Wstyd. Żenada. Kompromitacja. Zostańcie na Islandii i poszukajcie sobie uczciwej roboty. Lech Poznań znów skompromitował się w europejskich pucharach. Gdy dziennikarze przypominali przez meczem z Vikingurem tamten słynny blamaż ze Stjarnan, to po głowie krążyła myśl typu “nie no, chyba drugi raz takiego samego numeru nie wywiną”. Ale dla Lecha Poznań nie ma rzeczy niemożliwych. Pod względem eurowpierdoli – sky is the limit.
My wiemy, że można się zżymać na to, że Lech nie przeprowadził jakościowych transferów. Że gdyby dzisiaj z ławki mógł wejść taki Kownacki, że gdyby Amarala mógł zluzować Kądzior, że gdyby na środku defensywy zagrał faktycznie środkowy obrońca zamiast przesuwanego tam lewego defensora…
Ale – na wszystkie eurowpierdole historii Ekstraklasy – ten Kolejorz wygląda absolutnie żenująco i takie mecze z Vikingurem powinien wygrywać nawet z Darkiem Dudką grającym sobie na lewej stronie obrony. Przecież dzisiaj w wyjściowym składzie był Ishak, Amaral, Karlstroem, Pereira, Rebocho – absolutna ligowa czołówka poprzedniego sezonu. Do tego kupiony za bańkę Velde, a i Dagerstal, którego przecież ktoś w Lechu chyba pozytywnie zaopiniował przed transferem. Skóraś czy Murawski, którzy mieli swoje momenty wiosną tego roku.
Vikingur Reykjavik – Lech Poznań 1:0. Spotkanie przypadkowej drużyny
A lechici wyglądali tak, jakby dziś pierwszy raz się spotkali, a barwy Lecha założyli tylko dlatego, że akurat skończyli szychtę na budowie w pobliżu stadionu i nie mieli planów na wieczór. Przypomina nam się anegdota o Januszu Wójciku, który kiedyś poszedł w tango jako trener Śląska Wrocław i opuścił kilka treningów z zespołem. Wreszcie przyszedł weekend, zespół pojechał na mecz, trenera nie ma. Drużyna się rozgrzała, trenera nie ma. Wreszcie jeden z asystentów rozpisał skład, wytłumaczył kilka podstawowych założeń… i nagle do szatni wszedł jeszcze wczorajszy Wójcik. Spojrzał na tablicę ze składem, rzucił okiem na przebierających się zawodników i rzucił:
– No i tak, kurwa, zagramy!
Kolejorz autentycznie wyglądał tak, jakby van den Brom zastosował wariant Wójcika i rzucił tylko to “no i tak zagramy!”. Najczęściej powtarzanym rozegraniem ataku Lecha było dalekie kopnięcie Douglasa gdzieś w kierunku Skórasia, Ishaka lub Velde. Celowo piszemy “gdzieś w kierunku”, a nie “do XYZ”, bo te piłki i tak nie dochodziły do kolegów. Kompletnie nie funkcjonował środek pola, skrzydłowi nie potrafili zrobić przewagi, Amaral snuł się po boisku, Ishak sfrustrował się na to co dzieje się w fazie budowania ataków. Mieliśmy wrażenie, że Lech grał w siódemkę, a Vikingur w trzynastu.
Bo Islandczycy hasali na wysokiej intensywności, szybko przechodzili z obrony do ataku oraz z ataku do obrony, byli konkretni w akcjach podbramkowych. Tak jak po meczu z Wisłą Płock można byłoby powiedzieć, że połcczanie grają tak, jak chcieliby grać lechici, to dzisiaj pod Wisłę trzeba podłożyć Vikingur i to zdanie nadal jest aktualne.
Do przerwy najgroźniejszą szansą Lecha był rzut rożny, a właściwie kotłowanina po rzucie rożnym, która i tak nie zakończyła się celnym strzałem. Problem w tym, że z tego rzutu rożnego gospodarze przeprowadzili kontrę, która zakończyła się golem. Sigurpalsson dostal piłkę w okolicach koła środkowego, popędził na bramkę, przełożył sobie Karlstroema, huknął ze skraju pola karnego w kierunku dalszego słupka i Bednarek nie zdołał tego obronić.
Czy Lech rzucił się do odrabiania start? Przy podrażniona ambicja mistrzów Polski dała o sobie znać? Czy van den Brom wstrząsnął tym zespołem w przerwie? A może zmiennicy wpuszczeni w przerwie wnieśli nową jakość?
Dajcie spokój, nie rozśmieszajcie.
Goście za sprawą Velde trafili w poprzeczkę, a poza tym – nic. KOMPLETNIE NIC. No chyba, że chcecie liczyć dwa dogrania Pereiry. Bo po przerwie zamiast dalekich podań Douglasa do nikogo oglądaliśmy dalekie dośrodkowania Portugalczyka. Zero gry kombinacyjnej, zero dryblingów skrzydłowych, zero namiastki tego, co Lech grał w sezonie 2021/22.
To nie tak, że Lech wyglądał blado na tle Islandczyków. On nie wyglądał wcale.
Vikingur Reykjavik – Lech Poznań 1:0. Zaprzepaszczony entuzjazm
Jeszcze trzy miesiące temu kibice Lecha wypełnili plac MTP, fetowali do rana mistrzostwo kraju, bawili się z piłkarzami przez kilka dni na mieście. A dziś mamy smutny powrót do słynnej atmosfery spod znaku “mamy kurwa dość”.
Klimczak, Rutkowski, Rząsa, van den Brom, piłkarze – koncertowo to wszystko spieprzyliście. Wręcz w zawrotnym tempie udało wam się zgnieść i zdeptać cały entuzjazm związany z tym mistrzostwem.
Jeszcze na koniec jedna anegdota z wyjazdu na mecz z Nomme Kalju. Lech przegrał 0:1 (u siebie wygrał 3:0, ale w następnej fazie dostał w ryj od Stjarnan). Po meczu piłkarze podeszli pod płot, gdzie wysłuchwali rugania ich przez kibiców. Wreszcie któryś z fanów zapytał stojącego gdzieś z boku Macieja Wilusza: – Tej, brodaty, a ty w ogóle umiesz grać w piłkę?
Dzisiaj to samo pytanie do wszystkich graczy Kolejorza mogliby powtórzyć kibice, który wybrali się na Islandię.
Vikingur Reykjavik – Lech Poznań 1:0 (1:0)
Ari Sigurpalsson (45.)
WIĘCEJ O LECHU I RAKOWIE: