Lech Poznań dzięki remisowi z F91 Dudelange w Luksemburgu 1:1 awansował do fazy grupowej Ligi Konferencji. To dobra wiadomość. Kolejorz nie odniósł zwycięstwa w europejskich pucharach na wyjeździe od października 2020 i triumfu nad Royal Charleroi 2:1 w ostatniej fazie kwalifikacji do Ligi Europy. To zła wiadomość.
Wiadomo, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Znamy to. Tylko warto zachować balans i nie może być tak, że zaraz za własnym progiem nagle się zmieniamy i zapominamy, co potrafiliśmy przed nim. Jak od pstryknięcia palcem. Albo za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Lub po wypiciu magicznego eliksiru.
A tak dzieje się z Lechem w Europie od jesieni 2020, kiedy tylko przyjdzie mu występować poza Bułgarską. Oczywiście, tamta faza grupowa LE to osobna historia niż dopiero co zakończone eliminacje. Dwa lata temu Kolejorz trafił do względnie mocnej grupy, nie miał kadry do rywalizacji na trzech frontach, a mimo to całkiem dzielnie walczył z Rangersami w Szkocji i Standardem Liege w Belgii. Ba! W tym drugim spotkaniu poniósł porażkę na własne życzenie.
Nie pamiętacie? To przypomnimy. Najpierw w doliczonym czasie napastnik gospodarzy Obbi Oulare wyleciał z boiska z drugą żółtą kartką. Następnie po godzinie po asyście Tymoteusza Puchacza gola strzelił Mikael Ishak. Wydawało się, że to jest to. Wymarzona sytuacja do sprawienia niespodzianki. Prowadzenie w przewadze. Ale nie, nic z tych rzeczy. Po mniej więcej 180 sekundach po stracie w środku pola zrobił się remis. Niedługo później z murawy wyleciał Djordje Crnomarković i siły się wyrównały, aż w ostatniej akcji Konstantinos Laifis zdobył zwycięską bramkę. Dziękujemy, miłej podróży powrotnej.
Ostatni mecz – z Benfiką w Lizbonie – odpuszczono ze względu na brak perspektyw awansu i fatalną sytuacje w Ekstraklasie, stąd skończył się laniem, ale faktycznie każdy z tamtych przeciwników był wyżej notowany. Nie to, co w tym sezonie.
Dobra, pozornie Karabach Agdam jeszcze od biedy też można zaliczać do tej grupy, niech sobie zbije piątki ze Szkotami, Belgami i Portugalczykami. Ale Dinamo Batumi, Vikingur Reykjavik i F91 Dudelange nie, nie i jeszcze długo, długo nie. Oto nieszczęśliwa siódemka wraz z aktualnym w dniu rywalizacji międzynarodowym rankingiem Elo, który „wycenia” siłę poszczególnych zespołów na wzór szachowych rankingów:
- Rangers FC (2000) – Lech (1821) 1:0
- Standard Liege (1819) – Lech (1817) 2:1
- Benfica Lizbona (2006) – Lech (1817) 4:0
- Karabach Agdam (1790) – Lech (1814) 5:1
- Dinamo Batumi (1624) – Lech (1776) 1:1
- Vikingur Reykjavik (1594) – Lech (1741) 1:0
- F1991 Dudelange (1496) – Lech (1732) 1:1
Lech na starcie teoretycznie był silniejszy od czterech z siedmiu przeciwników (nawet Karabachu), a słabszy od Standardu jedynie nieznacznie. Mimo to poniósł pięć porażek i zanotował dwa remisy. Dramatyczny rezultat. Dlatego John van den Brom musi dopisać (albo nie może wykreślić, o ile się zorientował – trudno to ocenić…) do listy problemów kolejny – grę drużyny z Poznania w europejskich pucharach poza stolicą Wielkopolski.
CZYTAJ WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Piast Gliwice zakpił z Lecha w social mediach
- Ale to już było! Lech kroczy własnymi śladami sprzed dwóch lat
- Niesłowny jak John van den Brom
foto. Newspix