Reklama

Gotowanie żaby zamiast transferów. Dlaczego kluby LaLiga robią transfery w secondhandzie?

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

28 czerwca 2022, 15:25 • 8 min czytania 18 komentarzy

Real Madryt wygrał Ligę Mistrzów, ale nie da się ukryć, że ten triumf ligi hiszpańskiej nad ligą angielską jest tylko na otarcie łez. Premier League pod względem finansowym odjeżdża w błyskawicznym tempie. Aż przykro się na to patrzy i nie widać światełka w tunelu. To niestety odbija się na transferach hiszpańskich drużyn, które muszę liczyć każde euro.

Gotowanie żaby zamiast transferów. Dlaczego kluby LaLiga robią transfery w secondhandzie?

Nie trzeba się szczególnie zagłębiać w szczegóły, by dostrzec, że coś jest nie tak. Spójrzmy tylko na najlepszą czwórkę poprzedniego sezonu LaLiga. Real Madryt wykazał się dużą inicjatywą na rynku transferowym i trzeba klub ze stolicy pochwalić, ale reszta? Niski pressing. Nie wygląda to zbyt ciekawie. Sprawy zaszły już tak daleko, że Mundo Deportivo pokusiło się o clickbaita, w którym wrzuciło stare zdjęcie Lautaro Martineza. Na fotografii widać Argentyńczyka, który podpisywał kontrakt z Atletico Madryt w 2018 roku, ale do zawarcia umowy ostatecznie nie doszło.

Przygnębiająca perspektywa

Real Madryt wyrósł na hiszpańskiego króla polowania. Transfery Tchouameniego i Rudigera robią wrażenie. Pozostałe hiszpańskie kluby, które zagrają w Lidze Mistrzów, skupiają się na outlecie, secondhandzie, ślepej wierze, że coś się nagle wydarzy i zmieni realia, w których muszą obcować. Taktyka zarządzania poprzez trzymanie kciuków nie jest najlepszą metodą, ale kilka ekip na niej bazuje. Musicie przyznać, że nie wygląda to ciekawie i sytuacja przypomina gotowanie żaby. Stopniowo obniżane są standardy i wszyscy się do nich przyzwyczajają.

ANTONIO RUDIGER [SYLWETKA]

Reklama

Wiele osób podnosi, że jest to wina wyłącznie przepisów. I ok, można część odpowiedzialności za kiepską sytuację zrzucić na karb zasad, ale kluby same sobie winne. Władze ligi mają sobie wiele do zarzucenia w kwestii promocji rozgrywek i w konsekwencji dość niskich stawek za prawa telewizyjne względem Wyspiarzy. Jednak to tylko jedna ze składowych – choć ważna.

Kto śledzi nieco dłużej LaLigę, ten wie, że na przełomie wieków hiszpańskie kluby żyły ponad stan i mocno przeginały. Później nie było lepiej. Wydawały zdecydowanie więcej niż miały, co doprowadziło do kilku głośnych upadków i… zmian w regulacjach (rygorystyczna wersja FFP), które wprowadzono, by wyrównać szanse, ale i zapobiec kolejnym bankructwom.

Nietrudno więc dojść do wniosku, że hiszpańskie drużyny same zapędziły się w kozi róg. Czy się komuś podobają zasady, czy nie, to niestety obowiązują i należy się do nich stosować.

Wprowadzenie regulacji miało uzdrowić hiszpański futbol, ale zmiany zadziałały jak farmakologia — w jednej kwestii pomaga, ale w innej szkodzi.

Cały czas następują w tej kwestii korekty i przepychanie liny. Wcześniej kluby mogły np. wydać na transfery tylko 1 euro z każdych zaoszczędzonych 4 euro. Później do końca stycznia pozwalano klubom na wydanie 50% uzyskanych oszczędności, jeśli pozyskane środki pochodziły ze sprzedaży zawodnika, którego koszt utrzymania przekraczał 5% limitu płacowego. Jednak już tę zasadę zniesiono i do końca letniego okienka transferowego kluby będą mogły korzystać w tym względzie z zasady 1:3. Natomiast od września ponownie będzie obowiązywała zasada 1:4.

Może męczyć już sam fakt, że nawet kibice wyliczają, że klub A, może w dużym uproszczeniu wydać 1/3 swoich zysków. Dużo kalkulacji, a zarazem odarcie z romantycznej warstwy. Brzmi jak rozmowa księgowych, a nie sympatyków futbolu, którzy oddychają piłką. I stąd na porządku dziennym pojawiają się dyskusje typu: – Jak sprzedamy B i C, to może wystarczy na przedłużenie umowy z D i kupienie E. Wyższa kombinatoryka i poniekąd duszenie potencjału, ale są to środki prewencyjne, które nie wzięły się z powietrza.

Reklama

Ale ok, cytując holenderskiego marudę: – Jest jak jest. Zasady to jedno, ale drugie postawa wobec nich. Niektóre kluby same strzeliły sobie w kolano i sprowadziły się na drogę nieszczęść. Barcelona za sprawą wieloletnich działań Bartomeu (już teraz pojawiają się też negatywne komentarze względem bajeranta Laporty). Atletico i Sevilla głównie dzięki ostatnim miesiącom.

Temat Barcelony jest już doskonale znany i powielokroć przetwarzany, więc darujemy sobie kolejne nawiązywanie do tematu Dumy Katalonii, ale nieporadność Atletico i Sevilli może być wielu obca. W takim razie zaczynamy.

Potęga naiwności

Atletico chyba zaczęło wzorować się na FC Barcelonie, bo sytuacja transferowa tego klubu jest bardzo podobna do zespołu z Camp Nou. Muszą liczyć na odejścia, by móc kogoś zakontraktować. Ślepo wierzyli, że pod koniec poprzedniego sezonu zainkasują około 70 milionów euro — mniej więcej po 35 za Moratę i Saula. Obaj panowie byli wypożyczeni do innych drużyn z opcjami pierwokupu, ale sprawy się skomplikowały.

Saul kompletnie nie odnalazł się na Stamford Bridge i kumaci szybko zdali sobie sprawę, że The Blues go nie wykupią. Nieco inaczej wygląda sprawa z Moratą. Massimiliano Allegri ma w Juventusie pomysł na tego gracza, ale Juventus chciał mocno zbić cenę. Na to nie było zgody Atletico, więc cierpią na tym wszyscy: piłkarz, Atletico i Juventus. Niby prowadzone są dalsze negocjacje, ale w żółwim tempie.

Teraz Rojiblancos mają związane ręce w kwestii transferów do klubu. I nie jest to aż tak duży problem, bo na dobrą sprawę i tak w pierwszej kolejności należałoby posprzątać bałagan, który tam jest. Simeone ma wielu piłkarzy do dyspozycji, ale nie za bardzo miał pomysł, co z nimi zrobić. Może kubeł zimnej wody pobudzi w nim kreatywność i klub z Estadio Wanda Metropolitano nawiąże formą do rozgrywek 20/21?

Enrique Cerezo w rozmowie z dziennikarzami AS-a podkreślił, że muszą sprzedać piłkarzy za minimum 40 milionów euro przed końcem czerwca. Wiele wskazuje na to, że odejdzie Thomas Lemar, któremu w przyszłym roku kończy się kontrakt. W zamian miałby przyjść Carlos Soler. Jednak na ten moment oferty za Lemara nie są satysfakcjonujące, wiec ten ruch jest zablokowany. A liczy się też czas, bo Solerem interesują się też inne kluby.

Dopytano Cerezo również o to czego brakuje do oficjalnego ogłoszenia transferu Axela Witsela i odpowiedział:

– Praktycznie niczego nie brakuje, ale już wiesz, że sprawy toczą się powoli. Będziemy musieli poczekać kilka dni lub kilka tygodni i wyobrażam sobie, że się uda.

Omylny Monchi, omylna Sevilla

W Sevilli jest nieco inaczej. Monchi i spółka przejechali się na swojej nieomylności. Drużyna ze stolicy Andaluzji w poprzednim sezonie zawiodła. Kadra zespołu była źle skonstruowana, a gdy doszły urazy i niektórzy nie potrafili wejść na odpowiednie obroty, to pojawiły się kłopoty.

Planem minimum było wyjście z fazy grupowej Ligi Mistrzów, ale piłkarze Julena Lopeteguiego nie podołali. To mocno uderzyło w finanse, ale zmieniono cel i ustalono, że trzeba wygrać Ligę Europy. I znów niepowodzenie, bo Los Nervionenses polegli już w ⅛ finału. Po drodze uciekła też perspektywa zdobycia mistrzostwa i pucharu kraju.

DLACZEGO SEVILLA NIE SPROSTAŁA TRUDOM SEZONU

Starano się zamiatać sprawę pod dywan, ale atmosfera była gęsta, bo od strony sportowej brakowało fajerwerków, a finansowo Sevilla zaczęła się chwiać. Jeszcze w czerwcu musiała sprzedać Diego Carlosa, by ratować sytuację, ale wizerunkowo był to strzał w kolano dla całej ligi. Po Brazylijczyka sięgnęła bowiem czternasta drużyna Premier League. Nie mamy nic przeciwko Aston Villi, szanujemy pracę Stevena Gerrarda, ale angielska drużyna wymierzyła wizerunkowy policzek w stronę hiszpańskiej piłki i co gorsza, realnie transakcja ta oznaczała kroplówkę dla Sevilli. Czyli niestety, musiało do niej dojść ze względu na błędy przeszłości.

Wyobraźcie sobie, że sytuacja zadziałałaby w drugą stronę. Espanyol (czternasty zespół poprzedniego sezonu) kupuje kogoś ważnego z Tottenhamu (czwarta drużyna Premier League), by ratować finanse londyńskiego klubu. Brzmi kompromitująco.

I co ciekawe, sytuacja sportowa Sevilli może się tylko pogorszyć. W najbliższym czasie klub ma opuścić drugi stoper — Jules Kounde. W takim razie Sevilla zostanie na tej pozycji tylko z Karimem Rekikiem, który często grywał z konieczności na lewej obronie. Nie wygląda to dobrze, bo nawet jeśli ktoś przyjdzie, to nie wiadomo, ile potrwa aklimatyzacja.

Sami widzicie, że jest dość smutno. To w dużej mierze przez kiepskie transfery i wiarę, że sprzedaż Kounde załatwi sprawę, a ta opóźnia się już o kilkanaście miesięcy. Teraz każdy wie, że Sevilla ma wciąż na swój sposób nóż na gardle i można liczyć na rabat za Francuza.

Z drugiej strony, w hiszpańskiej prasie pojawiają się szumne zapowiedzi, że Sevilla nawiąże do letniego okienka z 2019 roku, w którym przebudowano zespół i ostatecznie wygrał Ligę Europy. Trzeba na to patrzeć z dużym dystansem. Nie bez powodu pojawiają się różne plotki o możliwych odejściach piłkarzy, którzy mieli być na lata — jak Montiel (pytają o niego kluby z Brazylii). Coś tu się po prostu nie klei.

Monchi bardzo wierzy w swoją pracę, wielokrotnie udowodnił, że potrafi zdziałać cuda dzięki swoim programom. Ale nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Nie ma w futbolu gwarancji, a żartobliwie można powiedzieć, że kiedyś jego słynne bazy wypluły Luuka de Jonga, co nie najlepiej o nich świadczy (choć miał kilka zasług).

***

Na koniec drobna lista najdroższych letnich transferów przed startem sezonu 2022/23:

  • A. Tchouameni – 80 mln (Real Madryt),
  • M. Ali Cho – 12 mln (RSSS)
  • W. Jose – 10 mln (wykupiony przez Real Betis)
  • Lino – 6,5 mln (Atletico)
  • L. Henrique – 5 mln (Real Betis)

Widzieliśmy bardziej optymistyczne listy, ale takie są te realia. Liczymy, że jeszcze sytuacja się rozkręci. Pod koniec okienka spodziewajcie się tekstu z podsumowaniem transferów do ligi hiszpańskiej i wewnątrz jej. Gdyby taki teraz powstał, to byłby dość krótki.

WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:

Fot. Newspix.pl

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
7
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

18 komentarzy

Loading...