Grand Prix Polski w Gorzowie Wielkopolskim skończyło się… trzema zawodnikami miejscowej ekipy na podium. Wygrał niespodziewanie – bo po raz pierwszy w karierze – Anders Thomsen. To już zresztą piąty zwycięzca w piątym GP tego sezonu. Polacy? Czwarty był Patryk Dudek, trzeci Bartosz Zmarzlik, zawodnik ORLEN Team. Całe Grand Prix nie przebiegało jednak tak łatwo jak finał. Po drodze obserwowaliśmy między innymi protesty zawodników, upadki i problemy z torem.
Zaczęło się od deszczu
Dzisiejsze Grand Prix miało być przede wszystkim wielkim świętem żużla. Tyle że święto to zostało po części popsute… tuż przed jego początkiem. W trakcie prezentacji zawodników nad stadionem rozpętała się ulewa, przez którą na torze zebrała się woda i trudno było jeździć. Żużlowcy zresztą zgodnie apelowali, by nad torem najpierw popracować, a najlepiej to poczekać aż przeschnie. Ich głos został jednak zlekceważony i po chwili zawody się rozpoczęły.
Wydaje się, że to zawodnicy mieli jednak rację.
Bo biegi pierwszej serii właściwie streścić można kilkoma słowami – odbyły się, a zawodnicy walczyli przede wszystkim o to, by dojechać do mety. A po finiszu byli wyraźnie niezadowoleni (nawet Bartosz Zmarzlik, zwykle spokojny, okazywał złość, gdy zszedł już z motocykla i znalazł się w parku maszyn), część zresztą zaliczyła upadki – niektórzy jeszcze przed, niektórzy nawet… już za metą. Wyraźnie było widać też przewagę niektórych pól startowych – szczególnie skrajnych. Beznadziejne za to wydawało się trzecie, z którego nawet najlepsi zawodnicy nie byli w stanie zdobyć więcej niż jednego punktu.
Wspomniany Zmarzlik i Tai Woffinden byli szczególnie niezadowoleni z sytuacji. I to dużo mówiło, bo ten pierwszy to przecież mistrz, który jeździć potrafi w każdych warunkach, a drugi wychował się na brytyjskich torach, gdzie deszcz nie jest zjawiskiem niezwykłym. Obaj jednak próbowali przemówić sędziom do rozsądku, co dało się dostrzec… nawet bez dźwięku. W pewnym momencie realizator pokazał bowiem obrazek z pukającym się w czoło Woffindenem. Z tym zresztą na antenie Eurosportu pogadał Sebastian Szczęsny. – Tor był bardzo śliski. Chodziło nam tylko o to, by tę mokrą warstwę z góry wymieszać z suchą, która była pod spodem – mówił Tajski.
I znów – ich głos został zlekceważony. Na szczęście w międzyczasie tor zaczął przesychać, a śliską maź odsypano pod bandę.
Szalejący Bewley, solidni Zmarzlik i Dudek
Przeschnięty tor oznaczał przede wszystkim, że zaczęła się walka. Już w szóstym wyścigu niezłe show dali Maciej Janowski i Fredrik Lindgren, a publika miała powody do radości, bo lepszy w tej walce okazał się „Magic”. Lindgren za to był jednym z tych pechowców, którzy wywrócili się już za metą – a to przez to, że najechał na odsunięte pod bandę błoto. Z każdym kolejnym wyścigiem nawierzchnia odsypywała się jednak coraz bardziej i w końcu ściganie faktycznie zaczęło przypominać… no cóż, ściganie.
Znakomicie w tym wszystkim prezentował się przede wszystkim Daniel Bewley. Brytyjczyk zresztą już po raz drugi z rzędu doskonale dawał sobie radę w fazie zasadniczej zawodów – świetnie jeździł też w Teterowie, ale nie przeszedł tam półfinału. To jednak stosunkowo młody zawodnik, ma ledwie 23 lata, i już sam fakt, że w stawce najlepszych żużlowców świata daje radę nawet w trudnych warunkach pokazuje, że talent ma być może nawet na zostanie w przyszłości mistrzem świata. Dziś wygrał trzy z pięciu rund fazy zasadniczej, w których wziął udział, łącznie zdobywając w niej 12 punktów. A wcześniej najlepszy okazał się w kwalifikacjach i to pierwszy raz w tym sezonie, gdy ktoś pokonał w nich Bartosza Zmarzlika.
Lepszy był tylko Martin Vaculik. Znacznie bardziej doświadczony zawodnik, który potwierdzał tym samym swoją świetną formę – końcem maja wygrał w końcu GP w Pradze.
Polak jednak wcale nie był w złej formie i dobrze prezentował się na torze. Po nieudanym pierwszym biegu (jeden punkt) wygrał dwa kolejne, a w następnych dwóch dowiózł cztery punkty. Łącznie zdobył więc 11 oczek i spokojnie wszedł do półfinału. Podobnie zresztą jak Patryk Dudek, który punktów zgarnął dokładnie tyle samo. Mieliśmy więc dwóch Polaków w walce o zwycięstwo i choć rozczarowała pozostała trójka, na czele z Maciejem Janowskim (ledwie cztery punkty i 15. miejsce w stawce), mogliśmy liczyć na to, że całe Grand Prix zakończy się dla nas sukcesem.
Niespodzianka
Półfinały poszły zgodnie z planem. No, prawie. Odpadł w nich bowiem – zresztą podobnie jak w Teterowie – Daniel Bewley, który nie wykorzystał dobrego toru i przyjechał za plecami Zmarzlika. Polak zajął drugie miejsce w swoim biegu i wszedł do rywalizacji o zwycięstwo w całym Grand Prix. Pewne było jednak, że nie będzie miał w niej łatwo, bo wybierał tor jako ostatni i trafił na najgorszy możliwy, czyli trzeci. Patryk Dudek? Półfinałowy bieg wygrał, fantastycznie startując z czwartego toru i zapewniając sobie bez problemu miejsce w finale.
Tam już jednak poszło mu znacznie gorzej, choć tor w teorii znów miał niezły. Ostatecznie musiał uznać wyższość całej trójki rywali. Najlepszy z nich okazał się Anders Thomsen, zwycięzca drugiego z półfinałów (tego ze Zmarzlikiem w składzie). To bardzo niespodziewany triumf, bo Duńczyk nigdy wcześniej nie był najlepszy w żadnej z rund cyklu Grand Prix, a i w fazie zasadniczej dzisiejszych zawodów specjalnie nie zachwycał – owszem, wygrał dwa biegi, ale w pozostałych przyjechał z dwoma, jednym i bez punktów.
Tymczasem od półfinału był zdecydowanie najlepszy. A przecież ledwie kilkanaście dni temu leżał w szpitalu po wypadku w meczu ligi duńskiej pomiędzy Soenderjylland Elite a Slangerup Speedway, gdy zahaczył tylnym kołem o motocykl Mikkela Michelsena i obaj uderzyli w bandę. Teraz może świętować. – Kiedyś mówiłem tacie, że chciałbym być w Grand Prix. Teraz jestem w Grand Prix, do tego na najwyższym stopniu podium. To piękny moment – mówił po swoim triumfie. Za jego plecami dojechali kolejno Martin Vaculik, Bartosz Zmarzlik i Patryk Dudek.
Choć Polacy odegrali więc w finale role drugoplanowe, to miejscowi kibice i tak mogli być zadowoleni. Cała pierwsza trójka jeździ bowiem na co dzień dla tamtejszej Moje Bermudy Stali Gorzów Wielkopolski. I cóż, trzeba przyznać, że znajomość toru wykorzystali w pełni.
A, jeszcze jedna ważna rzecz – Bartosz Zmarzlik powiększył przewagę nad najgroźniejszymi rywalami w klasyfikacji generalnej. A to w końcu liczy się ostatecznie najbardziej.
Wyniki Grand Prix Polski:
1. Anders Thomsen – 15 (2,3,0,3,1,3,3);
2. Martin Vaculik – 17 (3,2,3,3,2,2,2);
3. Bartosz Zmarzlik – 14 (1,3,3,1,3,2,1);
4. Patryk Dudek – 14 (1,3,2,3,2,3,0);
5. Daniel Bewley – 13 (3,1,3,2,3,1);
6. Robert Lambert – 10 (2,2,2,1,2,1);
7. Leon Madsen – 8 (1,0,1,3,3,0);
8. Jason Doyle – 8 (3,1,2,0,2,0);
9. Mikkel Michelsen – 7 (3,2,0,2,0);
10. Tai Woffinden – 7 (2,0,2,0,3);
11. Jack Holder – 6 (1,3,0,2,0);
12. Fredrik Lindgren – 5 (0,1,3,0,1);
13. Paweł Przedpełski – 5 (2,u,1,1,1);
14. Szymon Woźniak – 4 (0,1,0,2,1);
15. Maciej Janowski – 4 (0,2,1,1,u);
16. Max Fricke – 1 (d,0,1,0,0).
Podium klasyfikacji generalnej cyklu GP:
1. Bartosz Zmarzlik – 78 punktów;
2. Leon Madsen – 60;
3. Martin Vaculik- 53;
Maciej Janowski- 53.
Fot. Newspix