Reklama

Jonas Vingegaard. Chłopak, który pakował ryby do lodu i… wygrał Tour de France

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

25 lipca 2022, 19:54 • 14 min czytania 8 komentarzy

Rok temu przypadkowo przejął rolę lidera ekipy Jumbo-Visma i dojechał do mety Tour de France na drugim miejscu. W tym sezonie samotnym liderem też został nieplanowanie. I poszło mu jeszcze lepiej – odsadził nawet Tadeja Pogacara i został zwycięzcą całego wyścigu. A przecież jeszcze kilka lat temu treningi łączył z pracą w fabryce zajmującej się przetwórstwem rybnym. I miał problemy z pokazaniem się wśród juniorów. Od pewnego momentu wszystko jednak – treningi, przygotowania i jego zaangażowanie – się zgrało i zaczął iść wyłącznie w górę. Dziś jest już bohaterem Danii i światowego kolarstwa. Poznajcie Jonasa Vingegaarda.

Jonas Vingegaard. Chłopak, który pakował ryby do lodu i… wygrał Tour de France

Piłka, badminton i ryby

Gdyby nie kolarstwo, może byłby piłkarzem. Jak większość kibiców z Danii od dziecka śledzi rozgrywki Premier League. Kibicuje Liverpoolowi, bywał nawet na Anfield, dopingując zespół z trybun. Sam trenował piłkę, ale niezbyt długo. A to przez to, że tata zabrał go kiedyś na wyścig dookoła Danii i młody Jonas zafascynował się kolarstwem. Szybko sam zaczął jeździć na rowerze. Choć dziś twierdzi, że gdyby nie to, to byłby… badmintonistą. – Może nawet zacznę grać w badmintona po kolarskiej karierze – mówił dziennikarzom.

Padło jednak na rower.

Początkowo chciał zostać piłkarzem, ale był bardzo małym dzieckiem. Zabierałem go na Tour of Denmark, wyścig zaczynał się w mieście, gdzie mieszkaliśmy. Wkręcał się w to powoli, ale kochał kolarstwo od samego początku. W pierwszych latach nie było mu łatwo, ale miał potrzebny upór do tego, by próbować dalej – mówili jego rodzice.

Reklama

Jego pierwszym seniorskim klubem na poziomie kontynentalnym była duńska ekipa ColoQuick, do której dołączył w maju 2016 roku. Miał wtedy 19 lat i niemal natychmiast na drugim miejscu ukończył wyścig Tour of China. Co imponowało, bo swoją karierę łączył wtedy z… pracą w fabryce przetwórstwa rybnego. Ponoć – choć on sam twierdził, że o tym nie słyszał – został mu z tamtego okresu przydomek “Rybak”

Firma kupowała złowione już wcześniej ryby. Musieliśmy je pokroić i przygotować na sprzedaż. Ja zajmowałem się ich wkładaniem do lodu albo ich przygotowywaniem do pokrojenia – wspominał. Z kolei jego rodzice dodawali: – Tamten okres wiele powiedział mu o prawdziwym życiu. Jak trzeba pracować, wstawać rano. Kiedy jesteś młodą osobą, musisz choć przez chwilę być normalnym, poznać pracę. Nie musisz już wtedy przechodzić na profesjonalizm. Najpierw dobrze poznać pewne zasady i nauczyć się korzystać z dnia.

Jonas uczył się tego w praktyce. Do pracy wstawał często przed świtem, czas spędzał w niej do południa. Potem chwilę odpoczywał i szedł na kilkugodzinne treningi. Sam przyznawał, że nauczył się dzięki temu planować dzień, żyć według ustalonego rytmu, co dla sportowca jest bardzo ważne. – Wcześniej nie byłem jednym z gości, którzy trenowali na maksa, czasem sobie odpuszczałem. Gdy chodziłem do pracy, to się zmieniło, zacząłem do tego inaczej podchodzić – wspominał.

Nie był zresztą pierwszym kolarzem z Danii, który obrał taką drogę. Dokładnie w tej samej fabryce pracował na początku swojej kariery Michael Valgren, zawodnik ekipy EF Education-EasyPost, były triumfator Amstel Gold Race.

Pracowałem tam codziennie od 6 do 11 rano. Jonas miał podobne godziny, myślę, że dla niego było to jednak zbyt wczesne wstawanie. Potem za sprawą mojego kolegi znalazł inną pracę, ale też w branży rybnej. Musiał skanować pudełka z rybami. Może nie była to idealna praca dla kolarza, bo wymagała stania godzinami w zimnym pokoju, ale była niezła dla uzyskania środków na życie i uprawianie sportu – wspominał Valgren.

Reklama

Praca w fabryce nauczyła Jonasa, że rytm dnia jest niesamowicie ważny dla zawodowego kolarza. Pokazała, jak istotna jest punktualność. Poznał dzięki niej planowanie treningów i całych dni. Wszystkiego tego wyuczył się w ten sposób, zanim jeszcze poszedł do dużego zespołu – mówił dziennikarzom z kolei Christian Andersen, jeden z dyrektorów ekipy ColoQuick.

W dodatku Jonas pokazał jeszcze jedno – że skoro w takich warunkach jest w stanie się rozwijać, to tkwi w nim wielki talent. Zresztą co do tego nie było ponoć wątpliwości od samego początku.

Urodzony góral

To moja siła. Taktyka. Potrafię znaleźć właściwy moment do ataku, nie zużywam sił na łatanie dziur. To ryzyko, ale kiedy się udaje, mam sporą szansę wygrać cały wyścig – to słowa Jonasa Vingegaarda sprzed nieco ponad roku. Dla wielu osób nie była to jednak nowość. O tym, że Duńczyk ma doskonały zmysł taktyczny, ale też świetnie radzi sobie w górach, przekonywali się już jego trenerzy w juniorskich zespołach.

Początkowo wcale nie było to jednak tak oczywiste. Jonas był małym nastolatkiem, miał problem z utrzymaniem się na kole rywali, którzy szybciej “zmężnieli”. Po juniorskich latach zresztą też nie od razu pokazał się z najlepszej strony. Początkowo przechodził przez wszystkie kolarskie poziomy, w Danii pogrupowane od C do A, mimo że wielu jego kolegów trafiło od razu do najwyższego i jeździło w większych wyścigach.

Jonas faktycznie był niewielkim gościem, do tego takim, który nie mówi dużo. Robił jednak to, co mu kazaliśmy i nigdy nie narzekał. Miał jeden cel – zostać profesjonalnym kolarzem. W juniorach wydawało się, że może mieć z tym problem przez swoje “rozmiary”. Nigdy nie był kimś, kto wygrałby dziesięć wyścigów w roku. Niczego mu nie podarowano. Na swoje miejsce ciężko pracował – opowiadał Christian Moberg, trener i kolega klubowy Jonasa z Odder Cykel Klub, gdzie Vingegaard trafił w 2014 roku.

Rok później pokazał, że może i jest mały, ale wytrzymałość ma nieziemską.

Wszystko działo się w trakcie Hammel Grand Prix, jednego z niewielu wyścigów w Danii z faktycznie wymagającymi podjazdami. Jonas go wygrał. Imponował też na obozach w Hiszpanii. – Gdy tylko trafialiśmy na trudne podjazdy, od razu widać było, jak dobry jest. Na treningach w górach to on narzucał najwyższe tempo – wspominał Moberg. A sam Vingegaard opowiadał na początku swojej profesjonalnej kariery, że czuł, iż musi się jakoś pokazać. A jazdę po górach uwielbiał i świetnie się w nich czuł. Więc z tego korzystał.

Już w tamtym okresie, według przeprowadzanych w klubie badań, wychodziło, że Vingegaard nie miałby wielkiego problemu z tym, by poradzić sobie z podjazdami obecnymi choćby na trasie Tour de France. Jego duńscy trenerzy i eksperci z tego kraju mówili, że nigdy nie widzieli czegoś podobnego. Nawet u Jakoba Fuglsanga, do którego często go porównywano, a który przez lata był niespełnioną nadzieją swojej ojczyzny na zwycięstwo w Wielkim Tourze.

W marcu 2018 roku Jonas po raz pierwszy przyciągnął uwagę ekip z najwyższego poziomu. Był wtedy na obozie treningowym w Hiszpanii, jednego dnia razem z kolegami wyjeżdżał pod Coll de Rates, jeden z najsłynniejszych “testowych” podjazdów w kraju. I pobił rekord – 6.5 kilometra pod górę pokonał w 13 minut i 2 sekundy, o 12 sekund szybciej niż najlepszy do tamtej pory Tejay van Garderen.

Nie byłem tym specjalnie zaskoczony. Dla Jonasa otworzyło to jednak drzwi w wielu ekipach z World Touru, przybliżyło go to znacznie do podpisania umowy z Jumbo-Visma, gdzie potem faktycznie trafił – mówił Christian Andersen. Holenderski zespół skontaktował się z Vingegaardem jeszcze w tym samym miesiącu. I choć Duńczyk miał propozycje z wielu innych ekip, to Andersen przekonał go, że w Jumbo dostanie najlepsze warunki do rozwoju.

Postawił więc na nich. Dziś z pewnością nie żałuje.

Zżerały go nerwy

Na najwyższym poziomie po raz pierwszy pokazał się z doskonałej strony… w Polsce. To było Tour de Pologne z 2019 roku, wygrał trudny, przedostatni etap z metą w Kościelisku, przejmując przy okazji koszulkę lidera wyścigu. Taki wynik w jego pierwszym sezonie w World Tourze imponował, a on sam był niesamowicie szczęśliwy.

To dla mnie wspaniałe zwycięstwo, fantastyczny dzień. Jestem szczęśliwy i dumny. […] Jutro ostatni dzień wyścigu, wystartuję w nim jako jego lider. Chcę obronić koszulkę. Biorąc pod uwagę to, jak jechałem dzisiaj, myślę, że mam szansę. Zespół nie nakłada na mnie presji. Wciąż jestem młody, chcę spróbować swoich sił. Mam nadzieję, że obronię koszulkę – mówił.

Z jego planów i nadziei nic jednak nie wyszło. Stracił koszulkę, do mety dojechał na dalszym miejscu. Frans Maassen, dyrektor sportowy, opowiadał dziennikarzom, że Jonas nawet na pierwsze obozy treningowe potrafił przyjechać niesamowicie zestresowany. A przed ostatnim etapem Tour de Pologne właściwie nie był w stanie przełknąć czegokolwiek w trakcie śniadania.

Nie miałem ataków paniki, ale to prawda, że czasem nie byłem w stanie nic zjeść. A to złe dla kolarza. Krok po kroku, po trochu, uczyłem się, jak sobie z tym radzić. Dziś wiem, że nerwy nie są niczym złym. W Tour de Pologne mnie pokonały. Nie wytrzymałem presji, myślałem, że muszę wygrać. Nerwowy byłem zresztą zawsze. Nawet w szkole, choć to nie do końca ten sam rodzaj nerwów, co przy okazji kolarstwa. W trakcie pierwszego roku w World Tourze znakomicie radziłem sobie na treningach. Wydawało mi się, że muszę przełożyć to na wyścigi. Jeśli się nie udawało, wszystko uznawałem za porażkę. A to było złe podejście – mówił.

Jonas Vingegaard i Czesław Lang

Z oczekiwaniami i presją pomogła mu poradzić sobie współpraca z psychologiem, ale też rodzina. Jonas pochodzi ze stosunkowo niewielkiej miejscowości, jego bliscy mówią, że jest gościem, który potrzebuje stabilizacji. Dlatego zresztą do dziś mieszka w Danii. Choć myślał o przeprowadzce do Hiszpanii, zdecydował, że na razie jest na to za wcześnie, woli znajome okolice.

Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa. Jestem osobą, która lubi czuć komfort. Kiedyś łatwo traciłem wiarę w siebie, wystarczała jedna porażka. To się zmieniło, gdy urodziła się Frida, moja córka. Stałem się bardziej dojrzały. Dorosłem. Frida jest dla mnie najważniejsza, dużo istotniejsza od kolarstwa – mówił.

Rodzinę regularnie wymienia wśród czynników, które pomogły mu zacząć odnosić sukcesy. Tym bardziej, że Trine, jego partnerka – starsza o dekadę – z kolarstwem też miała wiele wspólnego. Poznali się w jednym z zespołów, w którym jeździł młody Jonas. Ona pracowała tam jako menadżerka do spraw marketingu. Kolarski świat zobaczyła więc od środka i wiedziała, na co się decyduje, wchodząc w ten związek.

Znała też sławę, a to za sprawą… swojej matki. Rosa Kildahl, bo tak się zwie, zdobyła w Danii popularność, gdy wystąpiła w tamtejszej wersji “The Great British Bake Off”, programu kulinarnego o wypiekach. Dziś ma własny kanał na YouTubie, wydała też autobiografię. Jeszcze dwa lata temu była pewnie bardziej znana od samego Jonasa. A to też zdejmowało z niego nieco presji.

Vingegaard więc dorastał. W 2020 przeżył zupełnie nową przygodę – po raz pierwszy wystartował w Wielkim Tourze. Na hiszpańskiej Vuelcie był głównym pomocnikiem Primoza Roglicia, który wyścig wygrał. A Jonas spokojnie pracował na jego rzecz, doskonale spisując się w tej roli. W cieniu Słoweńca było mu zresztą całkiem dobrze, mógł spokojnie się rozwijać. Z szaleństwem na jego punkcie nieco przyhamowali też duńscy fani, którzy od początku widzieli w nim przyszłego zwycięzcę Tour de France.

Cóż, nie pomylili się. Ale w tamtym okresie Vingegaard potrzebował spokoju. To dzięki temu, że wtedy go otrzymał, w kolejnym sezonie stał się jedną z gwiazd światowego kolarstwa.

Ambicje

W końcu przyszedł 2021. Rok zaczął wtedy etapowym zwycięstwem na Jebel Jais, 21-kilometrowym podjeździe na trasie UAE Tour. Potem wygrał w Coppi e Bartali, wyścigu niższej kategorii, i zajął drugie miejsce w Vuelta a Pais Vasco, przegrywając tylko z… Primozem Rogliciem. Najważniejsza informacja przyszła do niego jednak 26 kwietnia. Gdy Tom Dumoulin wziął sobie przerwę od kolarstwa, Jumbo-Visma zdecydowała się dać jego miejsce w składzie na Tour de France właśnie Jonasowi.

I to tam się wszystko zaczęło.

Do Francji jechał jako pomocnik Roglicia. Już samo to było dla niego spełnieniem marzeń. Jego rola szybko jednak została zweryfikowana, gdy na jednym z pierwszych etapów Słoweniec poważnie poturbował się w kraksie. Obrażenia sprawiły, że po kilku etapach wycofał się z wyścigu. Jonas został liderem zespołu. I wywiązał się ze swojej roli wprost znakomicie.

Od razu rozmawialiśmy o tym z zespołem. Wiedziałem, że jestem w dobrej formie, zespół też to wiedział. Powiedzieli mi, że moje wyniki z treningów mówią, że mógłbym powalczyć o podium. Choć jazda na treningu to oczywiście coś zupełnie innego od jazdy w Tourze. Pierwsze dni w roli lidera były dla mnie niezwykle trudne. Bardzo się denerwowałem, czułem się inaczej, niż na jakimkolwiek z poprzednich wyścigów – mówił Duńczyk.

Ze stresem sobie poradził. I faktycznie stanął na podium. Lepszy od niego w całym wyścigu okazał się tylko Tadej Pogacar. Vingegaard mógł za to zapisać w swoim CV, że był jedynym zawodnikiem w tamtym Tour de France, któremu udało się oderwać od lidera – na podjeździe pod Mont Ventoux jechał z taką mocą, że Tadej nie wytrzymał. W swoim drugim Wielkim Tourze w karierze zajął więc drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, a do tego kilkukrotnie finiszował na podium.

Nigdy nie spodziewałem się takich wyników. Dostałem szansę, skorzystałem z niej. To niesamowite, wciąż w to nie wierzę – mówił Jonas na mecie. A Tadej Pogacar zabawił się wtedy w proroka. I trafił: – Jonas jechał niesamowicie! W przyszłości będzie nawet lepszy. Szybko będzie w stanie wygrać Tour de France. Uwielbiam z nim rywalizować, jest świetnym gościem

Po tamtym Tourze właściwie wszyscy byli pełni uznania dla Duńczyka. Jego dyrektorzy sportowi powtarzali, że pokazał w pełni swój talent i stał się już zawodnikiem na liderowanie w Wielkich Tourach. Szybciej, niż się spodziewano. Jeździł dojrzale, uważnie i był w stanie nawiązywać walkę nawet z niesamowitym Pogacarem. Nic dziwnego, że po tamtym sezonie w kontekście kolejnego mówił już nie o tym, że chciałby w Tour de France wystartować – tym bardziej, że pierwsze etapy rozgrywano w Danii – a o tym, że chciałby jechać tam jako lider.

Może być, tak że w „Wielkiej Pętli” pojedziemy na dwóch liderów. Oczywiście, jeżeli zespół chcę, żebym skupił się na starcie we Vuelcie, to zrobię to, ale dla mnie osobiście byłoby wspaniale pojawić się na Tour de France. Tadej? Oczywiście, wygląda na to, że nie ma złych dni ścigając się na rowerze, ale mam nadzieję, że uda nam się go pokonać. To będzie nasz cel. Tour de France to największy wyścig w sezonie, więc triumf w nim byłby dla nas czymś niesamowitym – mówił.

Ekipa Jumbo-Vismy – bez wątpienia najmocniejsza w peletonie – musiała więc pogodzić ambicje dwóch wielkich kolarzy: Primoza Roglicia i Jonasa Vingegaarda, którzy nagle stali się rywalami do pozycji lidera w Tour de France. Równocześnie byli jednak kolegami, a nawet w mistrzem i uczniem. Bo Jonas nawet po znakomitej dla siebie Wielkiej Pętli powtarzał, że od Roglicia wciąż sporo się uczy. A Słoweniec z kolei chętnie dzielił się wiedzą.

Jednego Primoz nie mógł mu jednak przekazać – jak wygrać Tour de France. Tego nigdy dokonać mu się nie udało i… najpewniej nigdy się nie uda. Bo uczeń w końcu przerósł mistrza i sięgnął po zwycięstwo w największym wyścigu świata. Od teraz to on będzie najważniejszym z liderów.

Cała Dania świętuje

Rok temu doczekał się wielkiego powitania w rodzinnym mieście, które sprawiło, że do oczu napłynęły mu łzy. W tym roku feta będzie dużo bardziej okazała. W kraju o jego sukcesie rozpisywały się wszystkie gazety i portale internetowe, mówiono też o tym we wszystkich telewizjach. Dania na triumfatora Wielkiego Touru czekała od 1996 roku. Wtedy, też we Francji, triumfował Bjarne Riis. Tyle że on po latach przyznał się, że stosował doping.

Był więc kłopotliwym mistrzem. Jonas takim nie jest.

To dlatego osobiście gratulowała mu rodzina królewska. Po 19. etapie, który prowadził obok letniej posiadłości królowej Danii Margrethe (ukłon Francuzów w stronę współorganizatorów tegorocznego Touru) Jonas otrzymał żółtą koszulkę lidera z rąk księcia Joachima, syna królowej. I trudno powiedzieć, który był tym bardziej wniebowzięty. – Musiałem się uszczypnąć, aby uwierzyć w to, co się dzieje, zwłaszcza że moja rodzina przebywa teraz we Francji i mamy wyścig z bliska – mówił Joachim.

Sam staram się brać to na spokojnie, lecz wszystko dzieje się szybko i nagle. W czwartek gratulował mi osobiście prezydent Francji Emmanuel Macron, dzień później zrobił to książę Danii, a w Kopenhadze czeka moja królowa. Jest to niesamowite, lecz wyścig się jeszcze nie skończył, więc nie przesądzajmy niczego, aby nie zapeszyć – mówił sam Jonas, na dwa etapy przed końcem.

W tym samym czasie w Kopenhadze szykowany już ogromną fetę na cześć Vingegaarda, której gospodarzem ma zostać Frederik, duński następca tronu, a przy okazji niezwykle usportowiony gość. Od 2009 członek Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, człowiek, który ufundował stypendium nieznanej jeszcze wtedy Caroline Wozniacki, żeglarz, triathlonista, maratończyk i biegacz narciarski. Trudno znaleźć lepszą osobę, która powitałaby nowego triumfatora Tour de France po powrocie do ojczyzny.

O tym, że Jonas wygra, wielu było przekonanych od 11. etapu, z metą na Col du Granon, gdy kryzys przeżył Tadej Pogacar i Vingegaard – wygrywając przy okazji etap – odsadził go o prawie trzy minuty i przejął żółtą koszulkę lidera. Zrobił więc to, czego po nim oczekiwano od chwili, gdy znów w kraksach poturbował się Primoz Roglic i Jumbo-Visma już w pełni postawiła na Jonasa. Rok po roku dostał szansę z tego samego powodu.

Tym razem wykorzystał ją idealnie. W kolejnych etapach doskonale pilnował Tadeja i choć ten zdołał zanotować wielkie etapowe zwycięstwo na Peyragudes (etap 17., ogółem była to jego trzecia wygrana w tegorocznym TdF), to i tam Vingegaard był tuż za nim. Ani na chwilę nie odpuścił, nie popełnił żadnego błędu. Przy tym obaj grali niezwykle fair play, gdy na 18. etapie Pogacar się wywrócił, Jonas na niego poczekał. A potem i tak odsadził o ponad minutę, pieczętując wygraną w całym wyścigu.

Tour już rozstrzygnięty. Pogratulowałem dzisiaj Jonasowi zarówno zwycięstwa etapowego, jak i tego w Tour de France. Myślę, że on wygrał ten wyścig. Pozostał jeden etap, który mogę wygrać i będę próbował. Do samego Paryża będę dawał z siebie wszystko. Jonas był po prostu najsilniejszy i nawet, gdybyśmy jechali w ósemkę [UAE Tour, podobnie jak Jumbo-Visma, stracił po drodze kilku kolarzy z powodu kontuzji, w tym Rafała Majkę – przyp. red.], to ciężko byłoby go pokonać – mówił wtedy na mecie Pogacar.

A Jonas potwierdził swoją wielką formę na kolejnych etapach, w tym jazdy indywidualnej na czas, gdy przegrał tylko z klubowym kolegą, Woutem van Aertem. W wieku 25 lat został zwycięzcą Tour de France. A jeszcze kilka lat wcześniej pracował, pakując ryby do lodu i na treningi jeździł wyłącznie popołudniami.

Jego talent się jednak obronił.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Kolarstwo

Geniusz. Urazy. Zwycięstwa. Choroby. Depresja. I rekord wszech czasów. Kariera Marka Cavendisha

Sebastian Warzecha
1
Geniusz. Urazy. Zwycięstwa. Choroby. Depresja. I rekord wszech czasów. Kariera Marka Cavendisha
Kolarstwo

“Murzyn z tarantulą na głowie i blondynka”, czyli jak się zbłaźnić i obrazić wybitnych sportowców [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha
118
“Murzyn z tarantulą na głowie i blondynka”, czyli jak się zbłaźnić i obrazić wybitnych sportowców [KOMENTARZ]

Komentarze

8 komentarzy

Loading...