Reklama

Wypoczęta Pogoń, rozbity Lech, rozpędzony Raków. Niedziela z Ekstraklasą

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

07 sierpnia 2022, 12:33 • 7 min czytania 20 komentarzy

Niedziela, czyli dzień święty, a Ekstraklasa będzie go święcić, wysyłając na boiska – przynajmniej na papierze – najlepszych z najlepszych – całe podium z ubiegłego sezonu. Pogoń Szczecin, Raków Częstochowa i Lech Poznań. W teorii odpowiednio Warta Poznań, Górnik Zabrze i Zagłębie Lubin powinny drżeć ze strachu. W praktyce tylko ekipa z Górnego Śląska może się w ciemno nastawiać na problemy.

Wypoczęta Pogoń, rozbity Lech, rozpędzony Raków. Niedziela z Ekstraklasą

Cieszmy się tą niedzielą, bo całkiem prawdopodobne, że to ostatnia z dwoma polskimi przedstawicielami w europejskich pucharach. O ile o Raków chyba specjalnie nie trzeba się martwić, o tyle Lech na początku rozgrywek przysparza wszystkim zmartwień za siebie i za zespół spod Jasnej Góry, dlatego w odrobienie przez Kolejorza strat w rewanżu z Vikingurem Reykjavik nie tak łatwo uwierzyć. Ba! Trudno dać wiarę, że drużyna Johna van den Broma spisze się dobrze nawet na tle Zagłębia.

Warta Poznań – Pogoń Szczecin

Ale najpierw w Grodzisku Wielkopolskim na murawę wybiegnie były już pucharowicz – Pogoń. W jakiej formie? Tego nie wie nikt. Portowcy w trakcie jednego meczu potrafili pokazywać kilka twarzy i na tym etapie nie da się wskazać, która była prawdziwa. Co prawda w poprzedniej kolejce akurat pokazali jedną – tą szpetną, tyle że faktycznie chyba można zawierzyć tłumaczeniom Jensa Gustafssona o zmęczeniu. Siedem spotkań o stawkę w lipcu to dawka, jakiej zespół w takim składzie wcześniej nie przyjął, a poprzednio klub ze Szczecina przeżył równie intensywny miesiąc w 2010 roku, kiedy jako I-ligowiec doszedł do finału Pucharu Polski. A wiadomo, noga wypoczęta a noga zmęczona to dwie różne nogi.

Tylko właśnie kończy się czas usprawiedliwień dla Pogoni. W tygodniu zawodnicy dostali więcej wolnego, odsapnęli i dzisiaj muszą pokazać, co faktycznie potrafią, bo euforia wokół nich opada jak poziom Odry podczas obecnego, upalnego lata. Porażka z KR Reykjavik na Islandii, przegrana ze Śląskiem we Wrocławiu, lanie w Danii od Broendby i wreszcie słaby występ przeciwko Jagiellonii (choć cudem zwycięski) ostudziły kibiców lepiej niż kąpiel w Bałtyku. Bilety przestały się rozchodzić niczym Crocsy na promocji, a przecież jeszcze cały stadion nie został otwarty. Triumf nad Wartą jest potrzebny w Szczecinie jak wakacje kredytowe przy takim tempie wzrostu stóp procentowych.

To zespół, który broni w specyficzny sposób. Potrafiący dostosować się do przeciwnika. Jednak musimy skupić się przede wszystkim na sobie. Wierzymy, że pokażemy się lepiej niż w ostatni weekend, bo jesteśmy przed nim w znacznie lepszej sytuacji – zapowiada Gustafsson.

Reklama

W lepszej sytuacji znajdują się również Zieloni, podbudowani zwycięstwem nad Miedzią Legnica i silniejsi kadrowo niż na starcie sezonu. Adam Zrelak całkowicie wyzdrowiał, zatrudniono Miguela Luisa i przede wszystkim Macieja Żurawskiego, byłego zawodnika Portowców, który zdobył bramkę przeciwko beniaminkowi z Dolnego Śląska, a ponadto wypożyczono Enisa Destana.

Pogoń nieprzypadkowo finiszowała na podium, w tych rozgrywkach też będzie mocno liczyć się w grze o puchary. Jednak chcemy popsuć jej trochę plany – mówi trener Dawid Szulczek.

Akurat szkoleniowiec Warty umie wykorzystywać słabe punkty rywali, a te w ekipie ze Szczecina są jaskrawo widoczne. Po pierwsze, fazy przejściowe. W pierwszych meczach za Gustafssona granatowo-bordowi nie są w stanie odpowiednio szybko zorganizować się po stratach, co stwarza ogromne zagrożenie ze względu na wysoko ustawionych bocznych obrońców. Środkowi pomocnicy (przede wszystkim defensywny – Damian Dąbrowski) nie umieli zagwarantować im asekuracji, co kończyło się oglądaniem pleców kontratakujących przeciwników.

Po drugie, można się spodziewać, że Szulczek każe „zapchać” swoją prawą flankę, żeby zabrać miejsce do kombinacyjnej gry Kamilowi Grosickiemu, Sebastianowi Kowalczykowi czy Luce Zahoviciowi. Jeśli jedno i drugie uda się Warcie, przed gośćmi z Pomorza Zachodniego nieprzyjemne popołudnie. A przynajmniej do tej pory z reguły tyle wystarczało, by pokrzyżować im szyki.

Zagłębie Lubin – Lech Poznań

Miało być DNA zwycięzców, a jest pucowanie dna w lidze i kompromitacje w europejskich pucharach. Pięć porażek w ośmiu oficjalnych meczach sezonu 2022/23, a nie można wykluczyć, że byłoby sześć w dziewięciu, gdyby nie przełożenie potyczki z Miedzią Legnica. Dramatyczna budowa składu, oparta na wypożyczeniach (choć w przypadku Artura Rudki to na szczęście jedynie czasowy transfer…), niechęć do zainwestowania nieco więcej w Dawida Kownackiego czy Damiana Kądziora. Oto obraz nędzy i rozpaczy. Oto Lech Poznań trzy miesiące po zdobyciu mistrzostwa Polski na stulecie klubu.

Reklama

Jest źle, a kibice wcale nie powinni czekać na rywalizację z Zagłębiem z wielkimi nadziejami, że będzie lepiej. Trener John van den Brom nie wybierze sobie optymalnego podstawowego składu, tylko będzie musiał uwzględniać zmęczenie po czwartkowej porażce na Islandii i drobne urazy. Co więcej, trudno oczekiwać, że zespół w kilka dni pozbiera się mentalnie czy nadrobi taktyczne braki. Oczywiście, to Ekstraklasa, tu wszystko możliwe i nie sposób wykluczyć, że nagle Kolejorz rozegra najlepsze zawody za kadencji Holendra. Po prostu to niewiele bardziej prawdopodobne niż lądowanie telemarkiem po wyskoczeniu z okna z 12. piętra.

Van den Brom sprawia wrażenie coraz bardziej bezradnego. Zdaje się, że nie tylko nie dodał niczego dobrego od siebie, a jeszcze rozmontował to, co działało za czasów Macieja Skorży. I tak jak pod okiem Polaka cudowne przemiany z brzydkich kaczątek w piękne łabędzie przeszli Bartosz Salamon, Antonio Milić, Jesper Karlstrom czy Joao Amaral, tak pod opieką Holendra transformacje się cofnęły (naturalnie poza Salamonem, od dawna kontuzjowanym). Niestety, najwyraźniej ego van den Broma okazało się ważniejsze od wyników Lecha, skoro wciąż nie zadzwonił do Skorży, by porozmawiać o drużynie i w jaki sposób wycisnąć z niej potencjał.

Po drugiej stronie barykady stoją sobie Miedziowi. Co prawda bunt Damjana Bohara, który nie chciał wystąpić w rezerwach i za karę został do nich zesłany na stałe (pyszna historia, prawda?), pewnie nieco popsuł humory w Lubinie, ale mimo wszystko te i tak są dobre. Premierowa wygrana dała nadzieję, że to wszystko zmierza w odpowiednim kierunku i coś z tego będzie.

Podbudowała nas po tych pierwszych spotkaniach, w których byliśmy bardzo blisko zwycięstwa albo chociaż zdobycia punktu. Cieszymy się bardzo z tego, że w końcu zdobyliśmy tę pierwszą bramkę i mam nadzieję, że otworzyła ona worek z golami – powiedział pomocnik Łukasz Łakomy w wywiadzie dla klubowych mediów.

Nie muszą to być nadzieje płonne, bo – jako się rzekło – z tym Lechem to akurat całkiem możliwe.

Górnik Zabrze – Raków Częstochowa

I na koniec pokaże się Raków, jedyny z pucharowiczów (aktualnych i nieaktualnych), dla którego rywalizacja w lidze nie będzie okazją do przykrycia złego wrażenia po popisach w Europie. W Częstochowie wszystko dzieje się inaczej niż u reszty. W eliminacjach Ligi Konferencji drużyna Marka Papszuna po prostu wygrywa, bez wpadek, w świetnym stylu. W Ekstraklasie nie zrzuca na zmęczenie strat punktów, bo tych strat zwyczajnie nie ma. Szefowie klubu nie unikają transferów i – uwaga! – nawet dali radę przeprowadzić taki wewnątrz ligi, czyli Bartosza Nowaka (zresztą wyciągniętego właśnie z Górnika). Co więcej, potrafili utrzymać liderów, a więc przede wszystkim Iviego Lopeza. Dziwnie.

Dziwnie, bo inni tego nie robią i wydawało się, że zwyczajnie nie można. No nie da się i koniec. A jednak się da. Dzisiaj w Zabrzu zjawi się zespół najlepszy w Ekstraklasie w 2022 roku (40 punktów w 17 spotkaniach) i Górnik wcale nie może liczyć, że będzie miał łatwiej, bo przecież w czwartek Raków mierzył się ze Spartakiem Trnawa. Nic z tego.

Swoją drogą, niedzielna potyczka będzie cholernie ciekawa z punktu widzenia stylów gry, ponieważ i gospodarze, i goście chętnie zakładają wysoki, agresywny pressing. Próbują zdusić przeciwników, odebrać futbolówkę jak najbliżej ich pola karnego.

Gramy u siebie i będziemy się starali, żeby to rywale na naszym stadionie dostosowywali się do nas, a nie odwrotnie. Na pewno nie będziemy pasywni, spróbujemy grać swoje. Mimo ostatniego zwycięstwa, jest co poprawiać, bo te pierwsze 20 minut w naszym wykonaniu nie było takie, jak chcieliśmy – stwierdził szkoleniowiec Górnika Bartosch Gaul.

Dla jego ekipy będzie to pierwszy mecz bez Nowaka, obok Lukasa Podolskiego kluczowej postaci ofensywny.

W tym wszystkim trzeba myśleć o dobrze klubu. Była szansa, żeby na jego transferze coś zarobić i tak się stało. Kontrakt miał ważny przez rok i być może potem mielibyśmy ten sam problem, z którym musimy się zmierzyć teraz, czyli odszedłby za darmo. Na razie musimy albo znaleźć zastępstwo u siebie, albo ściągnąć do naszej drużyny kogoś nowego – tłumaczył Gaul.

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

20 komentarzy

Loading...