Kiedy w Australii wygrywał z Daniiłem Miedwiediewem, wydawałoby się że przegrany już finał pierwszego wielkoszlemowego turnieju w tym roku, cały świat spoglądał na to z uznaniem, ale też niedowierzaniem. Oto Rafa Nadal, któremu kontuzje w ostatnich miesiącach coraz częściej przypominały o latach wspaniałej kariery, po blisko pięciu i pół godzinie gry, wygrał w Melbourne po raz drugi, po trzynastu latach przerwy. Kiedy Hiszpan zwyciężał we French Open – jego królestwie – zaczęto nieśmiało mówić o tym, że być może będzie miał szanse na zdobycie historycznego, kalendarzowego Wielkiego Szlema. O ile poradzi sobie w Wimbledonie – turnieju, który wygrał dwukrotnie… ale ostatni raz w 2010 roku. A kiedy pokonywał kolejnych przeciwników i dotarł do półfinału imprezy – wielu zaczęło wierzyć, że tego dokona. Niestety, Nadalowi nie będzie dane jutro zmierzyć się z Nickiem Kyrgiosem. Trzydziestosześciolatek przegrał z własnym zdrowiem i zdecydował się zrezygnować z dalszego udziału w turnieju.
A wydawało się, że ten sezon jest jego życiową – i być może ostatnią – szansą, by w dyskusji pod tytułem „Który z tenisistów Wielkiej Trójki był najlepszy”, zdecydowana większość odpowiadała – Rafa Nadal. Owszem, wielu kibiców zapewne tak sądzi. I Hiszpan daje ku temu solidne powody. Chociażby w tym roku, kiedy dołożył kolejne dwa wielkoszlemowe triumfy, które wysunęły go na prowadzenie w liczbie zwycięstw, odniesionych na tych turniejach. Roger Federer i Novak Djoković mają ich po 20. Szwajcar już zapewne nie poprawi tego wyniku. Jednak chociażby ze względu na swój styl gry, on zawsze będzie mocną kandydaturą w tego rodzaju rozważaniach.
Z kolei Nole, choć jest tylko rok młodszy od Nadala, to dysponuje o wiele lepszym zdrowiem. Dwa wielkoszlemowe zwycięstwa przewagi to sporo, lecz pamiętajmy, że Djoković jeszcze gra w Wimbledonie. Jeżeli zwycięży, dogonienie w tej klasyfikacji swojego wielkiego przeciwnika jeszcze w tym roku wcale nie będzie takie nieprawdopodobne.
Jakże potężnym argumentem w ustach wyznawców Rafy byłoby powiedzenie, że Hiszpan wygrał Klasycznego Wielkiego Szlema. Cztery najważniejsze turnieje w jednym sezonie. Jako trzeci tenisista w historii, po Donie Budge’u oraz Rodzie Laverze. Oraz jako drugi w erze Open, gdyż Laver, który dokonał tej sztuki w 1962 roku, powtórzył swój wyczyn w roku 1969 – sezon po reformie tenisa.
Owszem, nie trzeba nikogo przekonywać, że Hiszpan to znakomity tenisista. Ale jednak z wymienionej trójki Rafa-Roger-Nole, to on najsłabiej radził sobie na kortach trawiastych. Jednak w tym sezonie kroczył w Londynie od zwycięstwa do zwycięstwa. Kiedy w czwartej rundzie ograł 3:0 Botica van de Zandschulpa, można było powiedzieć – oho, tu szykuje się coś dużego. Może nazwisko Holendra nie robi na nikim specjalnego wrażenia, ale to naprawdę solidny grajek, dobrze czujący się na trawie. Tymczasem stać go było na postawienie się Rafie zaledwie w trzecim secie.
Z kolei w ćwierćfinale Rafa po niesamowitej batalii ograł Taylora Fritza. Mecz trwał równo 4 godziny i 20 minut. I to najprawdopodobniej po nim organizm hiszpańskiego mistrza zaczął mówić „pas”. A nawet w trakcie tego meczu – sam zainteresowany powiedział na konferencji prasowej po zwycięstwie, że doskwierał mu ból mięśni brzucha. Niestety dziś, kiedy Nadal miał zaplanowany trening, obolały mięsień wciąż o sobie przypominał. Ostatecznie Rafa pojawił się na korcie, lecz uczynił to z godzinnym opóźnieniem.
Jednak po treningu tenisista i jego obóz doszli do wniosku, że jutrzejszy mecz byłby tylko stratą czasu. Niepotrzebnym ryzykiem pogłębienia i tak już poważnej kontuzji (hiszpańska „Marca” donosi o mięśniu rozerwanym aż na 7 milimetrów), zakończonym szybkim kreczem, gdyby Rafa chciał grać na sto procent. A tak by grał – to przecież Rafa Waleczne Serce.
Szkoda również dlatego, że z par Nadal-Kyrgios i Djoković-Norrie, to mecz tej pierwszej wydawał się bardziej interesujący. Z jednej strony Nadal, zmierzający po być może historyczny wyczyn. Wielki mistrz, jednak nie czujący się najlepiej na trawie. Z drugiej, australijski outsider, który w tym sezonie wręcz zachwyca w Londynie… przy czym to dalej Kyrgios. Nigdy nie wiadomo, kiedy wybuchnie. A potencjalny pojedynek Rafy z Nole w finale? Biorąc pod uwagę stawkę, oraz wszystkie podteksty, to atmosfera tego spotkania byłaby gorąca zanim obaj pierwszy raz uderzyliby piłkę.
Zatem w finale już na pewno zagra Kyrgios. Oczywiście, jeżeli po drugiej stronie siatki stanie Nole, to Serb będzie wyraźnym faworytem. Ale i Cameron Norrie – jeżeli pokona Djokovica – bynajmniej nie będzie w starciu z Australijczykiem na straconej pozycji. W końcu on również znajduje się wyżej w rankingu ATP. W dodatku jest Brytyjczykiem, więc będzie miał za sobą cały stadion, chcący zdeprymować jego oponenta. Więc przymusowa absencja Nadala nie znaczy, że tegoroczny finał Wimbledonu nie dostarczy nam ciekawej historii. Po prostu jedno wiemy już na pewno. To nie będzie opowieść o tym, jak Rafael Nadal wykonał kolejny krok na drodze do zgarnięcia Klasycznego Wielkiego Szlema.
Fot. Newspix
Czytaj też: