Reklama

Hubert Hurkacz po raz pierwszy pokonany w finale turnieju ATP

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

15 sierpnia 2022, 01:02 • 5 min czytania 2 komentarze

Do tej pory schemat był prosty – jeśli Hubert Hurkacz dochodził do finału turnieju ATP, to go wygrywał. Zrobił to wcześniej pięciokrotnie, a i przed dzisiejszym starciem – o tytuł w imprezie ATP 1000 w Montrealu – był faworytem. Niestety jednak, choć w dobrym stylu wygrał pierwszego seta, to w dwóch kolejnych lepszy okazał się Pablo Carreno-Busta, który dziś osiągnął największy sukces w karierze. 

Hubert Hurkacz po raz pierwszy pokonany w finale turnieju ATP

Pablo znaczy niewygodny

Pablo Carreno-Busta w Montrealu nie był rozstawiony, bo w rankingu ATP zajmował przed tym turniejem 23. miejsce (teraz będzie już 14.). Nie oznacza to jedna, że to gość, którego nie trzeba się było obawiać – wręcz przeciwnie. Hiszpan jest tenisistą zdolnym wygrać właściwie z każdym, a przede wszystkim – każdego na korcie zirytować. To zawodnik grający niesamowicie niewygodnie, bardzo wybiegany, odgrywający piłki, których wielu innych zawodników za nic nie posłałoby na drugą stronę siatki.

Przekonywali się o tym już najwięksi. Novak Djoković uległ mu dwukrotnie, w obu przypadkach w bardzo ważnych spotkaniach. Raz w meczu o brąz igrzysk olimpijskich w Tokio, raz z kolei przy okazji US Open 2020, choć tam w pewnym sensie pokonał się sam – sfrustrowany tym, że mecz wymyka mu się po trochu z rąk posłał piłkę w sędzię liniową. I meczu już nie dokończył. Daniił Miedwiediew ulegał Hiszpanowi w Indian Wells 2018 i… na igrzyskach w Tokio. Bezbłędny w ich starciach jest za to Rafa Nadal (bilans 8-0), ale jego w Montrealu zabrakło, więc Pablo o to, że rodaka po drodze do finału nie spotka, mógł być akurat spokojny.

Reklama

Przy okazji we wspomnianych meczach z Djokoviciem i Miedwiediewem widać jeszcze jedno – że Carreno-Busta to specjalista od kortów twardych. A to u Hiszpanów raczej rzadkość, oni rządzą głównie na mączce. Tam też radzi sobie co prawda nieźle (do tej pory miał 6 wygranych turniejów ATP – 3 na kortach twardych, 3 na ceglanych), ale to jednak beton jest jego największym sprzymierzeńcem. I w Kanadzie to pokazywał. Na drodze do finału ograł między innymi Matteo Berrettiniego i Jannika Sinnera. Obu łatwo, w dwóch setach.

Dopiero w półfinale Dan Evans zdołał urwać mu partię, ale w trzeciej Hiszpan okazał się już dużo lepszy. Widać było, że jest w znakomitej dyspozycji. Hurkacz musiał się więc mieć na baczności.

Dobre początki, a potem… nerwy?

Hubert Hurkacz mecz zaczął znakomicie. Pierwszy set był z jego strony popisem gry przy własnym serwisie. Polak ani razu nie bronił się przed break pointem, ba, w żadnym z jego gemów serwisowych nie było nawet stanu równowagi – 40:40. Grał więc dokładnie tak, jak przez dużą część turnieju – pewnie i skutecznie. Hiszpanowi wyraźnie brakowało za to mocy, próbował trzymać piłkę w korcie i grać z kontry, ale Hubert był w stanie kontrolować wymiany i przejmować w nich inicjatywę.

W szóstym gemie zrobił to znakomicie przy serwisie rywala. Najpierw wygrał długą wymianę, potem zaliczył świetny wygrywający punkt z kontry, a gdy Carreno-Busta popełnił błąd, Polak miał trzy szanse na przełamanie rywala. Po chwili prowadził 4:2 w gemach, bo Hiszpan wyrzucił piłkę na aut. Tej przewagi już z rąk nie wypuścił i trzy gemy później zamknął pierwszego seta asem. W tamtym momencie trudno było przypuszczać, by Hubert mógł ten mecz przegrać. Głównie ze względu na jego historię w finałach turniejów rangi ATP – w nich był do tej pory po prostu stuprocentowo skuteczny.

Zresztą raz nawet pokonał w takim… Carreno-Bustę. W zeszłym roku w Metz wygrał z nim 7:6, 6:3 (czym zrewanżował się z porażkę w turnieju w Cincinatti, kilka tygodni wcześniej). Jak się jednak okazało – tym razem Hiszpan nie zamierzał pozwolić, by mecz trwał tylko dwa sety.

Hubert, jak to czasem ma w zwyczaju, kiepsko wszedł w kolejnego seta. Wydawał się rozluźniony, nieco nieobecny, brakowało mu koncentracji. Swoje podanie stracił więc już przy pierwszej okazji, głównie za sprawą własnych błędów. Najpierw podwójnego przy serwisie, potem kilku prostych w wymianach. Hiszpanowi pozwoliło to nabrać wiatru w żagle – dużo lepiej serwował, świetnie też zaczął odczytywać kierunki podania Polaka i zaskakiwał go returnami. Mało brakowało, a prowadziłby z podwójnym przełamaniem, ale w czwartym gemie drugiego seta Hurkacz wybronił się asami.

Reklama

Polak nie był jednak w stanie zagrozić rywalowi przy jego podaniu i powalczyć o odrobienie strat. Wyglądało to trochę tak, jakby obaj zamienili się rolami – to Carreno-Busta grał jak Hurkacz w pierwszym secie. Pewnie szedł po swoje, ograniczył liczbę błędów, świetnie serwował. Zdawało się, że nic nie wytrąci go z równowagi, do tego nieco sprzyjało mu szczęście, a coraz częściej pomagał i Polak. Drugiego seta Pablo ostatecznie zapisał więc na swoje konto.

Przed trzecim zadawaliśmy sobie pytanie: jakiego Huberta zobaczymy na korcie? Tego z pierwszego czy z drugiego seta?

Niestety, wyszło, że była to głównie ta druga wersja. Choć na początku partii wydawało się, że na powrót gra lepiej (mało brakowało, by zyskał przełamanie), to już w trzecim gemie przez proste błędy stracił własne podanie. I to był kluczowy moment. Choć potem Hubert zaczął momentami serwować znakomicie, to Carreno-Busta po prostu nie zamierzał już roztrwonić wypracowanej wcześniej przewagi. A Polak wyraźnie coraz bardziej się denerwował, podpalał, zdawał się sfrustrowany. I skończyło się tak, że jeszcze raz oddał potem swoje podanie – w ostatnim gemie meczu.

Carreno-Busta wygrał więc 3:6, 6:3, 6:3. I sięgnął po pierwszy w karierze tytuł rangi ATP 1000. Zrównał się tym samym z… Hurkaczem. Polak walczył dziś bowiem o drugie takie trofeum. Niestety, przyjdzie mu na nie jeszcze trochę poczekać.

Turniej na duży plus

Po bardzo złym występie na Wimbledonie i kiepskim przejściu na korty twarde w turnieju w Waszyngtonie, występ w Montrealu jest jednak znakiem, że z grą Huberta jest coraz lepiej. Doszedł do finału jednego z największych turniejów w kalendarzu ATP. Pokonał po drodze kilku naprawdę trudnych rywali (na czele z Nickiem Kyrgiosem i Casperem Ruudem), przez większość czasu demonstrując grę na wysokim poziomie. Pokazał też, że potrafi wytrzymać mentalnie najtrudniejsze momenty – choćby w starciu z Albertem Ramosem-Vinolasem, gdy obronił piłkę meczową i wygrał mecz po tie-breaku trzeciego seta.

Dzięki dotarciu do finału turnieju w Kanadzie, Hubert umocnił się też na 10. miejscu w rankingu ATP (i zbliżył do czołowej “8”, o wyższe lokaty na razie będzie trudno), a w zestawieniu Race – obejmującym tylko ten sezon – choć jest 9., to jego strata nawet do piątego Daniiła Miedwiediewa jest niewielka. Jeśli Polak dobrze zaprezentuje się też w Cincinatti (ten turniej rozpoczyna się już jutro) oraz US Open, znacznie przybliży się do występu w finałach ATP, tradycyjnie kończących sezon.

A właśnie to powinno być jego celem. I po występie w Montrealu na pewno jest bliższy jego osiągnięcia.

Hubert Hurkacz – Pablo Carreno Busta 6:3, 3:6, 3:6

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...