Reklama

Bartosz Nowak: Wcale nie tak łatwo było mi odejść z Górnika

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

03 września 2022, 11:25 • 12 min czytania 13 komentarzy

Transfery czołowych zawodników między naszymi ligowcami są rzadkością, a szkoda, bo przykład Bartosza Nowaka pokazuje, że warto w nie inwestować. Pozyskany z Górnika Zabrze pomocnik nie potrzebował żadnej aklimatyzacji i już wyrósł na ważną postać Rakowa Częstochowa. W każdym ligowym meczu drużyny spod Jasnej Góry strzelał gola lub notował asystę. Szkoda tylko, że skuteczność na chwilę zawiodła go w ostatniej minucie domowego spotkania ze Slavią Praga. Do tej chwili również wracamy.

Bartosz Nowak: Wcale nie tak łatwo było mi odejść z Górnika

Czy porażka w Pradze to największe rozczarowanie w karierze? Czym Slavia przerasta każdą drużynę Ekstraklasy? Czy w rewanżu z Czechami faktycznie zawiodło przygotowanie fizyczne? Kiedy pojawił się temat transferu do Rakowa? Czy zaczął się niecierpliwić po kolejnych tygodniach bez finalizacji tematu? Dlaczego miał ułatwione zadanie, by wdrożyć się do wymagań Marka Papszuna? Czy przebierał nogami do odejścia? Czy on i koledzy zaskoczyli siebie kanonadą we Wrocławiu? Zapraszamy.

*

Wchodzisz do Rakowa z drzwiami i futryną. To coś nowego, bo przeważnie nowi piłkarze potrzebują trochę czasu, żeby dostosować się do wymagań Marka Papszuna, nawet ci będący później czołowymi postaciami.

Zazwyczaj byli to jednak piłkarze zagraniczni. Ja już w naszej piłce trochę funkcjonuję i nawet gdy grałem w niższych ligach, to rywalizowałem z Rakowem. Odkąd trener Papszun jest w Częstochowie, wiedziałem, w jaki sposób gra, a i od środka znałem trochę niuansów taktycznych i anegdotek. Zawsze jakiegoś znajomego w Rakowie miałem, więc co nieco opowiadali. Wiedziałem, na co się piszę. Przed transferem odbyłem rozmowę z trenerem i dyrektorem. Wyłożyli, czego ode mnie oczekują i jak to powinno wyglądać. Przyjechałem gotowy do podjęcia wyzwania, do nauczenia się innych zachowań na boisku i innej taktyki. System nie musi być nowy, ale może wiązać się z innymi założeniami.

Reklama

Liczyłem, że właśnie tak to się potoczy, że nie będę potrzebował dużo czasu na pokazanie swojej wartości. Wszystkie nawyki i automatyzmy najlepiej łapie się w trakcie gry, dlatego fajnie się złożyło, że od razu mieliśmy mecze co trzy dni. Wiele z tych zachowań już opanowałem i w grze nie muszę się zastanawiać, co w danej sytuacji mam zrobić i gdzie pobiec.

Czy mimo wszystko spotkałeś się tu z czymś, co cię zaskoczyło i sprawiło większy problem na samym początku?

Większych zaskoczeń na zasadzie “wow, co oni robią” nie miałem. Spodziewałem się, że będzie dużo taktyki i analiz, że wszystko jest przygotowane na tip-top. Wchodziłem do bardzo dobrej drużyny, ze świetnymi piłkarzami. Na każdej pozycji panuje duża rywalizacja. Każdy jest nieco innym zawodnikiem, może dać coś od siebie i w trudnych momentach pomóc.

Co z tych z założeń taktycznych jest dla ciebie największą nowością?

Nie chcę wchodzić w szczegóły. Są tu rzeczy, na które kiedyś zwracałem mniejszą uwagę, a teraz jest inaczej. To bardzo dobre dla rozwoju, poszerzam swoje horyzonty jako piłkarz. A kto wie: może kiedyś też będę trenerem?

bartosz-nowak-nie-zagra-dzis-meczu-gornik-rakow

Reklama

Nie można tego porównać do sagi z Damianem Kądziorem i Lechem, ale twoje przejście z Górnika Zabrze do Rakowa również sporo zajęło. Pierwsze doniesienia o zainteresowaniu pojawiły się w połowie czerwca, a transfer został sfinalizowany dopiero na początku sierpnia.

Gdzieś w maju dostałem sygnał od ludzi z Rakowa, że chcieliby przeprowadzić taki transfer i pytali, czy w ogóle byłaby na to szansa. Dałem zielone światło klubom i mojemu agentowi, a ja robiłem swoje i przygotowywałem się do sezonu. Wiedziałem, że cokolwiek się wydarzy, będę musiał być gotowy na sto procent. Cały proces negocjacyjny toczył się obok mnie, ja jedynie o nim czytałem w mediach. Nie miałem na niego wpływu. Nie chodziłem do góry i nie prosiłem o transfer, tak samo nie dzwoniłem co trzy dni do Rakowa z pytaniem, jak wygląda sytuacja. Czekałem tylko na finalną informację, czy udało się osiągnąć porozumienie.

Mimo wszystko nie byłeś trochę rozproszony? Skoro dałeś zielone światło, to znaczy, że chciałeś spróbować sił w Rakowie, a jednocześnie musiałeś w pełni skupiać się na tu i teraz w Górniku. 

Nie było to trudne, bo przez pierwsze tygodnie nie otrzymywałem żadnych wiadomości w tej sprawie i spokojnie pracowałem na obozie. Dopiero gdy już wystartowała liga, dostałem informację, że rozmowy są bliskie finalizacji. O temacie przypominałem sobie przede wszystkim na przedmeczowych konferencjach czy w wywiadach, gdy dziennikarze zadawali pytania o moją przyszłość. Tylko wtedy o tym myślałem.

Trener Bartosch Gaul był informowany na bieżąco?

Tak. Już pierwszego dnia na obozie odbyłem z nim indywidualną rozmowę. Chciał wiedzieć, jak wygląda sytuacja, więc mu wszystko powiedziałem, bo wolę grać w otwarte karty. Wiadomo też, jak jest w piłkarskiej szatni, zaraz pojawiły się żarty, żarciki. Trener podchodził do tematu tak samo jak ja. Dopóki byłem w klubie, traktował mnie jako pełnoprawnego członka zespołu. Nigdy nie zgłaszał zastrzeżeń do mojego zaangażowania. Widział, że jestem profesjonalistą, ważną postacią w drużynie i pracuję tak, jakbym miał zostać. Jeżeli mogłem w czymś pomóc, to pomagałem, a na boisku dawałem z siebie sto procent.

Nie zacząłeś się niecierpliwić w pewnym momencie czy cały czas czułeś, że wszystko jest pod kontrolą?

Zachowywałem spokój do samego końca, za to gdy kluby się porozumiały, nawet nie było czasu na większe pożegnanie z drużyną. Musieliśmy działać bardzo szybko, żebym mógł zostać zgłoszony na mecze ze Spartakiem Trnava.

Nie było czegoś takiego, że zacząłem się “godzić” z pozostaniem w Zabrzu i tym podobne. Gdy dałem zielone światło, nic już nie zależało ode mnie, a jak mówiłem, nie zamierzałem wywierać presji na Górniku, żeby mnie sprzedał. Za dobrze mi tam było, żebym na koniec robił jakieś dziwne akcje. Gdybym został w Zabrzu, to nadal walczyłbym dla klubu. W zespole panowała dobra atmosfera i tworzyło się coś ciekawego. Wcale nie tak łatwo odchodziło mi się z Górnika. Ale oczywiście czułem, że jeśli strony się porozumieją, to super. Nowe otoczenie, nowe wyzwanie, europejskie puchary, walka o najwyższe cele w Polsce. W takim dwumeczu jak ze Slavią Praga, z przeciwnikiem o takiej intensywności, jeszcze nigdy wcześniej nie grałem.

Czułeś, że to może być ostatni dzwonek, żeby przejść do klubu z polskiego topu? W przyszłym roku kończysz 30 lat i mogłoby być coraz trudniej o znalezienie się w takim miejscu.

Nie, zupełnie tak tego nie odbierałem i nie odbieram. Po prostu chciałem wykonać krok do przodu, walczyć o trofea, wystąpić w pucharach i skoro nadarzyła się okazja, to z niej skorzystałem. Utrzymuję dobrą formę, widać, że od kilku lat jest zwyżkująca, więc jeżeli gdzieś by uważali, że rok czy dwa więcej oznaczają, że już nie warto mnie brać, to nawet nie chciałbym tam trafić. Z każdym rokiem czuję się coraz lepiej, jestem głodny rozwoju, nowych wyzwań i celów.

Twój debiut opóźnił się, bo akurat Raków grał z Górnikiem Zabrze, a kluby umówiły się, że w tym meczu nie zagrasz. Co sądzisz na temat takich ustaleń?

Był to jeden z warunków pozwalających przeprowadzić ten transfer odpowiednio szybko, żebym mógł być zgłoszony do pucharów. Dziwnie się czułem, oglądając ten mecz z trybun.

Mecz w Pradze był największym bólem i jednostkowym rozczarowaniem w twojej karierze?

Zdecydowanie. Już nawet nie chodzi o gola straconego w ostatniej akcji, tylko o cały dwumecz. Slavia w dogrywce też chciała już głównie dociągnąć do rzutów karnych. Całe spotkanie atakowała pięcioma-sześcioma zawodnikami w polu karnym, a w tej akcji miała raptem dwóch zawodników pod naszą bramką. Bolała przede wszystkim świadomość, że chyba każdy w drużynie czuł, że zasłużyliśmy na znalezienie się w fazie grupowej, że w dwumeczu zrobiliśmy bardzo dużo, aby to osiągnąć. Zabrakło nam trochę skuteczności, ale też trochę szczęścia. Widzieliśmy, jak byliśmy blisko, a jednak daleko.

Nie musieliście liczyć na szczęście. Wystarczyło w rewanżu wykorzystać dwie stuprocentowe sytuacje, które mieliście. 

Albo wyżej wygrać w pierwszym meczu, okazji nie brakowało. No i zabrakło lepszego sędziowania w meczu u siebie. Ivi wychodził sam na sam i nie był na spalonym, należał nam się też rzut karny. Dziwi mnie, że w decydującej fazie eliminacji nie ma VAR-u.

Jednym z momentów, do którego będzie się wracało jest twoja sytuacja z końcówki pierwszego spotkania. Mogłeś podać, mogłeś strzelić i nie wyszło. Ta chwila śniła ci się po nocach?

Aż tak to nie. Zaraz był rewanż i liczyłem, że znów dojdę do takiej sytuacji i tym razem ją wykorzystam. Ale na pewno w momencie zakończenia meczu mocno żałowałem swojej okazji. Cały czas biegłem z myślą, że podam do pustej bramki. Byłem pewny, że będę mógł to zrobić, a nie było takiej opcji. Na koniec już nie patrzyłem na piłkę i nieczysto w nią trafiłem. Byłem przekonany, że strzelę. Trzy dni wcześniej w podobnej sytuacji zdobyłem bramkę z Jagiellonią.

Zastanawiało to, że ewidentnie po 60. minucie w Pradze dotknął was kryzys fizyczny, cały zespół przytkało, a przecież Raków słynie z tego, że nikt w Polsce nie gra na większej intensywności. Dodatkowo w weekend odpoczywaliście w lidze.

Intensywność w Rakowie to słowo klucz i fajnie, że to widać. Slavia praktycznie na całym boisku kryła 1 na 1. Było to bardzo agresywne i ryzykowne, bo też dzięki temu tyle sytuacji sobie stworzyliśmy w dwumeczu. Nie chodzi jednak o to, że byliśmy nieprzygotowani fizycznie czy padliśmy. Byliśmy bardzo dobrze przygotowani, piłkarze Slavii mieli skurcze jeszcze przed dogrywką. Wszystko zmienił gol, którego Czesi strzelili po godzinie. Przy tej stawce i niesamowitej atmosferze na trybunach, złapali wiatr w żagle i atakowali z jeszcze większą pasją. My z kolei poczuliśmy, że Slavia zacznie napierać. Gorszy fragment mieliśmy między 60. a 80. minutą. Wtedy gospodarze mocno przycisnęli po golu i nie mogliśmy sobie z tym poradzić, nie potrafiliśmy uspokoić sytuacji. Wcześniej, mimo że rzadziej posiadaliśmy piłkę, mieliśmy mecz pod kontrolą. Slavia klarownych sytuacji nie stwarzała, głównie szukała dośrodkowań, z którymi nasza linia defensywna świetnie sobie radziła.

Zaraz po końcowym gwizdku doszło do jakichś przepychanek i gorących dyskusji z ludźmi ze Slavii? Takie pojawiały się doniesienia.

Coś tam się działo. Przez cały dwumecz iskrzyło, my też nie odpuszczaliśmy. To tylko pokazywało, jak bardzo rywale nas nie doceniali przed meczem i jak bardzo docenili w trakcie gry, jak wiele dla nich znaczył ten gol. Slavia na papierze była faworytem, ale w praktyce męczyła się z nami strasznie, więc wtedy nastąpiła u niej eksplozja radości. Czesi mogli dać upust swoim emocjom. W takim meczu na styku i przy takiej atmosferze na trybunach to normalne.

Niecałe trzy doby później mierzyliście się we Wrocławiu ze Śląskiem. Sami siebie zaskoczyliście, że tak łatwo i bezdyskusyjnie wygraliście świeżo po olbrzymim rozczarowaniu?

Nie. Zawsze się mówi, że po porażce najlepiej jak najszybciej rozegrać następny mecz. A po takiej porażce… Wiedzieliśmy, że musimy dać z siebie nie sto, ale sto dwadzieścia procent. Myślę, że było widać naszą pazerność na zwycięstwo. Każdy z nas ją czuł, każdy chciał strzelić, być przy piłce, pokazać, że dużo wynieśliśmy z tego dwumeczu. Powtórzę z ręką na sercu: tak, jak Slavia nie gra nikt w Ekstraklasie. Właśnie po to występujesz w pucharach, żeby nawet w razie niepowodzenia wyciągnąć dla siebie jakieś pozytywy, czegoś się nauczyć i wdrożyć to u siebie.

Zawstydziliście Śląsk przebiegnięciem dziewięciu kilometrów więcej, a przecież to wy atakowaliście prawie cały mecz. Trener Djurdjević był z tego powodu wściekły na konferencji. 

W poniedziałek trener też pokazywał nam tę statystykę na pomeczowej analizie. Jak mówiłem, każdy chciał się pokazać, szczególnie ci grający mniej w pucharach. Kadrę mamy bardzo szeroką, dziś dostajesz szansę i jeśli jej nie wykorzystasz, na następną możesz poczekać kilka tygodni. Jak już wychodzisz na boisko, musisz z tego wycisnąć maksimum. Żadne półśrodki nie wchodzą w grę, zwłaszcza gdy odpadła nam europejska rywalizacja.

Z Pogonią też daliście pokaz siły, ale dopiero po przerwie. W pierwszej połowie wymęczyliście chyba i siebie, i kibiców.

Siebie, kibiców i trenera trochę też (śmiech). Na pewno nie graliśmy tak intensywnie i szybko jak trzy dni wcześniej. Tak to już jednak bywa, że gdy masz mecze w rytmie środa-niedziela, to czasami trochę dłużej się rozkręcasz. Na szczęście w drugiej połowie już w znacznie większym stopniu nawiązaliśmy do tego, co chcemy grać i jak wyglądaliśmy w ostatnim czasie. Wygraliśmy ważne spotkanie, mogliśmy zdobyć nawet dwie bramki więcej. Trzeba się cieszyć, że potrafimy stwarzać sytuacje i skutecznie grać w obronie. Oby tak dalej.

Jak się czujesz po tym małym maratonie meczowym?

Świeżynka. Zawsze szybko się regenerowałem. Chyba dla każdego zawodnika nie ma nic lepszego od grania co trzy dni, zwłaszcza, że mamy szeroką kadrę jak na Ekstraklasę i na każdy mecz trenerzy mają coś przygotowanego coś innego, nie ma obrażania się. Mati Wdowiak w drugim meczu z rzędu wchodził z ławki i robił ogromną różnicę.

Krótko mówiąc, Raków jest tutaj idealnym przykładem, że co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Tak uważam. Nie będziemy siedzieć załamani i rozpamiętywać. Rok temu Raków był blisko, ale jednak w rewanżu z Gentem różnica była duża. Teraz było bardzo, bardzo blisko, ale jeszcze czegoś zabrakło. Jeżeli chcemy wrócić do pucharów za rok – a chcemy! – to trzeba najpierw coś osiągnąć w tym sezonie na polskim podwórku.

Nie byłeś zadowolony ze swoich liczb po sezonie 2020/21, czyli pięciu goli i trzech asyst. Ostatni sezon to już osiem bramek zdobytych i siedem wypracowanych. To był satysfakcjonujący wynik?

Całkiem w porządku. Rok temu nie byłem zadowolony ani z miejsca Górnika w tabeli, ani ze swoich statystyk. Teraz drużynowo poszliśmy do przodu i zajęliśmy z Górnikiem ósme miejsce, a ja indywidualnie również byłem lepszy. Mówiłem kiedyś, że z roku na rok chcę sobie podnosić poprzeczkę i to jest mój cel. W każdym kolejnym sezonie chciałbym mieć więcej konkretów w ofensywie. W ostatnim się udało i teraz wiem, co muszę przebić w nowym.

Sezon zacząłeś tak, że są szanse na nowy rekord.

Najpierw cel drużynowy, a później indywidualne cele.

Weszłopolscy w ostatnim odcinku zastanawiali się, czy Bartosz Nowak powinien zostać powołany do reprezentacji zamiast Rafała Wolskiego. Co na to Bartosz Nowak?

Spokojnie, jeszcze dużo grania przed nami i dopiero wtedy zobaczymy.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

13 komentarzy

Loading...