O problemach związanych z rejestrowaniem graczy do rozgrywek ligowych mówiło się głównie w kontekście FC Barcelony, ale sprawa dotyczyła większej liczby drużyn, którym poświęcono zdecydowanie mniej uwagi. Skrajnym przypadkiem jest Real Betis. Klub, który w poprzednim sezonie zdobył Copa del Rey, dzielnie trzymał się pierwszej szóstki i doszedł do 1/8 finału Ligi Europy.
Ten sezon rozpoczął od kompletu zwycięstw i w tym momencie zajmuje drugie miejsce w lidze. Już w ten weekend piłkarzy Manuela Pellegriniego czeka poważny test, czyli starcie z Realem Madryt o fotel lidera. Ostrzegamy, nie wszystko złoto co się świeci i nie ma problemu, którego nie dałoby się na jakiś czas zamieść pod dywan. Z tego względu odpowiadamy na kilka kluczowych pytań, które pozwolą wam wejść w skórę kibica, trenera i piłkarza Realu Betis. Co warto wiedzieć o Verdiblancos? Jaka atmosfera panuje wokół klubu? Co może wydarzyć się w najbliższym czasie?
Jak wyniki przykrywają problemy, czyli o Betisie słów kilka
Spis treści
Trener, który ciągnie wózek z zaciągniętym ręcznym
Na wstępie zwróćcie uwagę na to jak Verdiblancos poszli do przodu pod wodzą Manuela Pellegriniego. Chilijski szkoleniowiec przejął rozbity zespół, który zamiast rosnąć w oczach, to z tygodnia na tydzień się wykrwawiał. Era Rubiego miała nawiązać do najlepszego sezonu Quique Setiena, ale rzeczywistość zagrała teoretykom z Estadio Benito Villamarin na nosie. Po trzydziestej kolejce podziękowano Rubiemu za współpracę, sezon dokończył trener tymczasowy, a Real Betis zajął rozczarowującą piętnastą lokatę.
W nowym sezonie zespół przejął Manuel Pellegrini. Wielu ekspertów krytykowało andaluzyjski klub za ten ruch, gdyż 68-letniego fachowca uznano za trenera wypalonego. Okazało się, że jest zupełnie inaczej. Doświadczony szkoleniowiec zamknął buźki niedowiarkom, ale po kolei. W pierwszych miesiącach walczył, by odbudować piłkarzy i oszacować, których trzeba się pozbyć, bo ich data przydatności już dawno minęła.
Selekcja, mentoring i praca u podstaw sprawiły, że wróciło życie na Estadio Benito Villamarin. Chilijczyk sprawił, że drużyna, która długo cieniowała i wykorzystywała może sześcdziesiąt procent potencjału, nagle nabrała wiatru w żagle i zaczęła punktować na miarę potencjału i ambicji.
Szybki rzut oka na powierzchowne statystyki:
- 19/20 (przed Pellegrinim), 15. miejsce, 41 pkt, bilans 48:60,
- 20/21, 6. miejsce, 61 pkt, bilans 50:50,
- 21/22, 5. miejsce, 65 pkt, 62:40.
Postęp jest wręcz liniowy, a nie mówimy przecież o krezusach, którzy są w stanie wyłożyć każde pieniądze za piłkarzy. Jest wręcz przeciwnie, bo w wyniku grzechów przeszłości i tebasowej smyczy zwanej hiszpańskim FFP po zielono-białej stronie Sewilli mają bardzo ograniczone możliwości. Trener nie może oczekiwać zbyt wiele od dyrektora sportowego, a ten nie może mu zbyt wiele zaoferować.
Geneza tarapatów
Po dziś dzień ciąży Betisowi sezon 19/20. Przychody z transferów nie należały do małych, ale wydano sporo pieniędzy na nowych zawodników i nie trafiono z wyborem trenera Rubiego. Wyniki były słabe, dodatkowo pojawiła się pandemia, przychody spadły i na Estadio Benito Villamarin pojawiło się wąskie gardło. Upraszczając – wówczas zaczęły się poważne problemy z rejestrowaniem graczy. Już nawet nie chodziło o znalezienie zaskórniaków na kwoty odstępnego, ale właśnie o samo zgłoszenie piłkarzy do rozgrywek. Z czasem te problemy stały się w chorobę przewlekłą, bo teraz Real Betis doświadcza tego w zasadzie co sezon.
Jest to w penym sensie wbrew logice, bo klub już nie płaci wygórowanych pensji, mało tego – nie płaci wysokich kwot odstępnego i choć odnosi sukcesy na krajowym podwórku, nie może wyjść ze spirali obciążeń i zerwać z ograniczeniami.
A wyniki w ostatnch dwóch sezonach były naprawdę dobre. Tak trzeba przecież traktować zakotwiczenie w pierwszej szóstce i wygranie Copa del Rey. Do tego Betis ma obecnie 65 tysięcy socios i ponad 50 tysięcy karnetowiczów. Teoretycznie wszystko powinno wskazywać, że są na prostej, ale na tej prostej są same koleiny.
Szorstkie lato
Nieszczęsne limity na pensje podcinały skrzydła i burzyły plany zarówno Pellegirniemu jak i Antonio Cordonowi, dyrektorowi sportowemu.
Pierwszy przykład z góry. Planowano wstępnie przedłużyć kontrakt z Markiem Bartrą i wiązałoby się to z dwudziestoprocentową obniżką wynagrodzenia, na co zgodził się sam zainteresowany. Ostatecznie sprzedano go do Trabzonsporu, żeby zwolnić budżet na pensję, bo był duży problem z zarejestrowaniem graczy. Już nawet nie chodziło o nowych piłkarzy (Luisa Felipe i Luiza Henrique), ale i tych, którzy od dłuższego czasu występowali w tej drużynie. Łącznie sprawa dotyczyła rejestracji siedmiu zawodników: Luiza Henrique, Luiza Felipe, Joaquina, Claudio Bravo, Andresa Guardado i Víctora Camarasy.
Jak łatwo się domyślić niepewna była też sytuacja reszty, bo w takim wypadku należy spodziewać się sprzedaży, a sępy doskonale wiedzą, że można dużo zbić z ceny, gdy inni mają nóż na gardle. Poza Bartrą jednak nikt nie odszedł za gotówkę, ale wciąż dużo się mówi o potencjalnych transferach Williama Carvalho i Guido Rodrigueza. Ciekawe były doniesienia, które sugerowały, że może dojść do wymiany Carvalho na Aouara, ale nic z tego nie wyszło. Nie wyszło, bo nie było pieniędzy na pensję dla piłkarza OL. Do Betisu chciał wrócić Bellerin, ale z tego samego powodu nie udało się go pozyskać. Smutny los drużyny, która teoretycznie jest na fali, ale ma związane ręce.
Wybrakowany zespół
Do pierwszej kolejki Real Betis przystępował w nerwach. Po pierwsze dlatego, że pojawiły się problemy z napastnikami. Willian Jose nie został zgłoszony do rozgrywek (podobnie jak pozostała szóstka wymienionych wcześniej graczy), a Borja Iglesias zmagał się z urazem. Ostatecznie wyszedł w pierwszym składzie na Elche i nawet otworzył wynik spotkania, ale innych kłopotów nie brakowało.
W tym meczu Pellegrini musiał mocno kombinować. Sezon w bramce miał rozpocząć Claudio Bravo, ale nie został zarejestrowany, więc bronił Rui Silva. Na prawej obronie zagrał Aitor Ruibal, który jest nominalnym skrzydłowym. Bellerina w klubie już nie ma, a Montoya i Sabally nie byli gotowi do gry.
Skutki urazu z okresu przygotowawczego wciąż odczuwał środkowy obrońca Victor Ruiz, który w minionym sezonie grał dość regularnie. Co więcej, w 1. kolejce nie mógł zagrać dyrygent, Sergio Canales, któremu zdrowie odmówiło posłuszeństwa, a mowa o najlepszym piłkarzu Verdiblancos w ostatnich latach.
Pomimo fali problemów drużyna z zielono-białej części Sewilli ograła Elche 3:0 i co i warto podkreślić w kolejnych dwóch spotkaniach Pellegrini nie zmieniał składu. Jednak nie dlatego, że nie chciał, ale ze względu na ograniczoną podaż piłkarzy.
Dziennikarze mocno ciągną go za język, liczą, że ponarzeka na władze, ale jest w swoich opiniach bardzo delikatny. Musicie wiedzieć, że obecnie jest coś w rodzaju wojny kibiców tego klubu z mediami. Beticos uważają, że ich ukochany klub jest wyłącznie krytykowany i nie poświęca mu się wystarczająco dużo czasu na pochwały. Niezadowolenie można zrozumieć ze względu na sam fakt, że Real Betis przez wiele lat był w cieniu Sevilli i niektórzy rzeczywiście marginalizują ich osiągnięcia. Można znaleźć w hiszpańskojęzycznej części internetu kontrowersyjne artykuły, które przykładowo za sytuację finansową winią Pellegriniego, gdyż ten rzekomo ma zbyt wysoką pensję. Absurd pogania absurd. Właśnie przez takie durne wpisy wąskiego grona osób, pojawiła się niechęć pewnej grupy do dziennikarzy i teraz dość łatwo podpaść fanatykom Verdiblancos.
Naprzeciw trudnościom
Po pierwszej kolejce Pellegrini powiedział:
– Nie jesteśmy w stanie wzmocnić żadnej pozycji ze względów finansowych. Nie mamy jak zastąpić Bartry. Podchodzimy do tego sezonu podobnie jak do poprzedniego. Nie czujemy się gorsi od nikogo. Możemy się jeszcze poprawiać. W poprzednich rozgrywkach wygraliśmy Puchar Króla, strzeliliśmy więcej bramek i wszystko zakończyło się pozytywnie. Teraz chcemy to przebić.
W tym całym bagnie niedogodności rola Pellegriniego jest nieoceniona. Potrafi rozmawiać z zawodnikami na trudne tematy – zwłaszcza z tymi, którzy nie mogli zostać od razu zarejestrowani. A przy tym wykręca zadowalające wyniki. Jest inżynierem, trenerem, a teraz musi jeszcze być światowej klasy terapeutą i MacGyverem w jednym.
Przed drugą kolejką udało się zarejestrować Luiza Felipe, ale nie mógł od razu grać, bo jeszcze w barwach Lazio wyłapał kartkę, która oznaczała dla niego zawieszenie i musiał odbyć karę już w nowym klubie. Sytuacja Brazylijczyka obrosła w anegdoty, bo niektórzy sugerowali, że jego agenci już szukali dla niego innego klubu, bo nie mieli zamiaru czekać na rejestrację.
Następnie Real Betis wygrał z Mallorką na wyjeździe 2:1 i obie bramki zespół Pellegriniego zdobył po rzutach karnych. Druga jedenastka była bardzo miękka, bo w zasadzie Nabil Fekir rzucił się na obrońcę, ale sędzia uznał, że wystąpiło tam przewinienie. Oba karne wykorzystał Borja Iglesias, który rozgrywał bardzo, ale to bardzo słaby mecz. Styl słaby, kontrowersje, ale na koniec liczą się trzy punkty, czyż nie?
Przed spotkaniem z Osasuną zgłoszono do rozgrywek Luiza Henrique, Andresa Guardado i Joaquina. Uzupełniona drużyna przepchnęła mecz z Osasuną (1:0), a mogło skończyć się remisem, gdyby swoją okazję wykorzystał Ruben Pena. Znów trochę szczęścia, ale nie ujmujemy zaangażowania i wykonanej pracy.
Na konferencji pomeczowej znów Pellegrini wstawił się za piłkarzami i dał do zrozumienia, że nie da się dłużej szyć z tak niewielkiej ilości materiału. Powiedział, że oczekuje od klubu reakcji w postaci rejestracji Williama Jose i Claudio Bravo, bo bez tego ciężko będzie rywalizować w tak silnej lidze. Swoją drogą pierwszy z wymienionych jest wicekapitanem, co godzi w wizerunek klubu, podobnie jak wcześniej sytuacja z Joaquinem. Bo jak to? Uznany klub bije się o europejskie puchary, a nie potrafi zadbać o najważniejsze osobistości z szatni?
Inżyniera zarządzania kryzysem
Zapewne teraz jeszcze bardziej doceniacie pracę Pellegriniego. To istny surwiwal. Wiecie już też, że piszemy o drużynie, która do tej pory zdobyła maksymalną liczbę punktów i okupuje pozycję wicelidera. Jak do tego dodamy, że po raz ostatni rozpoczęli sezon od trzech wygranych jedenaście lat temu, czyli jeszcze w czasach pracy Pepe Mela, ręce same składają się do braw.
Jednak to wygląda na ciszę przed potężną burzą. Już w najbliższej kolejce Verdiblancos podejmą Real Madryt i nie chcemy źle wyrokować, ale czeka ich bardzo trudny egzamin, może okazać się bolesny i gorzki. Futbol lubi zaskakiwać, ale na papierze wyraźnymi faworytami są zawodnicy madryckiego klubu, którzy mogą się przejechać po andaluzyjskiej ekipie. Jednak to tylko jeden mecz i co dalej bez względu na wynik?
Po ludzku szkoda, że ta drużyna nie może być wzmacniana w normalnym trybie. Widzimy, że z sezonu na sezon Real Betis jest coraz lepszy za sprawą wykonywanej pracy, ale obecne ograniczenia mogą okazać się przeszkodą na drodze do lepszego wyniku punktowego niż w poprzednich rozgrywkach. Mogą nie tylko spowolnić, ale i odbić się na kolejnych sezonach.
Apetyty rosną w miarę jedzenia, a talerz jest w zasadzie pusty. Niebawem rozpoczyna się faza grupowa Ligi Europy i o ile Betis w obecnym kształcie jest w stanie grać co tydzień na dość dobrym poziomie, to można mieć wątpliwości, czy w momencie, gdy dojdą dodatkowe spotkania, nie doświadczą potężnego kryzysu. W najbliższych dziesięciu tygodniach drużyna Pellegriniego rozegra siedemnaście spotkań. Sporo, a przecież mogą dojść kontuzje, urazy, zawieszenia za kartki… Pozostaje życzyć sympatycznemu trenerowi utrzymania skuteczności i zespołu w ryzach. A ty kibicu Verdiblancos, trzymaj się ciepło i oddychaj głęboko!
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- 10 miękkich wniosków na temat Barcelony
- Real wciąż niepokonany. Kolejny popis Benzemy
- Lewy podbija La Ligę
- Martin Braithwaite. Łebski gość, który nie daje się wypchnąć
- „Wielki mecz dla jeszcze większej sprawy”. Piękny wieczór na Camp Nou
- Fati asem z ławki, czyli o bogactwie Barcelony słów kilka
Fot. Newspix