To już stało się tradycją w ostatnich turniejach wielkoszlemowych, że Novak Djoković wolno się rozkręca. Pierwszego seta półfinału Wimbledonu z Cameronem Norriem przegrał… na własne życzenie. Brytyjczyk nie musiał robić wiele, głównie korzystał z niewymuszonych błędów rywala. Kiedy jednak Serb wszedł na przyzwoity poziom, wątpliwości zostały rozwiane. Pokonał faworyta gospodarzy (2:6, 6:3, 6:2, 6:4) i zagra o tytuł z wypoczętym Nickiem Kyrgiosem.
Wypoczętym, bo Australijczyk oczywiście – na skutek kontuzji Rafy Nadala, który oddał półfinał walkowerem – dzisiaj nie grał. Mógł spokojnie obserwować swoich potencjalnych rywali. I cóż, przez jakiś czas miał prawo myśleć, że być może przyjdzie mu zmierzyć się z Norriem.
Oczywiście, jak wspomnieliśmy – Nole ma tendencję do przegrywania pierwszych setów w Szlemach. Kulminację tego zjawiska obserwowaliśmy w US Open 2021, kiedy Serb potrafił oddawać partię nawet rywalom skazywanym na pożarcie. Trzeba jednak przyznać, że dzisiaj, na początku półfinału z faworytem gospodarzy, Serb grał bardzo, ale to bardzo kiepsko. Norriemu wystarczyło utrzymywać piłkę w korcie, bo Novak co chwilę uderzał w siatkę lub wyrzucał kolejne uderzenia na aut. Inaugurująca partia skończyła się zatem wynikiem 6:2 w gemach dla Brytyjczyka – mimo tego, że ten ani nie trafiał często pierwszym serwisem, ani sam nie ustrzegał się błędów.
Djoković wyszedł jednak na drugiego seta kompletnie odmieniony. Przy własnym serwisie był absolutnie poza zasięgiem Camerona, nie oddawał mu punktów nawet w pojedynczych wymianach. Norrie co prawda jakimś cudem bronił break pointów. Dopóki na tablicy wyników nie pojawił się stan 3:3 w gemach. Bo od tamtego momentu zaczęliśmy oglądać dominację Serba, która potrwała na dobrą sprawę do końca meczu.
Nie ma co ukrywać – Cameron Norrie nie miał argumentów, żeby pokonać rozstawionego z jedynką tenisistę. No bo jakim sposobem? Brytyjczyk to zawodnik bardzo solidny, potrafiący – jak Novak – grać długie wymiany, ale nie mający jednej, wyróżniającej się broni. Antyfanom Nole wypada zatem teraz liczyć na Nicka Kyrgiosa.
Co to może być za finał!
Szczególnie że Australijczyk ma czym zaskoczyć Djokovicia. Raz, że jego serwis na trawie bywa zabójczy. Dwa, że to tenisista z jedną z najszybszych rąk w tourze – jego uderzenia będą momentami zaskakiwać nawet takiego mistrza defensywy jak Novak. Po stronie Kyrgiosa stoją też statystyki, bo z Serbem grał dwa razy… i dwa razy wygrał. Inna sprawa, że mówimy o sezonie 2017, kiedy Nole był w dołku i przegrywał z wieloma zawodnikami, z którymi zazwyczaj nie przegrywa.
Kolejna sprawa – Kyrgios będzie miał w nogach parę godzin rywalizacji mniej od Novaka. Ten zresztą – wydaje się – nie gra w tym roku w Wimbledonie na takim poziomie co w zeszłym sezonie. Sumując zatem wszystkie te sprawy, Nick ma szansę zostać mistrzem wielkoszlemowym.
Ale oczywiście – to nie on będzie faworytem do tytułu. Bo po jednej stronie kortu zobaczymy 20-krotnego mistrza wielkoszlemowego i zawodnika absolutnie wybitnego, jeśli chodzi o grę na kortach trawiastych (dość powiedzieć, że bilans Serba w finałach Wimbledonu wynosi 6-1, w tym 3-0 z Rogerem Federerem). A po drugiej… debiutanta. Kyrgios nigdy nie grał nawet w półfinale zawodów wielkoszlemowych – bo przecież z Nadalem nie musiał tego robić.
Gdybyśmy jednak mieli postawić na to, kto wygra w niedzielę pierwszego seta, nie byłby to Novak Djoković.
Fot. Newspix.pl