Raków zmierzy się dziś ze Spartakiem Trnawa i wiadomo, jaki dzwoneczek uruchamia to w głowie polskich kibiców – niezbyt przyjemny (abstrahując od różnych antypatii i patrząc przynajmniej z punktu naszego współczynnika). Słowacy już raz nas opędzlowali, konkretnie Legię Warszawa w sezonie 18/19. Czyli w futbolu szmat czasu temu, ale niech to będzie przestrogą dla ekipy Marka Papszuna.
Jak to wtedy było? Dariusz Mioduski rozanielony tym, że Dean Klafurić dojechał ostatecznie do dubletu, pozwolił niedoświadczonemu trenerowi prowadzić drużynę w kolejnym sezonie. Niespecjalnie obchodziło go wówczas, że może to sama drużyna dźwignęła sprawę, a nie szkoleniowiec, który w CV miał takie potężne bomby jak zespół kobiet oraz prowadzenie zawsze groźnych NK Gradici czy NK Vrbovec. Wygrał, to wygrał, niech działa dalej.
Zagubienie szkoleniowca
Już na początku tamtego sezonu było widać, że Klafurić się gubi. Po pierwsze zmienił system i wymyślił sobie, że Legia będzie grać na trójkę z tyłu. A że jednak bliżej mu było do Roberta Podolińskiego niż Marka Papszuna, to Wojskowi średnio sobie w tym układzie radzili. Cork City jeszcze przeszli – 4:0 w dwumeczu – ale Spartak już okazał się za mocny.
Punktem wspólnym obecnego i tamtego Spartaka są piłkarze, którzy mają ekstraklasową przeszłość. Nie mówimy jednak o gwiazdach, Legii nie straszył Vadis, Carlitos czy inny Nikolić. Po prostu byli to goście bardzo przeciętni.
No bo tak – w wyjściowym składzie na wyjazdowy mecz z Legią zespół ze Słowacji zmieścił u siebie Borisa Godala, Erika Grendela, Antona Slobodę, natomiast z ławki wszedł Jan Vlasko. Czy któryś kojarzy się jako kozak polskich boisk? Niekoniecznie, pewnie najbliżej – ale choć wciąż cholernie daleko – miał do tego Grendel, który jednak i tak regularnie mylił się z Romanem Gergelem, co wiele mówi. Taki Vlasko miał zastąpić Starzyńskiego w Lubinie, a nie strzelił dla Zagłębia żadnej bramki. Z kolei Godal przez półtora sezonu uciułał u Miedziowych siedem spotkań w Ekstraklasie.
Odpady, kompletne odpady. Co więcej – w tym składzie znajdziemy kolejnych zawodników, którzy po przygodzie ze Spartakiem trafiali do Ekstraklasy. Byli to: Martin Chudy, Martin Toth, Lukas Gressak, Andrej Kadlec, Erik Jirka. Znów mówimy więc o nawet nie lekkim dramacie. Chudy okazał się dość przeciętnym bramkarzem i jeszcze oszołomem, Toth z Gressakiem spadli z Zagłębiem Sosnowiec, a Kadlec przygodę w Jadze kończył w rezerwach (teraz pierwszoligowy Bruk-Bet).
Najwięcej pokazał Jirka, który przez jedną rundę strzelił dla Górnika Zabrze cztery bramki. Niemniej nie był to piłkarz pokroju Jimeneza czy innego Angulo, do którego można byłoby wzdychać po odejściu.
Porażka z odrzutami z Ekstraklasy
Reasumując: Legię ograli wówczas piłkarze, których zweryfikowała albo weryfikowała w późniejszym czasie Ekstraklasa. Liga, przypomnijmy dla niezorientowanych, niespecjalnie mocna. A wszystko to pod wodzą Radoslava Latala, który po odejściu potem ze Spartaka prowadził jeszcze Sigmę Ołomuniec i spadł z Bruk-Betem do pierwszej ligi. Nie jest to więc zestaw specjalnie ekskluzywny.
Tym bardziej że wszystkie bramki na Łazienkowskiej zapewnili gracze z polską przyszłością albo przeszłością. Pierwszy gol padł po „rajdzie” Jirki, który nieatakowany biegł przez kilkanaście czy kilkadziesiąt metrów i podał do Grendela, a drugi po asyście… Chudego, który wybił piłkę do Vlaski, a ten przelobował Malarza. Przypomnijmy raz jeszcze – w ciągu 26 ekstraklasowych spotkań Vlasko nie znalazł sposobu na żadnego ekstraklasowego golkipera.
Co na to Klafurić? Jak się okazuje, Chorwat wyprzedził obecną modę o kilka lat. Był bowiem ze swoich piłkarzy dumny.
Po pierwszym meczu: – Nie jestem człowiekiem, który szuka alibi, ale teraz muszę wyjaśnić, dlaczego moi zawodnicy wyglądali na boisku, jak wyglądali. Naszych graczy dopadł wirus. Przed meczem mieli biegunkę i gorączkę. Dlatego sprawiali przecież wrażenie, jakby nie mieli agresji i byli spóźnieni w pojedynkach. Jestem dumny, że nawet w tym trudnym momencie moi zawodnicy starali się dać z siebie wszystko. Grałem w piłkę i wiem, jak to jest, gdy grasz i jesteś chory. A wirus dopadł naszych podstawowych graczy – Carlitosa, Antolicia, Kante, Szymańskiego czy Malarza.
Po drugim (wygranym 1:0): – W Trnawie moja drużyna pokazała, że jest w stanie grać dużo lepiej. Jestem dumny z zawodników, bo walczyli do końca, choć wszystko toczyło się nie po naszej myśli. Nawet grając w osłabieniu kontrolowaliśmy grę, stwarzaliśmy sytuacje bramkowe i strzeliliśmy gola. W końcówce byliśmy blisko zdobycia kolejnego. Podjęliśmy ryzyko i Carlitos był bliski celu.
Ta duma nie pozwoliła mu jednak popracować, ponieważ został zwolniony po tym katastrofalnym dwumeczu ze Spartakiem. Od roku pozostaje bezrobotny, po tym jak ze Slavenem Belupo wykręcił w siedmiu meczach średnią 0,71 oczka na mecz.
Niezła przygoda Spartaka
A jaki epilog wykręcił Spartak? Przyzwoity – z eliminacji do Ligi Mistrzów naturalnie odpadł, ale awansował do grupy Ligi Europy, gdzie zrobił siedem punktów – cztery na Anderlechcie i trzy z Fenerbahce. Do awansu zabrakło jednego oczka.
Od tego czasu już tak dobrze nie było, bo Spartak w rozgrywkach grupowych europejskich pucharów już nie gościł – odpadał z Łokomotiwem Płowdiw i Maccabi Tel-Awiw. Niemniej patrzymy na kadrę i trzeba uważać. Dobrivoj Rusov (choć kontuzjowany), Lubos Kamenar, Martin Miković, Roman Prochazka, Samuel Stefanik, Miłosz Kozak, Erik Daniel, Martin Bukata. Same mocne, znane twarze.
Nadzieja w tym, że Raków wygląda poważniej niż tamta Legia.
WIĘCEJ O RAKOWIE:
- Bartosz Nowak piłkarzem Rakowa
- Cygan: Pekhart jest na liście życzeń Rakowa, ale nie na jej szczycie
- Droga Lecha i Rakowa do Europy? Trzeba pokonać ogranych w niej rywali
- IV runda eliminacji LKE: Raków i Lech poznali potencjalnych rywali
Fot. Newspix