W ostatnich kilkunastu miesiącach mówiło się więcej o sytuacji ekonomicznej FC Barcelony, niż o jej wynikach, co już daje do myślenia. Zapaść finansowa sprawiła, że Duma Katalonii stała się obiektem drwin i uszczypliwości. Później już nawet bardziej politowania, bo są jakieś granice i trzeba w tym wszystkim zachować resztki empatii. W końcu można nie przepadać za jakimś zespołem, ale jakkolwiek spojrzeć, FC Barcelona jest elementem dziedzictwa europejskiego futbolu. Legendarnym klubem, a zarazem globalną marką, która bezpośrednio kojarzy się z piłką. Ktoś może nawet nie mieć pojęcia o futbolu, ale nazwa FC Barcelona jest mu doskonale znana.
Degrengolada na Camp Nou nie wzięła się z powietrza. Jest wynikiem nieudolności i wyzbycia się niezwykle ważnej cechy – zapobiegliwości. Jose Maria Bartomeu i jego poplecznicy nie zważali na potencjalne kryzysy, czy też tak zwane czarne łabędzie (choć zdaniem autora tego pojęcia – pandemię można przewidzieć), które mogą się przecież pojawić. Krótkowzroczność i myślenie życzeniowe sprowadziły na kataloński klub plagę nieszczęść, czego symbolem było odejście Leo Messiego.
Już po zmianie warty na najważniejszych stanowiskach, uporządkowano wiele kwestii, ale wciąż nie jest idealnie. Teraz Barcelona, a właściwie Joan Laporta i jego ludzie, podejmują się agresywnej misji przywrócenia klubowi dawnego blasku. Od lipca są bardzo aktywni na rynku transferowym, co wzbudza wątpliwości i wiarygodność tych działań jest wciąż podważana.
Wiele osób może dziwić się skąd, nagle klub, który jest tak potężnie zadłużony, ma pieniądze na sprowadzenie Lewandowskiego, Kessiego, Christensena, Raphinhi i kilku innych piłkarzy, z którymi już prowadzone są negocjacje. Postaramy się omówić tę kwestię i krok po kroku wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi, a sprawa nie jest prosta, bo FC Barcelona posiada ogromne zadłużenie, które normalnemu człowiekowi ciężko sobie wyobrazić.
FC Barcelona i jej sytuacja ekonomiczna
Spis treści
Efekt domina
Zanim wybuchła pandemia, FC Barcelona była klubem, który notował najwyższe przychody. Mówiło się o tym, że katalońska ekipa może jako pierwsza przekroczyć magiczną barierę 1 miliarda przychodów. Być może właśnie to uśpiło czujność najważniejszych osób, które wówczas pracowały w klubie i tylko przyspieszyło proces gradacji, gdy sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Przecież przychody to nie wszystko. Choć może ci ludzie byli tak niekompetentni, że nie zdawali sobie z tego sprawy?
Jak już mowa o przychodach, to warto wspomnieć też o zyskach. W latach 2012-2019 FC Barcelona kończyła rok kalendarzowy na plusie. Co prawda, w 2019 już tylko nieznacznym (cztery miliony przed opodatkowaniem), ale zawsze. Następny rok wiązał się ze stratami na poziomie 133 milionów euro, kolejny z aż 555 milionami na minusie. I właśnie dotarliśmy do momentu przełomowego.
Co więcej, to była najwyższa strata, jaką odnotował kiedykolwiek klub piłkarski, więc na każdym robiło to wrażenie. Jasne, wiele innych klubów musiało zmierzyć się z rokiem na minusie, ale FC Barcelona przebiła wszystkich i wzniosła tę kwestię na nowy poziom. Na początku lutego bieżącego roku wiceprezydent FC Barcelony, Eduard Romero, wyjął teczkę i zaczął wyliczać, że tylko 135 milionów euro z tych strat to efekt pandemii, a reszta wynikała z niegospodarności poprzedników. I dużo ma w tym racji, bo w parze ze spadkami przychodów podążały spadki kosztów. Nie da się ukryć, że pandemia odcisnęła swoje piętno, ale był to raczej papierek lakmusowy, który zweryfikował poprzednie rządy i katalizator katastrofy ekonomicznej.
Warto również zauważyć, że rekordowa strata FC Barcelony, 555 mln euro, wynikała w dużej mierzej z jednorazowych płatności w wysokości 271 mln euro (według raportu Due Diligence: w tym 161 mln euro utraty wartości graczy, 26 mln euro utraty innych wartości i 84 mln euro rezerw – pozwy sądowe, sprawy podatkowe), które nie będą się powtarzać. To, że mowa o jednorazowych płatnościach może nieco poprawić nastawienie w tej tragicznej sytuacji, ale to mniej więcej takie pocieszenie jak radość z bycia dźgniętym widelcem, a nie nożem. Wciąż boli, ale mogło bardziej.
Sytuacja FC Barcelony w 2021 była więcej niż zła ze względu na wysokie zobowiązania krótkoterminowe (do 12 miesięcy). I tu wjeżdża Laporta z dobrym pomysłem i planem naprawczym. Dzięki zaciągnięciu 10-letniej pożyczki na bardzo korzystnych warunkach (oprocentowanie na poziomie 1,98%) udało się odwołać pogrzeb, ale pacjent nadal wymaga odpowiedniej opieki. Najbardziej uciążliwe długi zostały rozłożone na raty, nie dają tak bardzo po kieszeni, ale nadal stanowią hamulec i nie można o nich zapominać.
Gigantyczne zadłużenie calkowite
I w ten sposób płynnie przechodzimy do tematu zadłużenia całkowitego Dumy Katalonii, które w ostatnich pięciu latach wzrosło trzykrotnie. Osiągnęło rekordowe — w skali klubu — 1,2 miliarda euro. Co ciekawe, są kluby, które mają nawet większe, ale chodzi też o strukturę danej organizacji. Od tego czy dominuje w niej zadłużenie krótko- czy długoterminowe. Pierwsze są gorsze, bo działają gwałtowniej i negatywnie wpływają na płynność.
W przypadku Barcelony trzykrotny wzrost zadłużenia odbił się również na wartości odsetek, które klub musi spłacać. Przeskok z jednego miliona do 41 milionów stanowi spory problem. Żadna, absolutnie żadna drużyna europejska nie płaci ich więcej, co jeszcze podkreśla skalę problemu, ale klub ten sam sobie piwa nawarzył.
Przyczyn niekorzystnej sytuacji jest wiele. Joan Laporta na początku swojej prezesury wymienił między innymi: przepłacanie pośrednikom, przeniesienie większości kosztów na końcówki kontaktów, zawieranie krótkich umów z młodymi piłkarzami i długich kontraktów z wiekowymi. Ciężko się z nim nie zgodzić i warto dodać, że za zadłużenie w dużej mierze odpowiadała rozrzutność na rynku transferowym. W latach 2017-2021 tylko Juventus wydał więcej na swoich zawodników. W przypadku Barcelony często przymykano na to oko, bo mimo wszystko potrafiła jako tako wypychać piłkarzy poza klub i środki pozyskane z wyprzedaży łagodziły stany zapalne.
Jednak gdy w 2021 osiągnięto z tego tytułu zysk na poziomie 4 milionów euro, księgowej mogło zrobić się ciepło, bo to aż o 64 miliony mniej w porównaniu do roku wcześniejszego. Niektórzy uważają, że poniekąd Barcelonie brakowało właściciela, który pompowałby wiele milionów w klub i wówczas sytuacja byłaby lepsza, ale z drugiej strony, niewydolny system jest w stanie przepalić każdą kwotę. Wystarczy spojrzeć na niektóre nasze rodzime instytucje zasilane z budżetu państwa, którym wiele osób zarzuca niegospodarność.
Mówi się o trzech rodzajach kłamstw. Kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka. A jak statystyka to i księgowość, w tym ta kreatywna. W świecie futbolu jest kilka sztuczek, by szastać pieniędzmi, w celu pozyskania piłkarzy. Popularnym sposobem klubów na unikanie problemów z płynnością jest rozkładanie płatności za transfery na kilka transz. I Barcelona również korzystała z tego typu rozwiązań, ale transfery to nie wszystko. Nie należy zapominać o magicznych limitach płacowych, które dały Barcelonie mocny wycisk.
Limity płacowe. O co w tym wszystkim chodzi?
Jeszcze dwa lata temu Duma Katalonii miała budżet płacowy wyższy od Realu Madryt (671 milionów euro), ale to już przeszłość. W marcu LaLiga opublikowała alarmujący budżet płacowy Barcy, który został zredukowany z 98 milionów na -144 miliony euro. Tak więc sytuacja była więcej niż groteskowa, ale stanowi dla nas punkt zaczepny.
Regulacje dotyczące limitów płacowych zostały spisane na ponad dwustu stronach, więc jak łatwo się domyślić, można się w tym pogubić, ale też znaleźć pewne luki. W gruncie rzeczy już sama nazwa limit na pensje jest dość szerokim pojęciem, bo nie chodzi tylko o wynagrodzenia piłkarzy i sztabu. Wlicza się do niego również amortyzację, odszkodowania z tytułu rozwiązania umowy, dodatkowe uposażenie, prowizje dla rodziców i agentów.
Jest tego dużo i sprowadza się to do tego, że należy tam wpisać mnóstwo danych, często takich, na które szary człowiek nie zwróciłby nawet uwagi. I nie ma zmiłuj, nawet jeśli piłkarz jest niezarejestrowany. Jeżeli ma ważny kontrakt, to też należy go uwzględnić, tak po prostu jest i nie ma pola do dyskusji.
Według obecnych przepisów limit płacowy oblicza się na zasadzie odjęcia od przychodu wydatków pozasportowych i spłatę zadłużenia.
Jeśli klub go przekroczy, może wykorzystać w dużym uproszczeniu tylko 25% wszelkich oszczędności (lub zysków z transferów) na sprowadzanie nowych zawodników, a pozostałe 75% wykorzystać na zmniejszenie istniejących zobowiązań. Wspomniana zasada 1:4 w letnim oknie transferowym została w określonych przypadkach nieco złagodzona i zastąpiona regułą 1:3, co oznacza, że klub może teraz wykorzystać 33% wszelkich oszczędności lub zysków transferowych na zakupach zawodników. Dochodzą do tego jeszcze „ulgi” związane z poniesieniem strat ze względu na pandemię, ale to już wyższa matematyka.
Takie regulacje sprawiają, że jeżeli klub przekracza limit wydatków, jest zdany na łaskę zawodników. To oni mogą zgodzić się na obniżkę wynagrodzenia lub odejście, ale bez tego limit nie ulega zmianie. Tym bardziej nikogo nie powinno dziwić, że lista piłkarzy, których Barcelona chciałaby się pozbyć, jest naprawdę długa. Umtiti, Dest, Neto, Puig, Depay, Braithwaite i można tak jeszcze wymieniać.
W praktyce ciężko byłoby teraz Barcelonie zarobić na kimkolwiek większe pieniądze poza Frenkiem de Jongiem, dlatego temat jego odejścia jest tak grzany i mniej lub bardziej wypycha się go do Premier League. Teoretycznie Duma Katalonii mogłaby spieniężyć którąś z młodych gwiazd, ale sprzedaż Gaviego i Pedriego odpada ze względów wizerunkowych. Pozbycie się któregoś z tej dwójki stanowiłoby wręcz upokorzenie. I prędzej klub obędzie się bez Holendra, który nie do końca się sprawdził i momentami brakowało na niego pomysłu, niż reprezentantów Hiszpanii, co do których nie ma wątpliwości, że się sprawdzają.
Osobnym torem idą inne działania. Co naturalne, FC Barcelona stosuje różnego rodzaju zagrywki, które pozwolą zakontraktować piłkarzy i zagłaskać kwestie księgowe. Rozkładanie wynagrodzenia o kolejne lata, podpisywanie kontraktów z niższym zarobkami w pierwszym roku i inne tego typu machinacje. Wszystko po to, by działać zgodnie z prawem, ale na jego granicy.
Spotify. Połowiczny sukces na otarcie łez
Klub szuka pieniędzy, gdzie się da. Podpisanie umowy ze Spotify uznano sukces, ale czy na pewno? Z pewnością to coś nowego na rynku i dodatkowa ekspozycja, zwłaszcza na osoby młode bez względu na płeć, ale diabeł tkwi w szczegółach. W ramach tej umowy Barcelona otrzymuje 70 milionów euro za sezon za prawa do nazwy stadionu i znalezienie się znaku sponsora na koszulkach treningowych i meczowych.
Joan Laporta nowe porozumienie skwitował w następujący sposób:
– Nazwa Spotify będzie związana z naszym stadionem co najmniej przez następne 12 lat. Spotify przebija wartości finansowe jakiegokolwiek porozumienia, jakie Barça miała na swojej koszulce. To najlepszy kontrakt sponsorski na trykoty w całej historii Barcelony.
Wcześniejsze umowy nie odnosiły się do nazwy stadiony i tu jest drobny szczegół, ale istotny. W ostatnich latach inny sponsor miał ekspozycję na trykotach meczowych i treningowych. Rakuten znajdował się na koszulkach meczowych, Beko na treningowych i łączna wartość tych kontraktów wynosiła kolejno 74 miliony euro w sezonie 2020/21 i 40 milionów w rozgrywkach 2021/22. Można powiedzieć, że teoretycznie Barcelona dostanie teraz więcej pieniędzy, ale różnica 30 milionów jest ceną za utratę suwerenności, bo jednak zmienia się nazwa stadionu. Kwestie interpretacji tego działania należy pozostawić już jednak kibicom.
Natomiast nie da się ukryć, że Spotify Camp Nou brzmi nienaturalnie, ale co kto woli. Kiedyś na koszulkach Dumy Katalonii nie było sponsorów i w pierwszych latach po zmianie polityki klubu przeważały negatywnego komentarze. Jednak z czasem ludzie przywykli do tego, może i przyzwyczają się do zmiany nazwy stadionu.
Przebudowa infrastruktury, która jest problematyczna
Socios już kilkukrotnie zatwierdzili projekt „Espai Barca” dotyczący przebudowy stadionu Camp Nou i zagospodarowania otaczających go terenów. Według najnowszych wyliczeń inwestycja będzie wymagała dodatkowej pożyczki w wysokości 1,5 miliarda euro. Teoretycznie wszystko miało być już gotowe kilka lat temu i wartość projektu miała być znacznie niższa, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Swoją drogą dziennik Ara miesiąc temu opublikował artykuł, w którym ujawnił kompromitujące szczegóły dotyczące pracy Josepa Marii Bartomeu w kwestii tego projektu. Szara eminencja ukrywała przed członkami zarządu realny koszt projektu, który w rzeczywistości był o 30% wyższy. A to tylko jeden ze smaczków.
Nowy zarząd poinformował zresztą kilka miesięcy temu, że wydał 125 milionów, czyli 25% początkowego budżetu, na wykonanie 5% prac na Estadi Johan Cruyff. Tak więc już teraz można zakładać, że temat będzie wracał, tym bardziej że po grudniowy głosowaniu Joan Laporta powiedział:
– Socios, którzy opowiedzieli się za projektem, wyznaczyli nam kierunek na przyszłość. Naszym obowiązkiem jest rozpocząć pracę, by zyskać finansowanie Espai Barca. Będziemy działać efektywnie i jak najbardziej transparentnie. Pracujemy, by spełnić wspólne marzenie. Bierzemy na siebie odpowiedzialność.
Dźwignia ma przywrócić blask
W praktyce jest to działanie doraźne, nie tyle nawet kroplówka, ile podanie substancji, która daje nadzieję pacjentowi na powrót do zdrowia, ale wiąże się z dużym ryzykiem powstania powikłań. Kataloński klub otrzymał 207,5 miliona euro za to, że sprzedał 10% wartości praw telewizyjnych – bez Ligi Mistrzów – firmie Sixth Streeth na kolejnych 25 lat.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Lepiej ukazać to na przykładzie. Teraz Barcelona otrzyma 166 milionów euro z tytułu praw, więc 16,6 miliona euro powędruje do amerykańskiej firmy. Można pokusić się o prostą symulację, która stanowi duże uproszczenie i przemnożyć 16,6 miliona euro razy 25 lat, co da około 414 milionów, które Barcelona spłaci. Wiadomo, to tylko ujęcie nominalne, bez uwzględniania zmiany wartości pieniądza w czasie (inflacji), więc nie można tego traktować zerojedynkowo, ale chodzi o sam zarys.
Ta praktyka przypadła FC Barcelonie do gustu i chce sprzedać kolejnych 15% za 400 milionów euro. Później może też pojawić się kolejna dźwignia, ale na ten moment są to tylko przecieki.
Sprawdźmy, co na początku czerwca mówił wiceprezydent klubu, Eduard Romeu:
– Powiedzieliśmy „dość” CVC i Tebasowi. Ten pan jest współodpowiedzialny za sytuację, w której znalazła się FC Barcelona, odwrócił wzrok i działał przeciwko interesom klubu. Najłatwiej jest zaakceptować umowę. Zrobimy wszystko, co będzie trzeba, żeby skierować klub na dobrą drogę, jesteśmy w stanie pograć z systemem.
Wcześniej Joan Laporta równie dosadnie wypowiadał się na temat CVC i otwartej wojny Javierem Tebasem:
– Ta operacja była cukierkiem od prezesa La Ligi, który miał pozwolić nam na posiadanie marginesu w Fair Play, by móc zarejestrować Leo Messiego. Jednak do dzisiaj nie dostaliśmy dokumentu, który mielibyśmy podpisać, a Barcelona nie zdecyduje się na projekty, których szczegółów nie zna. Nie potrzebujemy kolejnego długu i powiedzieliśmy, że jeśli to nie są przychody bezpośrednie, to nas nie interesują.
Złość o to jest coraz większa, tym bardziej, że Laporta jest tym prezesem, za którego kadencji odszedł Messi, a Tebas próbował wyperswadować, że gdyby podpisał odpowiednie porozumienie, to Argentyńczyk nadal grałby na Camp Nou. Skoro pojawiło się odniesienie do CVC, wyjaśniamy, czym jest. A jest funduszem, który zaproponował, że w zamian za pożyczenie LaLidze 2,7 miliarda euro uzyska 10,95% udziału w holdingu z prawami komercyjnymi, na czele z tymi telewizyjnymi na kolejnych 50 lat. Każdy klub, który zgodziłby się na ten kontrakt, będzie mógł otrzymać oprocentowaną na 0% pożyczkę na 40 lat spłaty. Otrzymane od CVC środki kluby musiałyby przeznaczyć wedle sztywnych reguł: w 70% na infrastrukturę i rozwój klubowej marki; w 15% na drużynę, w tym transfery i rejestrację graczy; w 15% na spłatę długów. I te wszystkie warunki są kością niezgody. W praktyce Barcelona mogłaby otrzymać około 270 milionów euro, ale takie podano wstępne kalkulacje. Na Camp Nou nie byli zainteresowani taką wartością umowy i warunkami, stąd te słynne dźwignie, o których tyle się mówi.
A ile tak właściwie kataloński klub potrzebuje? Znów cytujemy Romeu:
– Zawsze mówiłem, że najchętniej wziąłbym 700 milionów (za sprzedaż części praw telewizyjnych). To pozwoliłoby nam się zrelaksować. Musimy się wzmocnić i zmniejszyć wydatki na pensje. To niełatwe, ale mamy fachowców, którzy to znają się na rzeczy. Mamy zadłużenie w wysokości 1,35 miliarda euro, które też musimy zmniejszyć. Ja chciałbym, by wynosiło maksymalnie dwa razy wartość EBITDA (przychody – koszty operacyjne bez amortyzacji), tak jak jest w statucie.
Można znaleźć też inne wypowiedzi, ale w zasadzie kwoty, których Barcelona ponoć potrzebuje, są w przedziale od 500 do 700 milionów euro. I dużo jest w tym prawdy, bo tak wynika z obliczeń wielu osób, które przyjrzały się sprawie nieco bliżej. Sam Laporta dodawał, że nawet 600 milionów nie sprawiłoby, że spełniliby Finansowe Fair Play.
Transfery mają napędzić koniunkturę
Wszyscy są świadomi, że choć trzeba się pozbyć kilku piłkarzy – zwłaszcza zbędnych – to i tak klub potrzebował wzmocnień, które już w dużej mierze otrzymał. Jest to trochę w kontrze do tego, czego niektórzy doświadczyli, bo nawet jeżeli uważamy, że klub przez lata przepłacał pensje piłkarzy, to i tak wizerunkowo źle to wygląda, gdy klub błaga o obniżenie kontraktów, a za moment wydaje fortunę na rynku transferowym. Jest to z pewnością balansowanie na krawędzi etyki i moralności, ale mówimy o dorosłych i wolnych ludziach.
Ciężko się dziwić, że trener chce wzmocnień. Xavi naciskał na transfery nie dlatego, że ma taki kaprys tylko ze względu na fakt, że zależy mu na trofeach. Jego ambicja współgra z ambicjami klubu, bo dla Barcelony skuteczna gra w Lidze Mistrzów oznacza potężny zastrzyk gotówki. Przykładowo za dotarcie do półfinału Ligi Mistrzów w 2019 Barcelona zainkasowała łącznie 118 milionów euro z tytuł praw telewizyjnych. Za poprzedni sezon, gdy nie wyszła z grupy i doszła do 1/8 finału Ligi Europy, zaledwie 69 milionów. Jak widać, jest o co się bić.
I nie zapominajmy, że Barcelona, choć w ostatnich latach zanotowała duży kryzys, wciąż ma przychody, o których wiele klubów może pomarzyć. Ba, ma duży potencjał do wzrostu w tej kwestii. Ekspozycja na wszystkie rynki, wzmocnienia, dobra gra, to wszystko może pomóc Dumie Katalonii w powrocie na właściwe tory. Teraz dużo mówi się o pieniądzach i ryzyku, ale sprytny plan Laporty może się powieść.
Nie każdemu podoba się takie gonienie własnego ogona, bo złożoność procesu, liczba ogniw, które mogą zawieść w tym łańcuchu, jest spora. W idealnym świecie Barcelona dostaje kolejne dźwignie, za nie bierze dobrych piłkarzy, wszyscy się sprawdzają, klub odnosi sukcesy i dzięki temu zarabia znów olbrzymie pieniądze. Z tym, że już jednego prezydenta Barcelony zgubiło życzeniowe myślenie i wiara, że nie dojdzie do nagłego tąpnięcia. Jeśli z jakiegoś powodu inwestycje okażą się niewypałem, to dźwignie zamiast zadziałać jak trampolina, będą jak hamulec ręczny. Kilkanaście procent przychodów z tytułu praw telewizyjnych będzie trafiało do innego podmiotu, ale na tym polega haczyk.
Zapewne nadal będzie grzany temat Superligi z racji tego, że FC Barcelona w przypadku dołączenia do projektu miałaby otrzymywać 330 milionów euro premii powitalnej. Jeśli nawet klub nie będzie chciał rzeczywiście zagrać w tych rozgrywkach, to zawsze będzie to karta przetargowa, która powinna stawiać Barcę w lepszej pozycji negocjacyjnej w przypadku rozmów z władzami ligi hiszpańskiej i UEFĄ. A jak będzie w rzeczywistości czas pokaże, raczej nikt nie zakładał, że Barcelona momentalnie stanie się bankrutem, więc jesteśmy nauczeni, że nie ma pewnych rzeczy. Zwłaszcza przypadku Dumy Katalonii.
***
Artykuł był inspirowany informacjami i oparty o dane, które znajdziecie tutaj.
WIĘCEJ O FC BARCELONIE:
- Pięć argumentów, dla których Lewandowski podjął właściwą decyzję
- Raphinha. Gwiazda Leeds wyrusza na podbój ligi hiszpańskiej
- Suarez, Eto’o, Zlatan, Kluivert… Najsłynniejsi napastnicy Barcelony w XXI wieku
- Samuel Umtiti. Gwarancja do bramy i się nie znamy
Fot. Newspix.pl