To była ostatnia szansa Adama Kownackiego (20-3, 15 KO) na to, żeby wrócić do czołówki wagi ciężkiej. Polak mierzył się w Nowym Jorku z Alim Erenem Demirezenem (17-1, 12 KO), solidnym pięściarzem z Turcji. Ale choć nie przegrał tak boleśnie jak rok temu z Robertem Heleniusem, również był daleki od sukcesu. Sędziowie jednogłośnie wskazali na jego porażkę. Już trzecią z rzędu.
Kariera Adama Kownackiego była jeszcze niedawno jedną z najbardziej obiecujących w polskim boksie. Przed pierwszą walką z Robertem Heleniusem (przypadła na rok 2020), wydawało się, że Polak jest o krok od mierzenia się z najlepszymi pięściarzami wagi ciężkiej. Musiał odnieść tylko jeszcze jedno czy dwa zwycięstwa. Ale niestety – Fin zweryfikował Adama. I to dwukrotnie.
Szczególnie bolesna była porażka w 2021 roku, po której pisaliśmy, że “Kownacki wypisał się z poważnego boksu“. Został niemiłosiernie pobity przez Heleniusa, a na dodatek nie potrafił zastosować się do zasady fair-play, kilkukrotnie uderzając przeciwnika poniżej pasa. Przegrał zatem w naprawdę fatalnym stylu, po technicznym nokaucie w szóstej rundzie.
No i cóż – topowi pięściarze, tacy jak Anthony Joshua, o których kiedyś mówiło się, że mogą zmierzyć się z Kownackim, nagle znaleźli się odległej, niedostępnej dla niego galaktyce.
“Babyface” jednak nie zamierzał rezygnować z marzeń. Choć kiedyś był obojętny na głosy krytyków, którzy mówili, że powinien popracować nad formą fizyczną, wreszcie jakby przyznał im rację. Bo faktycznie zrzucił trochę kilogramów. Może nie dorobił się tym samym sylwetki Deontaya Wildera, ale na pewno “zaczęło go być mniej”.
Doskonale widzieliśmy to na sobotnim ważeniu, przed walką z Alim Erenem Demirezenem. Polak wniósł na wagę “zaledwie” 114 kilogramów (przy 119.2 Turka). W przeszłości za to zazwyczaj przekraczał 120.
Czy to jednak miało dziś w nocy jakiekolwiek znaczenie?
To już koniec?
Odpowiedź jest prosta: nie miało. Nasz pięściarz prezentował się co prawda lepiej niż w walkach z Robertem Heleniusem, ale nie bez znaczenia był przecież fakt, że Turek to pięściarz nieco mniejszego kalibru. W pierwszych rundach dał się zaskoczyć Kownackiemu. Polak skutecznie skracał dystans i zadawał kolejne uderzenia. Inaugurująca odsłona pojedynku należała do niego, druga zresztą tym bardziej. Ale niestety – Demirezen szybko otrząsnął się po nienajlepszym początku. I to on zaczął rozdawać karty w ringu.
Walka była co prawda bardzo otwarta, ofensywna, momentami dochodziło wręcz do “bijatyki”. Jednak to generalnie Turek wychodził z większości wymian obronną ręką. Zdominował środkowe rundy, był też lepszy w dwóch ostatnich. Sędziowie zatem nie mieli wątpliwości – jednogłośnie wskazali na jego zwycięstwo (96-94, 97-93, 97-93). Co tu dużo gadać, zasłużone.
Po walce Kownacki przyznał, że nie zamierza kończyć kariery. Chciałby stoczyć jeszcze przynajmniej jeden zwycięski pojedynek. Widać jednak, że jest realistą i rozumie, że świat wielkiego boksu już mu raczej uciekł. Bo nie ma co ukrywać – jako 33-latek nie otrząśnie się po trzech porażkach z rzędu i nie zacznie nagle obijać gigantów. Szczególnie że przestał radzić sobie już z pięściarzami znajdującymi się o półkę niżej od tej topowej.
Zresztą – sam podkreślał w sobotę, że to walka o jego “być albo nie być w boksie”. Była to ostatnia szansa, której nie wykorzystał.