Stało się to, co się stać musiało – PZPN poinformował, że Maciej Rybus nie będzie brany pod uwagę Czesława Michniewicza, jeśli chodzi o najbliższe zgrupowanie reprezentacji Polski, ale i mundial w Katarze. Nie jest to więc przekreślenie dożywotnie, niemniej tak można (i należy) zakładać – Rybus zakończył reprezentacyjną karierę.
Pełna treść komunikatu:
Selekcjoner reprezentacji Polski Czesław Michniewicz po zakończonym w ubiegłym tygodniu zgrupowaniu kadry narodowej rozmawiał z przebywającym aktualnie w Polsce Maciejem Rybusem.
Selekcjoner poinformował zawodnika, że w związku z jego aktualną sytuacją klubową nie powoła go na wrześniowe zgrupowanie reprezentacji oraz nie będzie brał pod uwagę przy ustalaniu składu kadry, która pojedzie na mistrzostwa świata w Katarze.
A że trudno sobie wyobrażać powołania również po tym terminie – to oczywiste. Wątpliwe, żeby Rybus zmienił klub, skoro nie chciał robić tego teraz i podpisał kontrakt ze Spartakiem na tak wczesnym etapie transferowej karuzeli. Po drugie nawet jeśli – jakimś cudem – wojna skończy się niedługo, nie powinno to wiele zmieniać w odbiorze Rosji na arenie międzynarodowej. To wciąż będzie bandycki kraj, który napadł na swojego sąsiada. W związku z tym izolacja jest niezbędna.
Decyzja Rybusa o nowym klubie nie spotkała się – eufemistycznie mówiąc – z pozytywnym odbiorem, a tłumaczenia jego agenta, Mariusza Piekarskiego, tylko dolały oliwy do ognia. No bo były skrajnie głupie, zresztą Piekarski potem przepraszał za niektóre słowa. Niemniej: ocenę moralną decyzji Rybusa już sobie zostawmy, wiele powiedziano, natomiast to, kto reprezentuje nasze barwy, jest sprawą każdego Polaka.
A w – kluczowe słowo – reprezentacji Polski nie może grać człowiek, który bierze pieniądze od Rosjan. Bylibyśmy hipokrytami, gdyby po tych wszystkich sankcjach i choćby słusznym uporze, żeby nie grać z Rosjanami, wystawiać w swoim składzie przedstawiciela rosyjskiego zespołu. Nieważne czy piłkarz jest dobry, czy słaby. To nie ma w tym temacie żadnego znaczenia. Jeśli Krychowiak i Szymański nie zmienią zespołów, musi ich czekać podobny los.
Licznik Rybusa zatrzyma się więc na 66 spotkaniach w narodowych barwach. Była to kariera dość nieoczywista, bo z jednej strony ta liczba robi wrażenie i plasuje Rybusa wyżej niż wielu znakomitych zawodników (choćby Szarmach, Gorgoń czy Urban grali mniej), z drugiej – patrząc czysto sportowo, nie będziemy przecież za Rybusem płakać.
Zaczynał jako skrzydłowy, ale raczej bez liczb. Na Euro 2012 grał tylko w pierwszym meczu, potem już nie podnosił się z ławki. Cztery lata później turniej stracił przez kontuzję, a zastępujący go Jędrzejczyk grał bardzo dobrze i zabezpieczył nam lewą stronę. Mundial 2018 do zapomnienia, jak dla całej polskiej kadry (choć z Japonią wygraliśmy bez niego). Na Euro 2020 Sousa – tak jak Smuda – podziękował mu po pierwszym spotkaniu.
Była to więc trochę kariera zrobiona na własnych umiejętnościach, ale też korzystająca z biedy na pozycji lewego obrońcy. Szukaliśmy zmiennika dla Rybusa, natomiast ten nie chciał się znaleźć i ostatecznie kolejni selekcjonerzy wracali do tego wariantu. Bo oczywiście nie ma co robić z niego piłkarskiego analfabety – swoje w życiu wygrał, biegał na boiskach Ligi Mistrzów. Natomiast pewnego sufitu już nie przebijał, czego dowodem była nieudana przygoda we Francji.
No i kontuzje – Rybus często się leczył, więc też często nie można było na niego liczyć. Gdyby nie one, tych spotkań w kadrze byłoby pewnie jeszcze więcej. Natomiast więcej już nie będzie. Rybus wiedział, co robi i jakie konsekwencje przyniesie ta decyzja.
WIĘCEJ O RYBUSIE:
Fot. FotoPyk