Nie ma chyba ostatnio innego klubu na najwyższym poziomie w Polsce, który generowałby tak złe emocje wśród kibiców. Nie chodzi o to, że odbywa się w nim jakaś historyczna degrengolada. No nie, aż tak źle nie jest, ale obraz najnowszych działań Lecha po prostu razi w oczy. Bynajmniej nie przez blask sukcesów, jak włodarze tego klubu zapewne by sobie życzyli, a w wyniku skąpstwa czy teraz nawet aktu desperacji. Kolejorz daje idealny pokaz, jak sympatie i honory zdobyte kilka miesięcy wcześniej można roztrwaniać w sposób nieprzystojący do wielkości klubu.
Gdy w eterze medialnym padła wieść, że Lech chce sprowadzić Łukasza Sekulskiego z Wisły Płock, intensywnie zaczęliśmy drapać się po głowie. Gdy okazało się, że 31-letni napastnik nie jest zadowolony z oferty mistrza Polska, trochę osłupieliśmy. To wygląda tak, jakby działacze Lecha w ostatnich tygodniach chodzili po omacku. Ot, kontynuowali budowę kadry bez mapy, choć nadal z wewnętrzną myślą o obowiązkowym triumfie w postaci zielonych pól w Excelu.
Pomysł z Łukaszem Sekulskim nie świadczy dobrze o Lechu
Mamy 3 sierpnia, nie 3 czerwca czy lipca, a można odnieść wrażenie, że w Poznaniu nie do końca wiedzą, w jakim kierunku mają podążać. Widać to na przykładzie Łukasza Sekulskiego, który na celowniku Lecha wziął się nieco od czapy. Nie dość, że trochę nie widzimy sensu w tym ruchu, to jeszcze poważnie może zastanawiać oferta Lecha, jaką Sekulski zobaczył na stole. Co ciekawe, gdy klub i sam zawodnik podali żądania finansowe, Lech chyba dał sobie spokój.
Cała ta sytuacja nie pachnie już tylko skąpstwem, a zwyczajną desperacją w poszukiwaniu rezerwowego napastnika. No i sięga dalej w przeszłość, prawdopodobnie jest wypadkową pewnych zdarzeń, które warto ułożyć na osi czasu:
- wiadomo od maja, że Lech potrzebuje wzmocnień w linii ataku do walki o puchary i gry na kilku frontach
- na horyzoncie majaczy postać Bartosza Śpiączki, który obdarzyłby Lecha nie tylko marzeniem o grze w tym klubie, ale także przydatnością na poziomie Ekstraklasy za niewielki koszt
- gdzieś w tle siedzi sobie Artur Sobiech, który okazał się w Lechu zbędny, miał wrócić po długiej przerwie, ale wciąż go nie ma i zapewne odejdzie
- w lipcu Lech może kupić sprawdzonego w boju Kownackiego za większe pieniądze, ale tego nie robi
- teraz Lech chciał ruszyć po Łukasza Sekulskiego, który wcale nie jest znacznie lepszym piłkarzem od Śpiączki i kosztowałby Lecha trochę więcej
- Sekulski odmówił, Lech nie podbije oferty – Lech na ten moment zostaje z Ishakiem i Szymczakiem
To lekkie pomieszanie z poplątaniem może dałoby się jeszcze jakoś wytłumaczyć argumentem, że Sekulski był np. planem C. To normalne, że kluby mają swoje listy życzeń i schodzą na nich coraz niżej, jeśli priorytetowe opcje nie wypaliły. Sęk w tym, że tu nie można powiedzieć o żadnych przeciwnościach losu, które pokrzyżowały plany transferowe poznaniaków. Najpierw byli zbyt skąpi, a teraz wygląda na to, że są dodatkowo zdesperowani.
Oczywiście nie twierdzimy, że Sekulski jest złym piłkarzem, który Lechowi nie mógłby czegoś zaoferować. Po prostu śmierdzi tutaj ponownym szukaniem opcji po taniości, dosłownym zejściem z nazwiska Kownackiego do Sekulskiego. Od porządnego wzmocnienia do dobrego 31-letniego ligowca z tylko jednym, dobrym i pełnym sezonem na poziomie Ekstraklasy. Jakby tego było mało, Lech miał zaoferować mu kilkuletni kontrakt. Panowie, to nie Robert Lewandowski. A wy jesteście Lechem Poznań. Kto teraz, może Martin Doleżal?
Tak zupełnie serio: życzymy mistrzowi Polski, żeby sięgnął po naprawdę sensownego napastnika, który będzie mógł podgryzać Ishaka po kostkach nie tylko w teorii. Podczas rywalizacji – miejmy nadzieję – na kilku frontach. Lech ma pieniądze i możliwości, żeby to sobie zagwarantować.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Wisła Płock przekazała Lechowi swoje oczekiwania ws. transferu Sekulskiego. Kolejorz nie podjął rozmów
- Harmider w obronie, nowi nie odgrywają żadnej roli. Dlaczego Lech wpadł w dołek?
- Rybak: Lech to syte koty. Byleby kasa się zgadzała
Fot. Newspix