Reklama

Wczoraj trzy porażki, dziś dwa zwycięstwa. Świątek i Fręch w III rundzie Wimbledonu

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

30 czerwca 2022, 20:24 • 8 min czytania 14 komentarzy

We wczorajszych meczach na Wimbledonie odpadły wszystkie trzy reprezentujące nas tego dnia zawodniczki – Maja Chwalińska, Katarzyna Kawa i Magda Linette. Każda z nich miała jednak dobrą rywalkę, a przegrane wstydu im nie przyniosły. Dziś za to liczyliśmy, że dalej awansują i Iga Świątek, i Magda Fręch. Wyszło, że dokładnie tak się stało. A to oznacza, że w III rundzie Wimbledonu będziemy mieli dwójkę przedstawicielek.

Wczoraj trzy porażki, dziś dwa zwycięstwa. Świątek i Fręch w III rundzie Wimbledonu

Debiutantka daje radę

Normalnie w takim przypadku w pierwszej kolejności opisalibyśmy mecz Igi. Teraz jednak nieco tę ustaloną kolejność zmienimy – bo Magda Fręch naprawdę zapracowała sobie na to, by poświęcić jej trochę uwagi. III runda Wimbledonu to bowiem jej najlepszy wielkoszlemowy występ w karierze – nigdy wcześniej nie zaszła tak daleko. Ba, po tym jak pozytywnie zaskoczyła nas jako 20-latka, w 2018 roku, gdy weszła do drugiej rundy French Open, w wielkoszlemowych turniejach miała wielkie problemy. Na 11 prób od Wimbledonu 2018 do US Open 2021 tylko raz przeszła kwalifikacje, a potem odpadła w pierwszej rundzie.

Ten sezon jest dla niej pod wieloma względami przełomowy. Przede wszystkim – ma miejsce w najlepszej setce rankingu.

Reklama

Przez to we wszystkich turniejach wielkoszlemowych gra bez konieczności przechodzenia kwalifikacji. W Australian Open nie dane było jej z tego przesadnie skorzystać – bo choć zagrała naprawdę dobry mecz, to w pierwszej rundzie trafiła na Simonę Halep. We French Open była niezwykle blisko pokonania Angelique Kerber, ale ostatecznie też odpadła przy okazji pierwszego spotkania. I wreszcie przyszedł Wimbledon. Losowanie znów nie było przesadnie sprzyjające, bo Magda trafiła na rozstawioną z “21” Camilę Giorgi. W tym meczu potwierdziła jednak to, co już o niej wiedzieliśmy – że potrafi grać z wyżej notowanymi rywalkami.

Włoszkę ograła w dwóch setach. W pierwszym, bardzo wyrównanym, po tie-breaku. W drugim nie dała jej już szans. I w swoim pierwszym występie w głównej drabince Wimbledonu od razu wygrała mecz. A przy okazji – otworzyła sobie szansę na awans dalej. Bo owszem, Anna Karolina Schmiedlova to tenisistka solidna, kiedyś nawet 24. na świecie. Obecnie jednak zajmuje w rankingu miejsce blisko Polki (84., Magda jest 92.) i zdecydowanie jawiła się jako rywalka do ogrania. Tym bardziej, że Schmiedlova dopiero po raz pierwszy w karierze awansowała do drugiej rundy. Podobnie jak Fręch. Różnica jest taka, że Słowaczka próbowała wcześniej sześciokrotnie.

Magda walczyła więc o trzecią rundę. Skutecznie.

Szybciej niż Iga

Swój mecz Fręch zaczęła nieco szybciej od Igi Świątek, ale od pewnego momentu właściwie obie grały dokładnie tym samym rytmem. Były takie chwile, gdy idealnie zgadzał się wynik, na przykład 1:0 w setach i 2:1 dla Polek. To “wyrównanie” możliwe było zresztą między innymi dlatego, że Fręch potrzebowała pomocy fizjoterapeuty. Przy jednym z punktów do tyłu uciekła jej jedna noga, ale problem dotyczył drugiej, na której na chwilę oparła ciężar ciała. Na szczęście po konsultacjach wyszło, że nic poważnego się nie stało. I Magda mogła grać dalej.

Więc grała. I to grała, dodajmy, znakomicie. Imponował repertuar jej zagrań, którym zadręczała dysponującą większą mocą Schmiedlovą. Polka doskonale zmieniała tempo, hamowała zapędy Słowaczki slajsami, a gdy trzeba było, sama potrafiła zaatakować. Świetnie też – zwłaszcza pod presją – funkcjonowało jej podanie, a i na returnie radziła sobie naprawdę dobrze – już w pierwszym gemie meczu przełamała Schmiedlovą. Ta straty odrobiła, a potem przez dłuższy czas przełamań nie widzieliśmy. Aż do dziewiątego gema – w nim Magda wygrała, po czym seta zamknęła własnym podaniem. Było 6:4 w gemach, a więc i 1:0 w setach dla Polki.

Druga partia miała stosunkowo podobny przebieg, choć na początku obejrzeliśmy podwójną dawkę przełamań – przez pierwsze cztery gemy żadna z zawodniczek nie potrafiła utrzymać serwisu. W drugim z nich przytrafił się Magdzie upadek, o którym wspominaliśmy, ale Fręch szybko pokazała, że jest w stanie grać na dobrym poziomie. Tyle że z lepszej strony pokazywała się też jej rywalka – Schmiedlova coraz częściej przejmowała inicjatywę i była w stanie spychać Magdę do defensywy. Ta jednak udowadniała, że znakomicie sobie w niej radzi. I tak to trwało aż do… dziewiątego gema.

Reklama

Bo jak wspomnieliśmy – przebieg drugiego seta naprawdę był podobny do pierwszego. W dziewiątym gemie Magda trzykrotnie dostawała break pointa i zgodnie ze znanym powiedzeniem – za trzecim razem z tej szansy skorzystała. A potem wygrała całe spotkanie przy swoim podaniu, po świetnej, długiej wymianie, w której ostatecznie Schmiedlova wyrzuciła piłkę na aut. Fręch triumfowała więc w meczu i zapewniła sobie… możliwość rewanżu za Australian Open. W trzeciej rundzie zmierzy się bowiem z mistrzynią Wimbledonu z 2019 roku – Simoną Halep. I kto wie, może zagra dzięki temu na jednym z największych kortów całego kompleksu?

W tej sytuacji żałujemy tylko jednego – że Magda za ten występ (podobnie jak Kasia Kawa czy Maja Chwalińska, którym też są one bardzo potrzebne) nie dostanie żadnych punktów. Bo to właśnie takie tenisistki, z niższych miejsc rankingowych, najbardziej krzywdzi decyzja WTA.

Trawa wciąż wyzwaniem

W przypadku Igi Świątek sprawa na papierze wydawała się jasna – Polka miała spokojnie wygrać z notowaną w drugiej setce rankingu Lesley Pattinamą Kerkhove. Holenderka zresztą do turnieju weszła jako jedna z trzech szczęśliwych przegranych – odpadła w III rundzie kwalifikacji, ale przez wycofania zawodniczek z turnieju głównego trafiła do jego drabinki. Jako jedyna z trójki wygrała swój mecz I rundy, ale w drugim trafiła na Igę. I to miało być spotkanie, w którym ugra co najwyżej kilka gemów. Powtórzmy: na papierze.

Bo rzeczywistość okazała się zgoła odmienna.

Przede wszystkim Lesley – która nigdy do tej pory nie była nawet w najlepszej setce rankingu – nie kryje, że trawa to jej ulubiona nawierzchnia. Potrafi na niej grać, czuje, jak należy to robić. Iga wciąż się tego uczy. Dziś grała czternaste zawodowe spotkanie na trawiastych kortach. W całej karierze. Dla porównania: to ponad dwa razy mniej, niż rozegrała na nawierzchni twardej… tylko w tym roku. Część zawodniczek więcej na trawie grała w ostatnim miesiącu, niż Iga w czterech sezonach seniorskiej kariery.

Nie dziwi więc, że wciąż ma z tą nawierzchnią problemy. Choć nie spodziewaliśmy się, że będą dziś one tak duże. Od pierwszych piłek widać było jednak, że Świątek ma problemy. W wielu sytuacjach nie działał jej forehand, próby przyspieszenia akcji kończyły się zagraniami, które lądowały poza kortem lub w siatce. Pomagał za to serwis, Iga posłała dziś nawet kilka asów, co w pierwszej rundzie jej się nie zdarzyło. Jednak to było momentami za mało – już w trzecim gemie meczu straciła podanie. Odzyskała je jednak za sprawą uprzejmości rywalki – ta popełniła podwójny błąd serwisowy w kluczowym momencie.

Pattinama Kerkhove grała przede wszystkim solidnie. Trudno było ją zmęczyć, odgrywała większość piłek. A gdy tylko Iga zagrała krócej, starała się atakować, głównie głębokimi zagraniami, które często umieszczała w okolicach linii. W pierwszym secie na szczęście wyszło obycie Polki na najwyższym poziomie. Po stracie kolejnego serwisu i przy stanie 2:4 była w stanie podnieść poziom swojej gry. Przede wszystkim – returnu. Do tego zaczęła dobrze zmieniać kierunki, grała staranniej, ujęła nieco z siły, ale starała się za to wykorzystać swoje inne atuty. To dało efekt w postaci czterech wygranych gemów z rzędu. I całego seta, 6:4.

Uf, udało się

Drugi set? Sensacja. Choć Iga zaczęła od prowadzenia 1:0 w gemach i szans na przełamanie rywalki, to Pattinama Kerkhove najpierw świetnie się obroniła, a potem jeszcze podniosła poziom swojej gry. Iga grała za to jakby usztywniona. Często zerkała w stronę boksu, denerwowała się na zepsute piłki. A to było coś, czego nie widzieliśmy naprawdę od dawna. W dodatku Holenderka przełamała ją w siódmym gemie szczęśliwym returnem, który zahaczył o taśmę i nie dał Polce szans na odpowiedź. Potem Świątek nie wykorzystała break pointa i ostatecznie przegrała seta 4:6.

Trzeci set wyglądał już na szczęście zupełnie inaczej. Jeszcze na jego początku Iga faktycznie radziła sobie średnio, potem jednak jakby pojawiła się ta Świątek, którą doskonale znamy. Polka grała pewniej, szybciej, jej agresywne uderzenia wpadały w kort dokładnie tam, gdzie sobie postanowiła. I z tak grającą Igą Holenderka już po prostu nie miała szans. Polka szybko ją przełamała, a potem utrzymała przewagę do samego końca spotkania, które – mimo sporych problemów – wygrała. A to też potwierdzenie pewnej klasy.

Gdy jestem na korcie, nie myślę o serii zwycięstw [dziś wygrała 37. mecz z rzędu, wyrównując najlepszy w karierze wynik Martiny Hingis – przyp. red.]. Staram się po prostu grać jak najlepszy tenis. Jestem szczęśliwa i postaram się wygrać nawet więcej. Lesley? Myślę, że wykorzystała te elementy, które mogła. Wydaje mi się, że lepiej korzystała z wiejącego wiatru, wiedziała jak to robić i zagrała świetny mecz. Rozumiała, jak trzeba było grać. Jestem zadowolona, że byłam w stanie na to odpowiedzieć i że udało mi się awansować – mówiła Polka po swojej wygranej.

A w trzeciej rundzie czeka na nią Alize Cornet, która… trawę też naprawdę lubi. A do tego jest tenisistką o kilka klas lepszą od Holenderki. Iga będzie więc musiała zagrać lepiej niż dziś. I oby tak się stało.

Magda Fręch – Anna Karolina Schmiedlova 2:0 (6:4 6:4)

Iga Świątek – Lesley Pattinama Kerkhove 2:1 (6:4, 4:6, 6:3)

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

14 komentarzy

Loading...