Tegoroczne Grand Prix w Cardiff pokazało magię jednodniowych torów. Niestety, pod koniec przedłużających się zawodów, które ostatecznie trwały trzy i pół godziny, okazało się że była to czarna magia. W decydującej fazie tor zaczął się po prostu rozlatywać i zawodnicy bardziej niż z rywalami, walczyli z nawierzchnią. Ale co najistotniejsze dla nas, Polaków, Bartosz Zmarzlik i Patryk Dudek wyjeździli w tak trudnych warunkach znakomite wyniki – obydwaj w Cardiff stanęli na podium! Ogromne powody do radości mieli też miejscowi kibice. Imprezę wygrał Daniel Bewley. 23-letni Brytyjczyk jest pierwszym od piętnastu lat zawodnikiem gospodarzy, który zwyciężył w GP Wielkiej Brytanii.
NIE SCHODZIĆ PONIŻEJ PEWNEGO POZIOMU
Naszą uwagę przed zawodami przykuwała w szczególności sytuacja w tabeli cyklu. Na jej czele znajdował się Bartosz Zmarzlik, który w pięciu rozegranych rundach Grand Prix zgromadził 78 punktów. Wprawdzie Polak zwyciężył tylko w jednych zawodach – podczas inauguracji cyklu SGP w Gorican. Ale poza tym dwa razy kończył turnieje w półfinale i dwukrotnie meldował się na podium. Niezależnie od dyspozycji dnia, zawodnik Orlen Team nie schodzi poniżej dobrego poziomu, nie zalicza wpadek.
Stabilna i wysoka forma pozwoliła Bartkowi wyrobić bezpieczne 18 punktów przewagi nad drugim w klasyfikacji generalnej Leonem Madsenem. To właśnie na Duńczyka trzeba było w szczególności uważać. Główny rywal Polaka do mistrzowskiego tytułu zwyciężył w ostatniej edycji Grand Prix Wielkiej Brytanii, w 2019 roku. Chrapkę na zwycięstwo na Principality Stadium (dawniej Millennium Stadium) z pewnością mieli również jeżdżący u siebie Brytyjczycy. W szczególności Tai Woffinden – trzykrotny mistrz świata w Cardiff często meldował się w finale zawodów, jednak ani razu nie udało mu się wygrać tej rundy.
Bez wątpienia Grand Prix Wielkiej Brytanii to jedno z największych świąt w żużlowym kalendarzu. Turniej przełomowy, który zapoczątkował modę na stwarzanie sztucznych torów. To pozwoliło wyjść z żużlem z obiektów stricte przeznaczonych do tego sportu, na inne, większe stadiony. Takie jak Stadion Narodowy. Ale jednodniowe tory są przy tym bardzo specyficzne. Ciężko stworzyć na nich dobre ściganie, choć nie jest to niemożliwe. Brytyjscy fani speedwaya z rozrzewnieniem wspominają finał Grand Prix Cardiff z 2007 roku, w którym Chris „Bomber” Harris przez cztery kółka szalał na torze i na ostatniej prostej wyszarpał zwycięstwo wyprzedzając Grega Hancocka. Wiele byśmy dali, by dziś w stolicy Walii zobaczyć podobne ściganie.
TOR TRUDNY, ALE NIEZŁY
Oczywiście Bartosz Zmarzlik nie był jedynym Polakiem, za którego można było trzymać kciuki. Startowali również Maciej Janowski, Patryk Dudek i Paweł Przedpełski. Słówko należy się temu ostatniemu, bo wczoraj zaliczył niespotykaną wpadkę. Otóż Przedpełski, który w całym cyklu radzi sobie po prostu słabo (zajmuje ostatnie miejsce wśród stałej stawki uczestników), wczoraj znakomicie wypadł na próbie czasowej, wykręcając trzeci wynik. Dzięki temu właśnie jako trzeci mógł wybierać numer startowy. To pozwoliłoby mu wybrać taki numer, do którego przypisane są lepsze pola startowe. Mógłby na przykład dwukrotnie jechać w kasku czerwonym, czyli z wewnętrznego pola. Ale Przedpełski… spóźnił się na wybór numerów startowych, przez co skończył z ostatnim wolnym numerem – trzecim, uznawanym za jeden z najgorszych.
Wspomnianą polską trójkę już w pierwszym biegu czekało nie lada zadanie, bo los skojarzył ich wszystkich z Woffindenem. Moglibyśmy napisać, że przy takim układzie szanse na zwycięstwo Polaka wynosiły 75%. I choć żużel tak nie działa, to istotnie Dudek oraz Janowski pokazali plecy brytyjskiemu mistrzowi. Ku uciesze wielu fanów zgromadzonych na trybunach, gdyż polskich kibiców w Cardiff nie brakowało. Później w biegu numer 3 na pierwszej pozycji zameldował się Zmarzlik. Wprawdzie jadący za Zmarzlikiem Jason Doyle cały czas siedział Polakowi na kole, ale spoglądając w tabelę zawodów można było po cichu liczyć na to, że przeżyjemy w stolicy Walii polski wieczór. Pod jednym warunkiem.
Elementem który mógł wzbudzać obawy, był tor. Jak wspomnieliśmy, jednodniowe nawierzchnie potrafią być specyficzne. Nierzadko istnieje na nich tylko jedna ścieżka. Żużlowiec musi się jej kurczowo trzymać, a każde odstępstwo od tej ścieżki grozi utratą pozycji. Mimo wszystko na takich torach nie brakuje mijanek wynikających z błędów zawodników. Dzieje się tak dlatego, że jeżeli nawierzchnia nie zdąży się związać, to tor zaczyna się rozpadać. Zawodnicy muszą wtedy uważać na dziury i koleiny które na nim powstają. I tak w pierwszej serii glebę zaliczył Adam Ellis. Był to jego ostatni start w Grand Prix, gdyż poobijany Brytyjczyk zrezygnował z jazdy w zawodach. Na szczęście w dalszej części turnieju okazało się, że jednodniowy tor w Cardiff, choć ciężki, to spisywał się naprawdę nieźle. Nieporadność Ellisa który jeździł z dziką kartą, wynikała z jego nikłych umiejętności.
Z czasem tor nieco się odsypywał. I chociaż akcji po zewnętrznej było niewiele, to kolejne biegi pokazały nam nieoczekiwanego faworyta. Dan Bewley – jedenasty zawodnik w klasyfikacji generalnej SGP – wręcz latał po walijskim owalu. Był spasowany tak, jakby całe życie nic innego nie robił, tylko kręcił w Cardiff kółka.
Patryk Dudek w szóstym biegu przywiózł 0 punktów. W tym samym wyścigu lepiej spisał się Zmarzlik, który wykorzystał walkę Leona Madsena i Mikkela Michelsena. Bartek wyprzedził pierwszego z Duńczyków, ale i tak miał nad czym myśleć w parku maszyn. Na dystansie nasz mistrz był dramatycznie wolny. Pozostawało mu tylko kurczowo trzymać się kredy i modlić się o to, by nie wpaść w żadną dziurę.
DWÓCH POLAKÓW W PÓŁFINALE
Z niecierpliwością czekaliśmy na bieg numer 12. W premierowym wyścigu zawodów trzech Polaków rywalizowało z Brytyjczykiem. Teraz sytuacja się odwróciła. W barwach gospodarzy wyjechali Tai Woffinden, Leon Flint i przede wszystkim znakomity Daniel Bewley. Z kolei honoru Polski bronił nie kto inny jak Bartosz Zmarzlik. Ten sam, który w drugiej serii zawodów wyglądał naprawdę przeciętnie. W dodatku jechał z trzeciego pola – bardzo niekorzystnego na starcie. Wszystko wskazywało na to, że faworyt gospodarzy przewiezie Bartka.
Ale akurat wtedy Zmarzlik trafił z ustawieniami. A kiedy Bartek trafia, wtedy jego motocykle są motocyklami tylko z nazwy. Bo pod względem prędkości bardziej przypominają rakiety. Tak było i tym razem, a Polak bez problemu rozprawił się z trójką Brytyjczyków! Przede wszystkim z Bewleyem, który przed trzecią serią biegów wydawał się być poza zasięgiem rywali.
You can count out Bartosz Zmarzlik.
The two-time world champion knocks Dan Bewley into second place, while a frustrating night for Tai Woffinden continues.#BritishGP | #FIMSpeedwayGP pic.twitter.com/FCCbwViesi
— Eurosport (@eurosport) August 13, 2022
W dodatku Zmarzlik nie był ostatnim Polakiem, który utarł Danowi nosa. Patryk Dudek w swoim drugim starcie zaliczył wpadkę, ale poza tym jeździł znakomicie i w fazie zasadniczej zaliczył trzy zwycięstwa. Być może miałby ich więcej, ale w piątym starcie Polakowi na wyjściu z łuku poderwało motor. Mając pewne miejsce w półfinale Duzers postanowił nie ryzykować i bezpiecznie dojechać na trzecim miejscu.
Akcją, z której najbardziej zapamiętany zostanie Paweł Przedpełski, zostanie ta z czwartej serii startów. Na wyjściu z pierwszego łuku nieoczekiwanie zmienił tor jazdy, przez co spowodował upadek Bartosza Zmarzlika. Ostatecznie torunianin zaliczył występ do którego przyzwyczaił nas w cyklu Grand Prix. Czyli wywalczył marne 3 punkty w całych zawodach.
Przeciętnie jechał Maciej Janowski. Z jednej strony wrocławianin ciułał punkty. Z drugiej, wszystko wskazywało na to, że jego przygoda zakończy się w półfinałach. Wprawdzie Polak mógł wygrać w jednym biegu, ale kiedy prowadził, na tor upadł Jason Doyle. Sędzia przerwał wyścig, za upadek Australijczyka obwinił Michelsena, a w powtórce… poobijany Doyle spisał się najlepiej i wygrał. Niestety w ostatnim biegu Maciek zanotował defekt na ostatniej pozycji i ostatecznie jego 7 punktów nie wystarczyło nawet do tego, by znaleźć się w dalszej fazie zawodów.
ZAWODNICY WALCZYLI Z NAWIERZCHNIĄ
Pod koniec fazy zasadniczej zawodów nawierzchnia zaczęła sprawiać zawodnikom spore problemy. Wspomnieliśmy o kłopotach Dudka w jego piątym starcie, ale Patryk nie był jednym rajderem, który walczył z podłożem. W dziewiętnastym biegu upadek bez kontaktu z przeciwnikiem zaliczył Doyle, a i Przedpełskim miotało po całej szerokości owalu. Australijczyk został wykluczony, ale po tej sytuacji część zawodników zgłaszała uwagi do stanu nawierzchni. I trudno było nie przyznać im racji. Leon Madsen to gość, który potrafi jeździć na żużlu. Tymczasem Duńczyk ledwo składał się w łukach.
Problem polegał na tym, że organizatorzy nie mieli jak poprawić rozpadającego się toru. W końcu mówimy o Grand Prix – najbardziej prestiżowych zawodach żużlowych na świecie, transmitowanych przez telewizję. Sklejenie do kupy sztucznej nawierzchni to znacznie bardziej pracochłonna kwestia, niż polanie jej wodą. To wymaga czasu, którego brakowało. Na całe szczęście, akurat nastąpiła przerwa przed półfinałami, w czasie której na tor wjechał ciężki sprzęt do ubijania. Pozostawało mieć nadzieję na to, że po tych stosunkowo niewielkich poprawkach tor wytrzyma ostatnie trzy biegi zawodów. I przede wszystkim, że nikomu nic się nie stanie.
Składy półfinałów prezentowały się następująco – w pierwszym biegu jechali Bewley, Dudek, Doyle i Lindgren. Wyścig numer dwa obsadzili Zmarzlik, Jack Holder, Michelsen i Madsen. Niezależnie od wyników, obaj Polacy mogli być zadowoleni ze swoich występów. W końcu na początku sezonu wydawało się, że Patryk w cyklu Grand Prix będzie oglądał plecy rywali. Tymczasem to czwarte zawody z rzędu w których Dudek jechał w półfinale. I miał ochotę na więcej, bo swój bieg wygrał w znakomitym stylu!
W drugim półfinale atomowym startem popisał się Madsen. Ale zaraz za nim, startujący z pierwszego pola Zmarzlik wypchnął Jacka Holdera i znalazł się na drugiej pozycji. Wprawdzie prace kosmetyczne poprawiły stan nawierzchni, ale wciąż trudno było na nim wyprzedzać. Wobec tego Bartek skrupulatnie trzymał się krawężnika, a szybki Australijczyk nie mógł znaleźć sposobu na wyprzedzenie Polaka.
W wielkim finale Dudek startował z pierwszego pola, co było delikatnym zaskoczeniem. Patryk wybierał jako pierwszy więc wydawało się, że jego wybór padnie na kask niebieski. Wobec tego drugie pole startowe wziął Dan Bewley, czwarte Madsen, a najgorsze trzecie pozostało Zmarzlikowi. Ale przecież w biegu numer 12 Bartek też startował z tego pola i też pokonał Bewleya.
Tym razem historia się nie powtórzyła, a Principality Stadium eksplodował z radości. Daniel Bewley świetnie wykorzystał atut drugiego pola i na starcie wypruł do przodu, daleko przed rywali. Ale zaraz za nim uplasowało się dwóch Polaków – Zmarzlik i Dudek! Wtedy pozostawało nam mieć nadzieję, że dojadą w takiej kolejności. Rudowłosy Brytyjczyk był poza ich zasięgiem, jednak na tak trudnym torze należało bronić tego świetnego przecież wyniku. Na całe szczęście, na trasie nie doszło do żadnych przetasowań i obaj Polacy przewieźli za sobą Leona Madsena.
I kiedy zastanawiamy się nad tymi wynikami, to dochodzimy do wniosku, że to wszystko nie mogło lepiej się ułożyć. Bewley wygrał zasłużenie, gdyż na przestrzeni całych zawodów sprawiał najlepsze wrażenie. Zmarzlik doszedł do kolejnego finału i powiększył przewagę nad Leonem Madsenem. A Patryk Dudek, który w tym sezonie powrócił do cyklu SGP, udowodnił że tu jest jego miejsce i jest zawodnikiem ze ścisłej elity.
Pierwsza czwórka Grand Prix Wielkiej Brytanii:
1. Daniel Bewley – 17 (3,3,2,1,3,2,3) – 20 pkt GP
2. Bartosz Zmarzlik – 15 (3,2,3,1,2,2,2) – 18
3. Patryk Dudek – 14 (3,0,3,3,1,3,1) – 16
4. Leon Madsen – 13 (2,1,3,2,2,3,0) – 14
Pierwsza szóstka klasyfikacji generalnej Grand Prix:
- Bartosz Zmarzlik – 96 pkt
- Leon Madsen – 74 pkt
- Patryk Dudek – 65 pkt
- Dan Bewley – 64 pkt
- Fredrik Lindgren – 62 pkt
- Maciej Janowski – 60 pkt
Fot. Newspix