Legia Warszawa ogłosiła transfer Carlitosa. Hiszpański napastnik powraca do stołecznej drużyny po trzech latach. Jest wyczekiwanym snajperem, którego Jacek Zieliński poszukiwał od początku okna transferowego. 32-latek przychodzi jednak w momencie, gdy wysoką formę złapał Ernest Muci. Co zatem stanie się z Albańczykiem?
Mija półtora roku odkąd przyszedł do Legii. Aż do ostatniej kolejki z nim w składzie warszawski zespół nie wygrał dwóch meczów z rzędu. Klątwę przełamał, asystując przy dwóch trafieniach swoich kolegów, a występował jako wysunięty napastnika. Trener Kosta Runjaic przestał rzucać go po pozycjach, a zaryzykował, wystawiając go z przodu. Spisuje się lepiej niż Maciej Rosołek, a swoją cegiełkę do trafień Wojskowych dokłada co 57 minut. Ernest Muci w końcu wygląda, jakby zaczął się spłacać. Nie widać w nim widocznego wcześniej manieryzmu czy braku walki. Zauważalne są natomiast mobilność, odblokowane nowe rozwiązania w ataku i nadzwyczajnie dobra skuteczność. Ale czy w zestawieniu z Carlitosem, Albańczyk ma szansę na podtrzymanie formy?
– Początek sezonu dla Ernesta Muciego był udany. I nawet nie chodzi o to, co robi dla drużyny. Wydaje mi się, że zaczął czuć się potrzebny. Poukładał sobie w głowie pewne sprawy. Na boisku robi takie rzeczy, które pewnie przed spotkaniem sobie układa. Czuje się naturalnie, pewnie. Statystyki to jedynie potwierdzenie, że dobrze zaczął i zmierza we właściwym kierunku. Za każdym razem, gdy pojawia się na boisku, daje jakość. Naturalnie się buduje – mówi nam Michał Żewłakow, ekspert Canal+ i były piłkarz Legii.
Carlitos i Muci to zupełnie dwaj różni napastnicy. Do tej pory Albańczyka w zasadzie nie rozpatrywaliśmy jako alternatywę do gry w ataku. Dużo częściej pojawiał się na boisku jako „dziesiątka” bądź skrzydłowy. Szybko jednak odnalazł się w roli napastnika. W zasadzie nie było to dla niego niczym nowym, bowiem tak występował w ojczyźnie. W sezonie 2019/20 jako „dziewiątka” rozegrał 19 meczów w barwach KF Tirana, w których zdobył siedem bramek i zanotował asystę. To po tym sezonie wzbudził zainteresowanie Legii, która w kolejnym wykupiła go za 0,5 mln euro. Dużo biorąc pod uwagę niespełna 20-letniego Albańczyka bez debiutu w dorosłej reprezentacji kraju.
W zeszłym miesiącu rozpoczął trzeci sezon gry w Legii. W tym czasie miał przebłyski wybitnej gry, czego dowodem był piękny golu w eliminacjach Ligi Mistrzów z Dinamem Zagrzeb czy asysta ze Spartakiem Moskwa. Odznaczał się przede wszystkim świetną techniką i dobrym przeglądem pola. Niemniej jednak sporo też było do niego pretensji. Najgłośniej o Mucim zrobiło się w zeszłym sezonie, gdy trener Aleksandar Vuković odsunął go od kadry meczowej. 21-latek miał nie przykładać się do treningów. Szkoleniowiec chciał tą decyzją pobudzić Albańczyka do większej intensywności. Jak się okazało, Serb niemal skreślił 21-latka, dając mu do końca sezonu tylko sześć ligowych szans, z czego najdłuższa liczyła 28 minut.
– Jeśli chodzi o chimeryczność z poprzedniego sezonu, to ten sam argument można odnieść do niemal każdego piłkarza Legii. W zasadzie tylko Josue ciągnął grę. Oprócz Muciego przemianę przeszedł choćby Filip Mladenović. Ciężko mówić już jednoznacznie, że to dotknięcie trenera czy doświadczenie i wnioski, które Albańczyk wyciągnął z poprzedniego sezonu – dodaje Żewłakow.
Wydawało się, że Muci jak wielu jemu podobnych trafił na margines, z którego będzie mu ciężko wyjść. W takich sytuacjach często jedynymi drzwiami do opuszczenia tej sytuacji było przejścia przez drzwi wyjściowe na stadionie przy ul. Łazienkowskiej 3. Z powodu braku odpowiednio dużej liczby szans Legię w ostatnim czasie opuściło wielu utalentowanych graczy m.in. Szymon Włodarczyk czy Ariel Mosór. Nowy trener i problemy zdrowotne m.in. Bartosza Kapustki czy Blaża Kramera sprawiły, że Albańczyk otrzymał okazję wejścia w sezon w podstawowym składzie. Spotkanie z Koroną Kielce rozpoczął w środku pomocy obok Josue.
Mecz toczył się według utartego chimerycznego jak na Muciego schematu. Zawodnik przeplatał dobre zagrania słabszymi. Z jednej strony był często pod grą, miał 42 kontakty z piłką, zagrywał ze skutecznością 83-procentową, wykonał dwa kluczowe podania i oddał dwa celne strzały na bramkę. Do tego wygrał siedem na 12 pojedynków. Z drugiej strony zanotował osiem strat i został raz złapany na spalonym. W najważniejszym momencie znalazł się jednak w odpowiednim miejscu i czasie. Grająca w osłabieniu Legia zdołała wykorzystać kontuzję Sasy Balicia, przeprowadzając akcję prawą stroną boiska. W pole karne dośrodkował Paweł Wszołek. Tam powinien się znaleźć Maciej Rosołek, ale 20-latek zupełnie nie potrafił odnaleźć się w tym, jak i innych, spotkaniu jako “dziewiątka”, dlatego piłka do niego nie trafiła. Instynktem snajpera wykazał się Muci, który nie dość, że w szesnastce się znalazł, to dodatkowo zgubił krycie i umiejętnie strzelił gola głową.
W kolejnych dwóch spotkaniach zabrakło dla niego miejsca w wyjściowym składzie. O ile z Zagłębiem Lubin w pełni wykorzystał dany mu czas, bowiem po wejściu na boisko w 89. minucie zdążył jeszcze wypracować rzut karny, o tyle z Cracovią zupełnie mu nie poszło. Zresztą jak całej Legii. Kolejne dwa spotkania rozpoczął jako podstawowy wysunięty napastnik. Stołeczny zespół oba wygrał, przełamując klątwę Muciego, z którym nigdy się to jeszcze nie udało. A sam Albańczyk w tych trzech meczach strzelił gola i zaliczył dwie asysty. Miał bezpośredni udział w trzech z czterech strzelonych goli przez Wojskowych.
W innych statystykach Muci również wygląda coraz lepiej. Przede wszystkim jest bardzo skuteczny w swoich poczynaniach:
- Gole oczekiwane – 0.89 -> Gole w rzeczywistości – 2
- Strzały – 7 -> Strzały celne – 3 -> Gole – 2
- Kluczowe podania – 4 -> Asysty – 2 + wywalczony rzut karny
- 87% skuteczności podań – 3. miejsce w drużynie wśród zawodników z min. 50 podaniami
- Udane dryblingi – 7 – TOP 10 Ekstraklasy
Do tego daje możliwości Legii do gry w bardzo elastyczny sposób. Nie jest typowym wysuniętym napastnikiem, który czeka wyłącznie na podania pod polem karnym. W nim pojawia się sporadycznie. Często lubi schodzić po piłkę w boczne sektory, a także wychodzić z pola karnego, by spróbować swoich sił w uderzeniu z dystansu. Zdążył już udowodnić, że potrafi celnie strzelić z daleka.
Heatmapa Ernesta Muciego. Fot. Sofascore
Muci jest innym piłkarzem niż Carlitos, nie mówiąc już nawet o Kramerze. W niektórych elementach m.in. w strzałach z dystansu Albańczyk może przypominać Hiszpana. Wobec jednak dużej rywalizacji o miejsce w linii środkowej wątpliwe, by Runjaic zdecydował się na grę dwójką napastników. Tym bardziej że również w poprzednich klubach preferował taktykę z jednym snajperem. Nawet jeśli dysponował kilkoma wartościowymi zawodnikami do ataku.
– Wszystko zależy od tego, w jakim składzie Legia będzie występowała. Jeśli największe zagrożenie zamierza stwarzać skrzydłami, to, owszem Ernest może tam grać, ale to ustawienie pod klasyczną „dziewiątkę”, którą Muci nie jest. Jednak jeśli założymy, że Legia postanowi grać na ofensywną, rotującą się trójkę w ataku, to taka taktyka pasuje do Albańczyka. Mógłby się w niej czuć dobrze – wyjaśnia były obrońca Legii.
Mając w pamięci jak nad Wisłą prezentował się Carlitos, ciężko przypuszczać, by Muci wygrał z nim rywalizację. Zapewne Albańczyk znowu zostanie zmuszony do pełnienia roli rezerwowego albo ponownie będzie pojawiał się na innych pozycjach niż atak. Widać jednak, że zmiana szkoleniowca i pozycji mu służy. W rywalizacji ze starym Carlitosem nie miałby szans. Hiszpan jest już jednak trzy lata starszy, powraca do Warszawy po pewnych turbulencjach i braku regularnej gry w podstawowym składzie. Natomiast Albańczyk wygląda jakby miał jeszcze coś w zanadrzu, czym może zaskoczyć nie tylko trenera, ale również wszystkich kibiców i ekspertów. Szczególnie na początku może rzucić wyzwanie Carlitosowi.
– Tego do końca nie wiemy, ale jeśli założymy, że przyjdzie Carlitos, prędzej czy później również Kramer, to mam wrażenie, że zabraknie miejsca dla Ernesta Muciego. Wydaje mi się, że z powodzeniem może znaleźć sobie miejsce za ich plecami lub w taktyce na dwie „dziesiątki”. Tam też jest spora konkurencja, ale nie jest powiedziane, że Ernest miejsca sobie nie wywalczy. To dość śmiałe wnioski, na które odpowiedź zna pewnie jedynie Runjaic. Niemniej jednak trzeba przyznać, że szkoleniowiec ma pozytywny ból głowy. W tamtym sezonie czegoś takiego nie było. Widzimy, co się dzieje w Lechu Poznań, gdzie pewne pozycje są tak pechowe, że kto by nie przyszedł, zaraz czeka go pauza. A w Legii tego nie ma, zatem niech każdy udowadnia swoje aspiracje do gry w pierwszym składzie — kończy Żewłakow.
WIĘCEJ O LEGII:
- Lyczmański o kontrowersji z udziałem Josue: Warto, żeby kibice poznali przepisy
- Media: Carlitos w weekend podpisze kontrakt z Legią
- Dwa oblicza Legii, dwa oblicza Widzewa
Fot. FotoPyk