Wiemy, jak to wygląda w piłce ręcznej. Jeśli polski zespół gra o najważniejsze cele, nie będziemy oglądać spokojnego spotkania. Łomża Vive zafundowała nam zatem thriller z absolutnie najwyższej półki. Taki, który na Filmwebie spokojnie miałby średnią powyżej 8,5. W drugiej połowie nasza ekipa prowadziła z Barceloną przez długi czas jedną bramką, oczko zapasu miała też w dogrywce. Ale ostatecznie hiszpański zespół doprowadził do karnych (32:32). I w nich wbił nóż w serce kieleckim kibicom, wygrywając 5:3. To dla nich tym większy ból, że jedynej siódemki nie trafił lider i kapitan drużyny, syn trenera Talanta Dujszebajewa – Alex…
Wyzwanie, jakie czekało na kielczan w finale europejskich rozgrywek, było olbrzymie. Barcelona to nie tylko jeden z najlepszych zespołów piłki ręcznej na świecie, ale – patrząc na zdobywane trofea – najlepsza drużyna ostatnich trzydziestu lat w tej dyscyplinie. Napakowana gwiazdami, doświadczona, wiedząca, jak to jest grać o wielką stawkę. W dodatku prowadzona przez Carlosa Ortegę, który sięgał z tym klubem po Puchar Europy jako zawodnik… sześciokrotnie.
Inna sprawa, że Vive miało przed niedzielnym meczem prawo myśleć optymistycznie. Bo z Barceloną rywalizowało już w fazie grupowej Ligi Mistrzów. I zaliczyło dwa zwycięstwa. Szczególnie to pierwsze, na terenie rywali (32:30), należało uznać za imponujące. Kielczanie czuli się wówczas w Katalonii jak u siebie w domu, grali kapitalnie.
No ale właśnie – to wszystko już było. W finale Ligi Mistrzów w Kolonii za minimalnego faworyta wciąż raczej uznawano obrońcę tytułu. A więc Barcelonę, która w swoim półfinale ograła czterema bramkami THW Kiel. Polski zespół musiał uważać właściwie na każdego zawodnika rywali: Luka Cindrić to zdaniem wielu środkowy numer 1 na świecie, rozgrywający Dika Mem ma cudowną lewą ręką, Aleix Gomez to fantastyczny strzelec, i tak dalej, i tak dalej. Gdzie nie spojrzeć – gwiazda światowego formatu, zawodnik właściwie bez słabych punktów.
Walka o tytuł!
Podobnie jak w półfinale z Veszprzem – to rywale Vive lepiej weszli w mecz. Przede wszystkim obrona polskiej ekipy nie robiła wrażenia na Hiszpanach. Nie pomagały też proste straty w ataku. W ten sposób Barca szybko zbudowała sobie trzy bramki przewagi. Tak naprawdę Łomżę w grze trzymał Branko Vujović, który trafiał z trudnych pozycji (4/4 w rzutach przy stanie 7:10) – mylili się za to ci, którzy zazwyczaj tego nie robią, czyli Arek Moryto albo Artiom Karalek.
Nie wyglądało to zatem dobrze – ale Vive w końcu pomogła obrona. Ataki Barcelony nagle przestały być skuteczne, a zawodnicy Łomży imponowali też ofiarnością, kiedy zbierali “bezpańskie” piłki po nietrafionych rzutach i zamieniali je na bramki. Na tablicy wyników pojawił się remis (12:12). Następnie obie ekipy złapały niemoc w ataku – i do przerwy Barcelona prowadziła jedną bramką, 14:13.
Wreszcie na prowadzeniu
Polscy kibice, którzy liczyli, że w drugiej połowie – podobnie jak przeciwko Veszprem – Vive błyskawicznie odskoczy rywalom, musieli być rozczarowani. Bo niestety – Barcelona wciąż była czujna, mocna, skuteczna. Ale to nie tak, że kielczanie od niej odstawali. Oglądaliśmy po prostu bardzo wyrównany mecz – wynik oscylował wokół remisu. Jedyną rzeczą, która naprawdę nie funkcjonowała w grze Vive, był powrót do obrony.
Mimo tego polski zespół wreszcie zdołał wyjść na prowadzenie. Mógł mieć nawet dwie bramki przewagi, było do tego kilka okazji – ale niestety w bramce Barcelony uruchomił się Gonzalo Perez de Vargas, broniąc choćby rzut karny Moryty czy próbę Alexa Dujszebajewa. Na piętnaście minut przed końcem finału Ligi Mistrzów kielczanie prowadzili zatem “tylko” 21:20.
W tej sytuacji trener Dujszebajew – który wcześniej sporo rotował – uznał, że najwięcej w ataku dadzą mu jego syn Alex, Igor Karacic, Wład Kulesz, Karalek, Moryto i Dylan Nahi (dwójka ostatnich oczywiście rotacjom nie podlegała). Tych zawodników na boisku oglądaliśmy najczęściej, choć na parkiecie pojawiał się też Dani Dujszebajew. Przez długi okres Vive broniło jednobramkowej przewagi, ale nie potrafiło odskoczyć mocnej Barcelonie.
Uff…
Co gorsze – hiszpański zespół odrobił straty. Po błędzie przy wyprowadzeniu piłki Karaleka i straconej bramce kielczanie przegrywali 26:27. Potem co prawda Białorusin “odkupił winy”, bo rzucił na 27:27, ale raz, że Barcelona ponownie wyszła na prowadzenie (28:27), a dwa – karę dwóch minut otrzymał Tomek Gębala. No i na dobicie – stratę po niedbałym podaniu Karacicia zaliczył Kulesz.
Sytuacja Vive zrobiła się bardzo, a to bardzo nieprzyjemna. Do końca spotkania pozostawało półtorej minuty, zatem bramka Hiszpanów praktycznie zamykała sprawę. Liczyliśmy na Andreasa Wolffa, ale jego interwencja nie była potrzebna – bo pomylił się Dika Mem, rzucając obok bramki!
A po dłuższej chwili, przerwie na żądanie Dujszebajewa, kielczanom udało się zbudować kluczową akcję – w niej Karalek nie pomylił się w sytuacji sam na sam, doprowadzając do dogrywki (28:28)!
Prosto w serce
Dodatkowa część spotkania rozpoczęła się optymistycznie dla kibiców Vive – bo znowu pomylił się Mem. Generalnie – Barcelona miała pewien problem ze skutecznością. Ale niestety – kielczanom kompletnie nie kleiła się gra w ataku. Ani Karacic, ani Alex Dujszebajew nie byli w stanie w swoim stylu zaczarować obrońców Barcy. Po pierwszej połowie dogrywki hiszpańska ekipa wygrywała 30:29.
W drugiej Vive jednak nie dało za wygraną. Ważne rzuty trafiali Dani Dujszebajew, dwa karne wykorzystał Moryto, niesamowicie bronił Wolff, który wyszedł obronną ręką, a właściwie nogą, z sytuacji sam na sam. Na minutę przed końcem meczu Vive miało piłkę po swojej stronie. To była olbrzymia, olbrzymia szansa. Ale niestety – ani próba Kulesza, ani Alexa Dujszebajewa nie znalazła drogi do bramki. Czekały nas więc karne.
A w nich Barcelona się nie myliła. Choć Wolff wyczuł intencje Gomeza oraz Mema, piłki i tak lądowały w bramce. Natomiast w ekipie Vive skuteczni byli Moryto, Karacic, Dani Dujszebajew, ale pomylił się Alex. Niestety.
Mają czas?
To była wojna nerwów, to było niezwykle zacięte spotkanie. Nie będziemy gadać rzeczy w stylu “to i tak dobry wynik” albo “przegrali z potęgą”, bo wiemy, że kielczan było stać, żeby wygrać dzisiejszy mecz.
Czego zabrakło? Być może postaci, która pociągnie w ofensywie zespół w decydujących momentach. Bo jednak Vive przez dużą część meczu miało przewagę jednej bramki, ale ani razu nie potrafiło odskoczyć rywalom. Zazwyczaj w rolę wielkiego lidera wchodził Alex Dujszebajew, ale ten dzisiaj nie miał łatwego dnia z obroną Barcelony. Czyli drużyny, za którą specjalnie nie przepada jego ojciec Talant, od lat zadeklarowany fan Realu Madryt. I choćby dlatego ta porażka musiała go dziś boleć jeszcze mocniej…
Na pocieszenie dla Łomży Vive Kielce – polski zespół jest młody, ma pełno zawodników, którzy w przyszłości będą jeszcze lepsi. W najbliższym sezonie wzmocni go natomiast choćby Nedim Remili, mistrz olimpijski i zawodnik wybrany do najlepszej siódemki turnieju w Tokio.
A zatem – nie wątpimy, że kielczanie będą w stanie jeszcze do finału Ligi Mistrzów wrócić. I dopiąć swego.
Fot. Newspix.pl