtarzał to później kilkukrotnie na konferencjach prasowych. Jednak oczekiwane wsparcie nie przychodziło.
Nowe Norwich
Nie licząc pierwszego spotkania z Aston Villą, trudno doszukać się jakichś pozytywów w grze Bournemouth. W tamtym meczu udało się szybko zdobyć bramkę, która nieco ustawiła jego dalszy przebieg. Kolejne starcia, to było już brutalne zderzenie z rzeczywistością. Katastrofalnie spisywali się przede wszystkim obrońcy, którzy w starciach z Arsenalem, Manchesterem City czy przede wszystkim Liverpoolem stali jak słupy soli w polu karnym. Nie byli w stanie w żaden sposób zareagować z przodu, a tracili całą masę bramek. Jednak trzeba sobie szczerze powiedzieć, że mieli niezwykle trudny kalendarz, bo mierzyli się z trzema kandydatami do mistrzostwa Anglii.
Dlatego zwolnienie Scotta Parkera może tylko dziwić, a szczególnie moment, w którym do niego doszło. Tutaj widać ewidentną różnicę pomiędzy Bournemouth, a Norwich, bo władze Kanarków w poprzednim sezonie rozstali się z Danielem Farke dopiero w listopadzie, kiedy sytuacja była już naprawdę tragiczna. Być może na południu doszli do wniosku, że lepiej zareagować już teraz i dać drużynie nowy bodziec. Patrząc na to, jak wyglądały Wisienki w ostatnich tygodniach, może to zdać egzamin, ale tylko chwilowo. I to już się w pewien sposób potwierdziło, bo Bournemouth prowadzone tymczasowo przez Gary’ego O’Neila zremisowało 0:0 z Wolverhampton. Trzeba sobie jednak szczerze powiedzieć, że Wilki to już od dłuższego czasu drużyna mająca ogromne problemy ze strzelaniem bramek.
Decyzja o zwolnieniu Parkera wydaje się być pochopna, ale władze klubu chyba miały już po prostu dość Anglika. Przede wszystkim jego ciągłych narzekań – choć oczywiście słusznych. A przecież pojawiały się nawet głosy, że ludziom w klubie przeszkadzało jego skupienie na… własnym ubiorze. Dlatego rzekomo miałby się nie skupiać wystarczająco na sprawach drużyny. Absurd.
Czy Bournemouth grozi więc podzielenie losu Norwich? Zdobycie zaledwie 22 punktów, strzelenie zaledwie 23 goli i utrata aż 84 przez cały sezon będzie trudne do przebicia, ale nie niemożliwe. W końcu trudno wyobrazić sobie teraz, że władze Wisienek znajdują prawdziwego cudotwórcę, który całkowicie odmienia grę zespołu i wyciska więcej z tego składu osobowego, który jest do dyspozycji. Można się spodziewać, że zimą sytuacja beniaminka zrobi się na tyle trudna, że dopiero wtedy zarząd postanowi przeprowadzić kilka desperackich ruchów transferowych. Ale i tak chyba jedyne co pozostaje Bournemouth to liczyć na słabość pozostałych rywali w walce o utrzymanie. A trzeba przyznać, że w tym sezonie jest ich całkiem sporo.
Czytaj więcej o Premier League:
- „Lisy” przestały gryźć. Dlaczego Leicester City tak słabo zaczęło sezon?
- To już nie Szkocja. Bolesna weryfikacja Stevena Gerrarda
- Nie ma znaczenia liga, a samoświadomość. Dlaczego „Lewy” i Haaland dalej strzelają?
Fot. Newspix