Przyzwyczailiśmy się już do tego, że nawet pierwsze rundy eliminacyjne do europejskich rozgrywek potrafią być dla naszych drużyn utrapieniem. Warto więc pochwalić Pogoń Szczecin za to, że praktycznie już przed rewanżem z KR Reyjkjavik rozstrzygnęła sprawę awansu. Do przerwy zobaczyliśmy niemalże wymarzone 45 minut w konfrontacji polskiej drużyny z niżej notowanym przeciwnikiem. Wydarzenia po przerwie nieco ostudziły entuzjazm, ale i tak jest więcej niż dobrze.
Pogoń Szczecin – KR Reyjkjavik 4:1: bez litości w pierwszej połowie
Pogoń była zdecydowanym faworytem, co jeszcze potęgował fakt, że KR obecnie nawet w swojej słabiutkiej lidze zajmuje dopiero szóste miejsce, a w ostatnich czterech kolejkach wywalczył zaledwie dwa punkty. Z drugiej strony przecież często w konfrontacjach z ekipami grającymi rytmem wiosna-jesień pojawiały się usprawiedliwienia, że przeciwnik był w trakcie sezonu i miał rytm meczowy. Dziś na szczęście nie musimy się tymi wątkami zajmować, bo szczecinianie w trenerskim debiucie Jensa Gustafssona wygrali bezdyskusyjnie.
W zasadzie od pierwszych sekund było wiadomo, że to będzie miły wieczór. Po kilkudziesięciu sekundach Kamil Grosicki efektownym zwodem przy linii ożywił trybuny. Po chwili Kamil Drygas omal nie strzelił gola z przewrotki. Po dziesięciu minutach „Grosik” i spółka mieli 83% posiadania piłki.
Pogoń nie bawiła się w żadne rozpoznanie, od razu rzuciła się do gardła gości i nie dawała im chwili wytchnienia. Gustafsson niedawno w rozmowie z nami mówił, jak ważna w jego filozofii gry jest intensywność boiskowych działań. Przed przerwą jego podopieczni zaprezentowali w praktyce, co Szwed miał na myśli.
Pogoń Szczecin – KR Reyjkjavik 4:1: koncert Sebastiana Kowalczyka
Islandczycy nie wiedzieli, co się dzieje. Wszystko działo się dla nich za szybko, do tego dochodziła znacząca różnica w umiejętnościach. Ataki dużą liczbą zawodników i ich ruchliwość wprowadzały obrońców w osłupienie. Gole zdawały się być kwestią czasu i faktycznie, padły bardzo szybko. Najpierw koronkową akcję Grosickiego, Maty i Kowalczyka wykończył Drygas, a potem Zahović dobił strzał Kowalczyka, którego świetnym podaniem obsłużył Damian Dąbrowski. Pozamiatane, dziękujemy.
Kowalczyk się dziś bawił i zakończył mecz z dwiema asystami, bo jeszcze przed przerwą jego idealne dośrodkowanie wykończył wbiegający Bartkowski.
I tylko szkoda, że w drugiej połowie Pogoń nie pozbawiła piłkarzy KR wszelkich złudzeń. Zamiast tego, mimo że jeszcze podwyższyła prowadzenie po rzucie rożnym i strzale głową Drygasa, pozwoliła im powstać z kolan. Pewnie trochę chodziło o zmęczenie, a trochę o rozprężenie przy bardzo korzystnym wyniku. W każdym razie wiele ożywienia z ławki wnieśli Hallsson i Ljubicić, obrońcy Pogoni zaczęli mieć pewne problemy. Dante Stipica z trudem dwukrotnie bronił strzały tego pierwszego, a w międzyczasie skapitulował w zamieszaniu po rożnym i sytuacyjnym uderzeniu Larussona. Nagle okazało się, że Islandczycy, którzy przed meczem robili sobie Instastories ze stadionu, potrafią wymienić kilka celnych podań, stworzyć zagrożenie, efektownie zagrać piętą, groźnie lobować z połowy boiska czy chwilowo zamknąć „Portowców” na ich połowie przy rozegraniu.
Szkoda, że szczecinianie jeszcze nie dobili rywala, bo okazje były. Kowalczykowi, Biczachczjanowi, Grosickiemu czy Zechowi zawsze jednak czegoś brakowało przy wykończeniu.
To jednak tylko drobne uwagi, trudno się mocniej o coś czepiać po zwycięstwie 4:1. Można spokojnie jechać na rewanż, wygrać drugi raz i w dobrym stylu zameldować się w następnej rundzie.
Pogoń Szczecin – KR Reyjkjavik 4:1 (3:0)
1:0 – Drygas 7′
2:0 – Zahović 16′
3:0 – Bartkowski 40′
4:0 – Drygas 56′
4:1 – Larusson 71′
WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:
- Jean Carlos: Kiedy wyjeżdżaliśmy do Europy, pukali się w głowę. Później witali nas jak legendy
- Gustafsson: Dodamy coś nowego. Pogoń musi grać intensywnie, być mocna fizycznie
- Anioł uciekający przed wojną. Pogoń trafiła los na loterii?
Fot. Newspix