Tor pozwalał się ścigać. Polacy w fazie zasadniczej jeździli naprawdę dobrze. Faworytem do zwycięstwa był Maciej Janowski, reprezentujący miejscową Spartę Wrocław. Wszystko się dziś na Dolnym Śląsku zgadzało. Poza ostatecznym rozstrzygnięciem – na podium nie stanął bowiem żaden z Polaków. Janowski – jedyny z nich w finale – przegrał je… na ostatniej prostej.
Wiara w „Magica”
Fani przed Grand Prix nie mieli wątpliwości – wygrać miał Maciej Janowski. Bo zna ten tor doskonale, świetnie sobie na nim na co dzień poczyna i da radę. Podobnie zresztą wypadało to wszystko w przewidywaniach ekspertów, choć nie sposób było zignorować Bartka Zmarzlika. On, gdy Grand Prix przyjeżdżało w ostatnich latach do Wrocławia, też szalał na Stadionie Olimpijskim. W swoich czterech występach, trzykrotnie był tam najlepszy. Tylko raz – w 2020 roku – mu się nie udało. Dojechał wtedy trzeci, a wygrał… Janowski.
– Jest pełna mobilizacja i podekscytowanie. Wiem, że to na pewno będzie świetny turniej. Nie mam żadnych oczekiwań. Jest tylko mobilizacja i chęć, żeby zaprezentować się jak najlepiej. Jestem w stu procentach gotowy do walki. Nie ma żadnych przeszkód. Liczę, że to będzie udany wieczór – mówił Janowski w rozmowie z TVP Sport przed dzisiejszym startem. I tę chęć było widać od samego początku, a traf chciał, że już w swoim pierwszym wyścigu – a czwartym ogółem – dwaj główni faworyci trafili na siebie.
Wtedy górą był Zmarzlik, ale patrząc na to, jak jechali, od razu było widać, że mogą powalczyć o naprawdę wysokie cele. Zresztą nie tylko oni – bardzo dobrze prezentował się też Patryk Dudek, a świetną jazdą momentami imponował Gleb Czugunow, który otrzymał dziką kartę. W swoim pierwszym biegu został co prawda (niesłusznie?) wykluczony, ale już w drugim dowiózł dwa punkty, a w trzecim wygrał. I choć ostatecznie nie wszedł do półfinału, to jego postawa – zwłaszcza w połączeniu z kwalifikacjami, w których sensacyjnie zwyciężył – pokazała, że jego udział w GP Polski był uzasadniony.
Tor dawał radę
Od samego początku oglądaliśmy też to, co lubimy najbardziej – świetne ściganie z dużą liczbą mijanek. Szalał Zmarzlik, który kilkukrotnie ładował się między rywali i sunął napędzony pomiędzy nimi. Świetne tempo mieli też Leon Madsen – główny konkurent Bartka do tytułu mistrza świata – oraz jego rodak, Mikkel Michelsen. Ba, na długim i szerokim torze radzili sobie nawet Brytyjczycy. Traktowaliśmy to jako potwierdzenie tego, co było widać gołym okiem – że tor jest dobrze przygotowany.
Od samego początku dało się dostrzec, że istnieje wiele ścieżek do ataku. Trudno też było stwierdzić – o czym nawet mówił wprost Leon Madsen – które pole jest najlepsze do startu, bo sytuacja zdawała się nieustannie zmieniać. W dodatku, co też warto podkreślić, tor był przygotowany inaczej niż na co dzień, więc Janowski czy inni zawodnicy z Wrocławia nie mieli aż takiej przewagi. – Jest inny. Jest bardzo mokry. Ale taki sam dla wszystkich, więc zero wymówek – mówił Tai Woffinden w parku maszyn.
A tuż po jego słowach pokazano, jak tor… jest zraszany. Ale że ściganie dalej nie zawodziło, to wyszło na to, że trochę wody jednak nie zaszkodziło. Zresztą potwierdzał to Robert Lambert po kolejnej serii wyścigów. – Tor jest dobry, staram się znaleźć odpowiednie ustawienia, a to nie jest łatwe – mówił inny z Brytyjczyków, którzy dziś okazali się lepsi od Polaków – w półfinale było ich trzech (tyle samo co naszych reprezentantów), z kolei w finale dwóch, a Polskę reprezentował tylko Janowski.
Ale o tym za moment.
Festiwal upadków i zacięta maszyna
Z doskonałej rywalizacji wybijały nas od pewnego momentu tylko kolejne gleby. I wcale nie mamy na myśli dobrze prezentującego się Czugunowa, a upadki innych żużlowców. Dziewiąty wyścig przerwano dwukrotnie. W jedenastym fatalnie wyglądający upadek zaliczył Jack Holder, ale ostatecznie się pozbierał. W międzyczasie leżało jeszcze kilku innych zawodników. Ogółem płynność przeprowadzenia Grand Prix została zachwiana, na szczęście nie jego jakość. Ściganie dalej było bowiem bardzo dobre.
I tak czternasty bieg – ku uciesze miejscowej publiki – wygrał Janowski. Szesnasty był za to być może najlepszym w całym dzisiejszym Grand Prix. Najpierw jednak zacięła się… maszyna startowa. Udało się ją ożywić po chwili i przy drugiej próbie wystartowania biegu wszystko poszło dobrze. A w jego trakcie nawet lepiej, bo fantastyczne show dali Bartosz Zmarzlik i Leon Madsen. Zwycięsko wyszedł z niego ostatecznie zawodnik ORLEN Team. Po przerwie Bartek za to atakował z czwartej pozycji i ostatecznie dopisał do swojego konta dwa oczka, spokojnie wchodząc do półfinału.
Wszedł tam też w kolejnym biegu Leon Madsen, który bez trudu pokonał trzech rywali. W 19. wyścigu znakomicie zaprezentował się z kolei Janowski, odrabiając straty po słabszym starcie i atakując z czwartej pozycji. Na trasie wyprzedził Holdera i Lebiediewa, a nie wygrał tylko dlatego, że w kluczowym momencie dźwignęło mu motocykl. Z trzema punktami dojechał jednak Patryk Dudek, więc narzekać nie było na co. W dwudziestym, ostatnim wyścigu, znakomicie pojechał za to Dan Bewley, zwycięzca poprzedniego Grand Prix, i rzutem na taśmę wszedł do półfinału.
SuperDan
Półfinały ułożyły się tak, że w pierwszym z nich mieliśmy Janowskiego, Dudka i znakomicie jeżdżącego dziś Madsena, który w dodatku startował z pierwszego pola. Tyle że nie zdołał go w pełni wykorzystać, bo świetnie zamknął go „Magic” i przez moment to Polacy byli na dwóch pierwszych miejscach. Scenariusz marzeń nie zdołał się jednak ziścić. Madsen szybko poradził sobie bowiem z Dudkiem i ruszył do ataków na Janowskiego. Te się nie powiodły, jednak już wiedzieliśmy, że kompletu Polaków z półfinału nie zobaczymy w rozgrywce o podium.
Ostatecznie wyszło, że mieliśmy tam tylko jednego reprezentanta.
W swoim półfinale kompletnie nie poradził sobie bowiem Bartosz Zmarzlik. Polak przedłużył co prawda fantastyczną serię awansów do 1/2 (to już 33. z rzędu, trwa od Pragi 2019) Grand Prix, ale w nim został na starcie, a do finału wjechali Dan Bewley i Robert Lambert, którzy w finale zresztą we dwójkę stanęli na podium. Przedzielił ich tylko… Leon Madsen. Janowski – który jeździł dziś naprawdę dobrze – w rozgrywce o zwycięstwo został z tyłu od początku, a w dodatku na ostatnich metrach stracił nawet podium.
Lambert, którzy go wyprzedził, doprowadził tym samym do historycznego wydarzenia – po raz trzeci w historii dwaj Brytyjczycy stanęli na podium Grand Prix. Poprzednio? W Coventry w 2000 roku! Bewley – dzisiejszy zwycięzca – miał wtedy rok i dwa miesiące. Swoją drogą za sprawą wygranej – i powiedzmy sobie wprost, że mimo słabej rundy zasadniczej, to postawą w półfinale i finale zdecydowanie zasłużonej – Brytyjczyk został pierwszym w tym sezonie zawodnikiem, który triumfował w dwóch rundach Grand Prix.
A przy okazji pretendentem do podium klasyfikacji generalnej. Bo jeśli dzisiejsze wyniki mogą nas w jakiś sposób ucieszyć, to głównie w taki, że w klasyfikacji generalnej zrobi się dużo ciekawiej. A o to przecież w tym wszystkim chodzi.
Fot. Newspix