– Jest różnica między kumplowaniem się z zespołem a prowadzeniem tego zespołu. Lider w pewnych momentach bierze odpowiedzialność za drużynę i ją dyscyplinuje. To jest grupa ludzi, każdy ma swój tok myślenia, a rolą lidera jest to, by zapanować nad tym i zastosować spójność. Pociąg musi jechać w jednym kierunku – mówi nam Maciej Stolarczyk, trener Jagiellonii. Rozmawiamy o jego filozofii futbolu, kadrze U21 i nowym wyzwaniu, jakim jest praca w Białymstoku. Zapraszamy!
Czy praca w Jagiellonii będzie kluczowa dla pana kariery?
Nie, dlaczego?
Bo można o panu powiedzieć, że dobry trener, ale jeszcze bez wyników.
Kluczowe jest to, żeby z biegiem czasu korygować swoją filozofię i dążyć do samorozwoju. Fajnym przykładem jest ten trenera Adama Nawałki, który przeszedł długą drogę do tego, co osiągnął. Dzięki temu, że się rozwijał i wyciągał wnioski, zaczął mieć wyniki – na przykład na polu reprezentacyjnym.
Czyli nie ma ciśnienia, że jak tutaj nie będzie wyniku, to rynek pana zweryfikuje negatywnie?
Nie, bo nie ma reguły. Są przecież teraz bezrobotni trenerzy, których uważam za świetnych fachowców. Ja nie patrzę jednak w tych kategoriach, co powie o mnie rynek. Chce się po prostu realizować w tym zawodzie. A co do rynku – każdy klub ma inną specyfikę, jest na różnym etapie rozwoju. Gdzie indziej znajduje się Lech, gdzie indziej Jagiellonia, Widzew. Trzeba to brać pod uwagę.
Mocno się pan zmienił przez ostatnie lata?
Myślę, że się zmieniłem, ale czy mocno – trudno powiedzieć. Niemniej w ostatnim czasie miałem możliwość oglądania wielu klubów, zespołów, rozmawiałem z wieloma zawodnikami, trenerami. Skończyłem studia AWF w Szczecinie, kurs psychologii sportu. To wszystko poszerzyło mi horyzonty. Pracowałem nad rozwojem, a skoro tak, to zmieniło się moje podejście i sposób myślenia.
Na co najbardziej zwrócił pan uwagę?
Na obszary, które są bardzo istotne w kontekście pracy z zespołem – jak choćby wspomniana psychologia. Jeździłem po Europie, obserwowałem tych najlepszych, podpatrywałem jak pracują, jak się zachowują. Tych obszarów rozwoju jest kilka. Jednak w mojej ocenie nigdy nie jest tak, że w pewnym momencie się zaspokajasz. Piłka się zmienia, to, w jaki sposób prowadzi się zespoły, więc trzeba być na bieżąco. Trudno w którymś momencie się zatrzymać.
Ktoś lub coś w tym czasie szczególnie pana zainspirowało?
Nie mam takiej jednej szczególnej osoby czy obserwacji. Staram się czerpać ze wszystkiego, co mnie spotkało. Jak jechałem na obserwację zawodnika, jak prowadziłem zgrupowanie – zawsze brałem coś dla siebie. Ale jednej wyjątkowej inspiracji nie było, po prostu jeśli uznałem, że coś może mi się przydać w przyszłości, zapisywałem to w notesie.
Gruby jest ten notes?
Gruby, gruby! Współpracowałem z Radkiem Sobolewskim i on miał taką tradycję, że jeśli coś dostrzegł, to zapisywał to w czarnym kajecie. Szybko się zapełniał. A że mieliśmy wesoło, to go spytałem: „Radek, ty tyle interesujących rzeczy robisz, że musisz ciągle coś notować?”. Ale taki kajet posiada każdy trener. Zapisuje się swoje złote myśli i obserwacje, które mogą pomóc w przyszłości w pracy.
Pan bardzo dużą uwagę przykłada do relacji z zawodnikami, zgadza się?
Tak, to dla mnie bardzo istotna kwestia. Jednostka nie zrobi nic. Poprzez dobre relacje możemy zrobić dużo więcej, bo to drużyna będzie kreować tę jednostkę, a o to łatwiej, gdy współpraca jest na odpowiednim poziomie. Dlatego zainteresowałem się tematem psychologii sportu, gdyż wiedza do nabycia w tym temacie jest naprawdę duża. To dla mnie kluczowe, by z tego korzystać.
Jest pan trenerem-kumplem?
Nie, trzeba to rozgraniczyć. Jest różnica między kumplowaniem się z zespołem, a prowadzeniem zespołu. Lider w pewnych momentach bierze odpowiedzialność za drużynę i ją dyscyplinuje. To jest grupa ludzi, każdy ma swój tok myślenia, a rolą lidera jest to, by zapanować nad tym i zastosować spójność. Pociąg musi jechać w jednym kierunku. Oczywiście są zależności, kiedy prowadziłem zespół, w którym grali moi niedawni koledzy z boiska, więc nasze relacje poza boiskiem były podobne, ale merytoryką i podejściem chciałem zyskać ich szacunek.
Wracając do wyniku – przygoda z kadra U21 jest dla pana rozczarowaniem?
Rozczarowanie to za duże słowo. Na pewno nie jestem zadowolony z braku awansu, samo to było rozczarowaniem, ale poprzez tę pracę poszerzyłem swoje horyzonty, a i ci chłopcy się rozwijali. Byłem świadkiem tego, jak zawodnicy ewoluowali w trakcie eliminacji i trafiali do pierwszej drużyny. To jest kluczowe, należy pamiętać, że reprezentacje młodzieżowe są podporządkowane pierwszemu zespołowi. Konfrontacje międzynarodowe weryfikują tych zawodników. Jeżeli weryfikacja jest na dobrym poziomie, to selekcjoner sięga po takiego gracza. Piłka ekstraklasowa czasem nie jest wystarczającym argumentem, by trafić do seniorskiej kadry. A my mieliśmy sporo zawodników, którzy trafili do kadry „A”, kiedy wcześniej byli u nas. Kamiński, Kiwior, Zalewski, Walukiewicz. Poszli wyżej i przykładowy Kamiński tak rozgościł się w pierwszej jedenastce, że do nas nie wrócił. To jest olbrzymia satysfakcja i duży impuls. Natomiast tak, w kontekście wynikowym to nie było to, czego oczekiwałem i na co liczyłem.
Gdzie leżał problem tej kadry, bo ona nie potrafiła złapać powtarzalności? Z jednej strony 4:0 z Niemcami, z drugiej wpadki z Węgrami czy Izraelem.
Przytrafiało nam się gapiostwo w niektórych momentach i to nas weryfikowało. W mojej ocenie w większości spotkań byliśmy lepszym zespołem, który kreował sobie więcej sytuacji. Okej, można dyskutować o meczu z Izraelem, kiedy oni się mocno postawili, ale dalej? Z Węgrami stworzyliśmy 4-5 stuprocentowych sytuacji, które powinniśmy zamienić na bramki. Nie chcę się już tłumaczyć, ale wspomnę o tym, że przy VAR-ze niektóre sytuacje potoczyłyby się inaczej, jak w spotkaniach z Węgrami i Niemcami. Obejmowalibyśmy wówczas prowadzenie, bo Węgier zagrywał piłkę ręką w polu karnym i sędzia tego nie dostrzegł, tak samo było z Niemcami. W życiu potrzebne jest szczęście. Natomiast wiadomo, brakowało nam skuteczności i większego skupienia pod własną bramką, bo zdarzało się tracić głupie gole. Nad tym trzeba pracować. Ale mamy graczy z olbrzymim potencjałem.
My z automatu stawiamy się wyżej w hierarchii futbolu niż Węgry czy Izrael. Z perspektywy U21 – mamy do tego prawo?
To jest piłka młodzieżowa, ona cechuje się tym, że jest mniejsza stabilność, jeśli chodzi o prezentowany poziom. Widać to na przykładzie Ekstraklasy. Trudno o taki równy poziom, jak u Kuby Kamińskiego. Młodzieżowcy raczej mają słabsze momenty. Myślę też, że w piłce młodzieżowej nie ma aż tak dużych różnic pomiędzy krajami. Oczywiście są zespoły z półki San Marino, które po prostu nie mają z czego czerpać, ale wyżej – różnice się zacierają. Jest też tak, ze południowcy szybciej dojrzewają i choćby z Izraelem mieliśmy problemy fizyczne. Staraliśmy się temu przeciwstawiać, stawiając głównie na piłkarskość i myślę, że się broniliśmy. To jest dobra droga do tego, żeby ci chłopcy się rozwijali. Kluczowe jest zwycięstwo i trofeum, ale w tym momencie po prostu warto stawiać na rozwój.
Pańskie zespoły chcą mieć piłkę. Mamy do tego wykonawców?
Uważam, że nasze akademie pracują na dobrym poziomie, jeśli chodzi o ten aspekt. Natomiast potrzeba cierpliwości, bo czasem jest tak, że po 2-3 latach nie weryfikujemy tego, co się dzieje, tylko szukamy nowego bodźca i drogi. W moich oczach to tak nie działa. Jeśli decydujemy się na przykład na CLJ, to idźmy w tę stronę. Niemcy weryfikują swoje szkolenie po latach. Gdy dokonali reform, to po 10 latach doszli do wniosku, że najlepiej idzie im kreowanie zawodników środka pola, a mają problem ze skrzydłowymi i bocznymi obrońcami. Zmienili pewne mechanizmy i na kolejną weryfikację też przyjdzie czas. Oni są skrupulatni, lubią to robić, ale my naprawdę jesteśmy niecierpliwi. Inna kwestia, że wciąż brakuje infrastruktury całorocznej. Są stadiony, ale obok nich nadal nie jest różowo. Ponadto pozostaje kwestia finansów. Wielu trenerów pracuje na kilka etatów i tym problemem też trzeba się zająć. Ale są już topowe akademie i tam nie ma przypadkowych ludzi, tylko są szkoleniowcy z podziałem na specjalizacje, psycholodzy i tak dalej. Kierunek jest okej, są rzeczy do zmiany, ale ważna jest wspomniana cierpliwość.
Lata mijają, a wciąż brakuje nam zawodników z dryblingiem. Kamiński to wyjątek.
W którymś momencie naszego szkolenia coś rzeczywiście jest zabijane. Za dużo jest uwag do młodzieży pod kątem dryblingu – nie trać piłki i tak dalej. A w tym wieku można popełniać błędy, bo wtedy robi się progres, oczywiście jeśli z tych błędów wyciągnie się wnioski. W Holandii przecież prowokuje się tych chłopców do dryblingu, nie każąc ich za straty. Nad tym warto się pochylić, ale naprawdę, jeździłem po akademiach i mamy kompetentne osoby, które szkolą na wysokim poziomie. System w końcu będzie regularnie wypuszczać zawodników kreatywnych, z dryblingiem. Moja reprezentacja takich miała: Kamiński, Skóraś, Fornalczyk, Kozłowski. I myślę, że przepis o młodzieżowcu sprzyja temu, by takie perełki wyławiać.
Kozłowski wybiłby się bez tego przepisu.
Tego nie wiem, nie było mnie wtedy w Pogoni.
No tak, ale od dawna się mówiło o jego talencie, to nie była żadna tajemnica.
Oczywiście, jednak było wiele talentów, które nie rozwijały się tak, jak byśmy chcieli, a ten przepis może im pomóc. Choć to akademicka dyskusja, bo nie wiemy, co by było, gdyby tej regulacji zabrakło.
Z drugiej strony – mówi pan o cierpliwości, a na samym przykładzie tego przepisu widać, że jej nie ma. Już go zmieniamy, zastanawiamy się, czy może jednak trzeba go skasować.
Moim zdaniem, żeby coś ocenić, potrzeba czasu. A co do poszczególnych decyzji – nie chcę w to wchodzić. Jednak ilu młodzieżowców się obroniło? To są kluczowe liczby. Bo wszedł Kozłowski, ale i Kowalczyk w Pogoni, który stanowi o sile Pogoni. Ten przepis prowokuje kluby, by stawiały na młodzieżowców. A wiadomo, że to oni są naszą przyszłością.
A ilu młodzieżowców mogła zniknąć przez ten przepis? Dwóch gra, ale trzeci i czwarty siedzą na ławce, zamiast pójść na wypożyczenie.
To prawda, dobra uwaga. Jednak to też jest kwestia rywalizacja i profesjonalizacji klubów, które wówczas muszą dbać o swoje drugie drużyny, dokładać dobre mecze kontrolne, by patrzyć na rozwój i formę tych młodzieżowców.
Stęsknił się pan za piłką klubową?
Tak. Brakowało mi codziennej pracy, to na pewno dobre uczucie, prowadzić zespół dzień w dzień.
Były inne oferty niż ta z Jagiellonii?
Po meczu z Niemcami mój smutek został zabity propozycją, którą otrzymałem z Jagi. Wcześniej pojawiały się jakieś zapytania, ale je odrzucałem, bo chciałem skończyć projekt tej kadry i dopiero potem podjąć decyzję, co dalej.
Jagiellonia jest dziś jeszcze zlepkiem kilku pomysłów? Bo jednak budujecie coś od początku – nowy prezes, nowy trener, przyszedł dyrektor sportowy.
Na pewno to jest coś nowego dla nas wszystkich. Uzgodniliśmy wspólną strategię na zespół, na to, jak chcemy budować ten klub. Zdajemy sobie sprawę, jakie przestrzenie mamy do zagospodarowania. Wiadomo, że nie jesteśmy potentatem, nie możemy wyłożyć wielkich pieniędzy na zawodników, którzy mogliby nas wzmocnić. Ale jesteśmy czujni na rynku. Ponadto chcemy stawiać na młodzież, co było widać w poprzednim meczu, kiedy gola strzelił wówczas 16-letni Kowalski . Ogrom pracy przed nami, ale to jest kierunek, który nam się podoba.
Swoją drogą – jak Kowalski przeżył tę bramkę?
Mówił, że nie mógł spać. Był bardzo szczęśliwy. To jest bardzo dojrzały chłopak i zdaje sobie sprawę, że to jest na razie tylko jeden mecz. Duża radość, ale też świadomość, że czeka go wiele pracy, by wywalczyć miejsce w zespole i ustabilizować formę. Też naszą rolą jest, by zadowolenie takich graczy po jednym meczu nie sięgało za wysoko, tylko by stąpali twardo po ziemi.
W rozmowach z dyrektorem Masłowskim czy prezesem Pertkiewiczem, założyliście sobie, by „odprzeciętnić” Jagiellonię? Bo trudno powiedzieć cokolwiek o stylu tego zespołu w poprzednich latach.
Wiadomo, że chcielibyśmy mieć ofensywny styl, strzelać dużo bramek. Tylko trzeba nad tym pracować z głową. Zaczęliśmy od stabilizacji, solidności w defensywie, ma przyjść efektywność i dopiero potem efektowność. Kluczowa była diagnoza – jakich mam piłkarzy, jak mogę ich wykorzystać, w jakim systemie? Nie da się od razu wszystkiego pokazać po 5-6 tygodniach pracy. Chciałbym grać efektownie, wypełniać trybuny, żeby piłkarze też mieli radość z grania, ale spokojnie. Pierwszy mecz wygraliśmy, jednak zdajemy sobie sprawę, jak zagroził nam Piast.
Duet Gual-Imaz będzie kluczowy?
To są liderzy, tak samo jak liderami są Pazdan w obronie, Zlatan w bramce, czy Taras w pomocy. To jest kręgosłup zespołu i na nich zawsze spoczywa odpowiedzialność. Młodzież ma się więc od kogo uczyć, ale też chce, by na tych liderów naciskała i walczyła o pierwszy skład.
Niestety nie rozpieszcza pana los, jeśli chodzi o kontuzje.
Zgadza się, ale takie jest życie. Trudno znaleźć okres w szatni piłkarskiej, by wszyscy byli zdrowi. Natomiast cieszę, się, że zawodnicy powoli wracają – na boisku widzę już Tarasa, Bojana, Camarę. Dalej są Runje i Tabiś, którzy mają poważniejsze urazy.
Będziecie jeszcze aktywni na rynku transferowym, jeśli chodzi o ruchy przychodzące?
Kurczę, Lewandowskiego nam sprzątnęli. Chyba oferta nie doszła, bo by się pewnie zdecydował! A tak to poważnie, to pewnie będziemy. W naszym portfelu jest skromnie, ale chcemy się jeszcze wzmocnić. Tyle że jesteśmy ostrożni, bo budżet nie jest z gumy.
Macie założony jakiś cel, jeśli chodzi o miejsce w tabeli, czy nie ma takich założeń?
Zespół jest w innej formule w tym roku, więc po prostu chcemy progresu. Nie chcę mówić o wybujałych marzeniach, bo wyobraźnia jest ogromna, długofalowy plan też jest ambitny, ale na początku trzeba się skupić na mniejszych celach.
WIĘCEJ O JAGIELLONII BIAŁYSTOK:
- W Białymstoku panuje niepewność. Nowy trener daje jednak nowe nadzieje
- Jagiellonia w fazie permanentnego okresu przejściowego
Fot. Newspix