Reklama

Vive versus Veszprem. Przed kielczanami bój o Ligę Mistrzów

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

18 czerwca 2022, 13:22 • 9 min czytania 2 komentarze

Po raz piąty w swojej historii Łomża Vive Kielce zagra w Final Four Ligi Mistrzów piłkarzy ręcznych. Po raz piąty przystąpi więc do walki o najważniejsze klubowe trofeum Europy. W pamięci kibiców żywe są wciąż i fenomenalny triumf z 2016 roku, i przegrany półfinał sprzed trzech lat. Traf chciał, że oba te mecze Vive grało z węgierskim Veszprem, z którym… znów zmierzy się w półfinale. Kto będzie faworytem? Na co stać kielczan? I dlaczego obie ekipy przystąpią do tego meczu podrażnione?

Vive versus Veszprem. Przed kielczanami bój o Ligę Mistrzów

2016. Rok wielkiego triumfu

Potęgę Vive budowano przez lata. Najpierw robił to Bogdan Wenta, który jako trener zaszczepił w tej ekipie – wspomagany, oczywiście, przez Bertusa Servaasa, właściciela klubu – dokładnie to, co w reprezentacji Polski. Czyli przekonanie, że kielczanie wcale nie są gorsi od najlepszych ekip Europy. I że mogą z nimi walczyć jak równi z równymi.

Efekt? Pierwszy medal Ligi Mistrzów w historii Vive. W sezonie 2012/13, gdy kielczanie zajęli w niej trzecie miejsce. Przegrywając w półfinale z Barceloną, ale w meczu o medal pokonując THW Kiel. Czyli dwóch z pozostałych uczestników… tegorocznego Final Four.

Na początku 2014 roku Vive przejął od Wenty Tałant Dujszebajew, jeden z najbardziej uznanych trenerów na świecie. I zaczął je budować po swojemu, ale opierając w dużej mierze na doświadczonych graczach, gwiazdach, zwykle z Polski. Grali więc u niego Karol Bielecki, Sławomir Szmal, Grzegorz Tkaczyk, ale też Julen Aguinagalde, Tobias Reichmann czy Ivan Cupic. To była mieszanka, która w sezonie 2015/16 dała Vive wielki triumf.

Reklama

To wtedy kielczanie wygrali Ligę Mistrzów. Po raz pierwszy i, jak na razie, ostatni. Sezon wcześniej znów zajęli trzecie miejsce, po słabszym 2013/14 udowodnili sobie, że potrafią. Rok później nie było już na nich mocnych. Dziś w składzie – poza trenerem Dujszebajewem i Krzysztofem Lijewskim, który jest jego asystentem – pamięta tamten mecz tylko Paweł Paczkowski, który niedawno opowiadał o tym w Hejt Parku na antenie Kanału Sportowego.

Myślę, że Veszprem w 2016 roku miało bardziej imponujący skład. To był gwiazdozbiór, który teoretycznie musiał wygrać Ligę Mistrzów, a jednak im się to nie udało. Kielce? To podobne drużyny [ta z 2016 i obecna – przyp. red.], może tamta była bardziej doświadczona. Dla tamtej drużyny to był też ostatni dzwonek, bo znajdowali się w niej zawodnicy, którzy byli blisko skończenia kariery albo kończyli ją po finale. Ta drużyna, którą mamy teraz, wciąż ma dużo przed sobą. Mamy jeszcze czas na to, żeby tę Ligę Mistrzów wygrać.

Veszprem w 2016 roku przede wszystkim przegrało w okolicznościach wprost niewiarygodnych. Prowadziło już przecież dziewięcioma bramkami na niespełna piętnaście minut przed końcem. A potem Vive zaczęło gonić faworytów. I dogoniło, po bramce Krzysztofa Lijewskiego w ostatnich sekundach. Potem była dogrywka, jeszcze później karne. Wygrane przez polską ekipę.

A Veszprem, cóż… zdaje się być obłożone klątwą.

Wielcy, ale pechowi

Węgierski klub to jedna z największych ekip w Europie. Ładowane są w nią gigantyczne pieniądze, ściągane największe gwiazdy. Wystarczy spojrzeć na ich aktualny skład i przeczytać pierwsze z brzegu nazwiska: Manuel Strlek (zresztą były gracz Vive), Rodrigo Corrales, Rasmus Lauge, Jorge Maqueda, Andreas Nilsson czy też Petar Nenadić. A do tego wielu czołowych węgierskich zawodników.

Reklama

To drużyna, która rokrocznie typowana jest do wygranej w Lidze Mistrzów. Obok Barcelony czy niemieckich klubów, na czele z THW Kiel. A jednak nigdy Veszprem zdobyć najcenniejszego europejskiego trofeum się nie udało. I to ich boli.

To jest ekipa, która nie uznaje niczego innego poza triumfem we wszystkich rozgrywkach. Celem przed sezonem jest mistrzostwo Węgier, Puchar Węgier i wygranie Ligi Mistrzów. […] Pamiętam, jak przyjechałem tam w maju pierwszy razy na testy medyczne [Paczkowski grał w Veszprem w sezonie 2019/20 na wypożyczeniu z Vive – przyp. red.]. Oni byli po dobrym sezonie, grali w finale Ligi Mistrzów, ale przegrali go i wszyscy tam byli przez to kompletnie załamani. A sezon wcześniej odpadli przecież w 1/8! – wspominał prawy rozgrywający kielczan.

W dodatku wydaje się, że te największe szanse Veszprem zmarnowało – choćby we wspomnianym 2016 roku. Wtedy dysponowało składem jeszcze mocniejszym, ale w koncertowy sposób roztrwoniło ogromną przewagę. Właściwie wszyscy mówią już, że ktoś na Węgrów musiał rzucić klątwę. Bo trudno to sobie inaczej wytłumaczyć, skoro w najlepszej czwórce byli już dziewięć razy. A czterokrotnie w finale. I zawsze przegrywali:

  • w sezonie 2001/02 z Magdeburgiem, 48:51 w dwumeczu.
  • w sezonie 2014/15 z Barceloną, 23:28.
  • w sezonie 2015/16 z Vive, 38:39 (po karnych).
  • w sezonie 2018/19 z Vardarem, 24:27.

Nawet samym zawodnikom Vive, którzy grali w finale z 2016 roku, zdarzyło się czasem przyznawać, że właściwie nie wiedzą, jak ówczesne Veszprem nie wygrało tych rozgrywek. To była potęga, która miała zmiażdżyć każdego na jej drodze. I tylko z kielczanami im nie wyszło. Trzy lata później się odgryźli. Teraz obie ekipy chcą nie tylko pokonać rywala, ale i zapomnieć o innych porażkach.

Starcie podrażnionych

Łomża Vive Kielce po raz pierwszy od 11 lat przegrała jakiekolwiek trofeum na krajowym podwórku – w Pucharze Polski uległa bowiem Orlen Wiśle Płock w finale (27:34). To w oczywisty sposób pozostawiło rysę na sezonie Vive, które wcześniej po kapitalnym meczu z tym samym rywalem zapewniło sobie mistrzostwo Polski.

Jednak, jak zapewniają zawodnicy z Kielc, porażkę już przepracowali.

– Jakiś „osad” na pewno został, ale szybko wymazaliśmy to z pamięci. To były dwa bardzo trudne mecze o wielkim ciężarze gatunkowym. Wisła przygotowała się do nich bardzo dobrze, bo były to dla niej mecze sezonu. Ale to już jest za nami. Na pewno nie będzie tego po nas widać w meczach Final Four, bo to jest osobna historia. Pewnie inaczej byłoby, gdybyśmy odwrócili wyniki tych spotkań, to znaczy jeśli przegralibyśmy mistrzostwo, a wygrali puchar. Byłoby gorzej, jeśli chodzi o głowy. Ale mistrzostwo ma dla nas ogromne znaczenie w kontekście gry w Lidze Mistrzów w kolejnym sezonie, to był cel numer 1. Jeśli ta porażka z drużyną z Płocka musiała w tym sezonie przyjść, to chyba dobrze, że przyszła w Pucharze Polski – mówił portalowi echodnia.eu Arkadiusz Moryto.

Orlen baner

Znacznie bardziej bolesna i tragiczna w skutkach była wpadka Veszprem. Najlepsza węgierska drużyna po raz drugi z rzędu nie zdobyła bowiem mistrzostwa kraju. I to za sprawą porażki po bramce w ostatnich sekundach meczu z Pickiem Szeged. Dodajmy – odwiecznym rywalem. Biorąc pod uwagę ambicję, oczekiwania i nakładaną na zawodników presję, taki wynik to klęska. Liga Mistrzów ma sprawić, że o tym zapomną i zadośćuczynić tamtej wpadce.

Co ciekawe jednak, na Węgrzech zaczynają powtarzać, że wcale nie są faworytem starcia z Vive. Być może po to, by zdjąć z siebie nieco wspomnianej presji.

– Obie drużyny będą chciały jednakowo wygrać ten mecz. My też mamy spore ambicje. Veszprem to wspaniała drużyna, będzie nam trudno, ale nie sądzę, by mieli przewagę. Faktycznie zauważyłem zmianę retoryki, zaczęli mówić o sobie jak o underdogach. Gdy jednak spojrzy się na ich skład, to nie da się ich tak nazywać – mówił Paczkowski.

Podrażniony z pewnością jest też szkoleniowiec Veszprem, Momir Ilić, niegdyś znakomity rozgrywający, który w tym roku został samodzielnie pierwszym trenerem tej ekipy. On zna zresztą smak zwycięstwa w Lidze Mistrzów – triumfował w niej barwach THW Kiel jako zawodnik. Zresztą ekipa, w której wtedy grał była jedną z najlepszych w historii – w sezonie 2012 (zwieńczonym trypletem) wygrała wszystkie mecze w Bundeslidze.

Jego trenerska przygoda rozpoczęła się jednak gorzej, bo o tryplecie mowy już nie ma. Czy będzie o Lidze Mistrzów? Możliwe, choć jako zawodnik węgierskiego klubu dwukrotnie – w 2015 i 2016 roku – ją przegrywał. Jako trener chce jednak odmienić tę fatalną historię Veszprem w Final Four.

Pierwszą z ostatnich dwóch przeszkód, jakie musi pokonać, będą kielczanie.

Vive wierzy

Bilans meczów między obiema ekipami nie jest korzystny dla Vive. W szesnastu dotychczasowych pojedynkach wynosi on 11-2-3 na korzyść Veszprem. To najważniejsze spotkanie – w finale 2016 – wygrali jednak zawodnicy z Polski. Węgrzy zrewanżowali się trzy lata później, odprawiając Vive w półfinale.

Od sezonu 2015/16 mecze polsko-węgierskie to już zresztą tradycja. Nawet w tym sezonie obie ekipy grały ze sobą dwukrotnie, jeszcze w fazie grupowej. W obu przypadkach wygrali gospodarze – Vive 32:39, Veszprem 35:33. Ale na przestrzeni całej grupy lepiej zaprezentowali się Polacy, którzy wyszli z niej z pierwszego miejsca, bezpośrednio do ćwierćfinału, gdzie rozbili tam stosunkowo mocne Montpellier. Węgrzy musieli przeciskać się przez 1/8. Zrobili to jednak bez większych trudów, ale to zawsze dwa mecze więcej do i tak długiego i trudnego sezonu.

Kielczanie – między innymi za sprawą swoich wyników – zauważają przede wszystkim pewną zmianę narracji. Po raz pierwszy uznawani są bowiem nie za underdogów Final Four, a za równorzędną innym faworytom ekipę. To nie może jednak dziwić – w grupie ogrywali w końcu Barceloną (dwukrotnie), PSG czy właśnie Veszprem. Udowodnili, że są mocni, znacznie mocniejsi niż przed trzema laty.

Poprzednim razem nie byliśmy na wycieczce, każdy, po wyeliminowaniu PSG, wierzył w końcowe zwycięstwo. Brakowało nam jednak doświadczenia, dla wielu z nas był to pierwszy tak duży turniej. Teraz jest inaczej, trochę już pograliśmy, doskonale wiemy, co to Final Four. Wiemy, co nas czeka. Musimy skupić się i pokazać nasz najwyższy poziom – mówił Arciom Karalek, obrotowy Vive, na konferencji prasowej.

Teraz to doświadczenie już mają. Mają też mocną ekipę, która żadnego rywala się nie boi. I trenera, który wygrać LM z Vive już raz potrafił, a teraz chciałby dokonać tego po raz kolejny. Zresztą w Kielcach powtarzają, że to właśnie Tałant Dujszebajew jest ich największym motywatorem. No i że już rozpracowywali Veszprem i wierzą, że będą potrafili ich pokonać. Dujszebajew zresztą też wierzy, a wiarę czerpie… z pewności swojego zespołu.

Co widzę w oczach moich zawodników? Zdecydowanie więcej pewności siebie niż trzy lata temu. Wielu z nich już tutaj było, mają doświadczenie. Wtedy dla Karaleka czy Kulesza wszystko było nowe, niewyjaśnione. Bez wprawy to wszystko wyglądało inaczej. Teraz są bardziej pewni siebie, wiedzą co, to znaczy być w Final Four, na przestrzeni czasu zostali liderami zespołu i jestem przekonany, że pociągną go do odpowiedniego poziomu – mówił trener kielczan (cytat za WP SportoweFakty).

Co dalej?

Jeśli Vive pokona Veszprem, czeka ich mecz z jedną z dwóch potęg – THW Kiel albo FC Barcelona. Od reformy najważniejszych europejskich rozgrywek (czyli sezonu 1993/94) to dwie ekipy, które najczęściej bywały w finałach Ligi Mistrzów. Barcelona – 15 razy, z czego 10 finałów wygrała. Kiel ośmiokrotnie, a wygrane i przegrane mecze o tytuł ma w idealnej równowadze, 4 do 4.

To do tych drużyn należały zresztą dwa ostatnie sezony. Przed dwoma laty Niemcy pokonali Barcelonę w finale. Z kolei rok temu Katalończycy ograli w meczu o tytuł duński Aalborg, a Kiel zabrakło w Final Four. Swoją drogą w całym XXI wieku tylko sześciokrotnie Ligi Mistrzów nie wygrała jakakolwiek drużyna z Hiszpanii lub Niemiec: w 2003 i 2018 roku najlepsze okazywało się Montpellier, w 2004 Celje Pivovarna Lasko, w 2016 Vive i wreszcie w 2017 oraz 2019 Wardar Skopje.

Vive - Barcelona

Tak więc w finale to zwycięzca pary Kiel-Barcelona będzie faworytem. Z perspektywy Vive… to dobrze. Bo w Final Four często zdarza się, że ci, którzy faworytami są, ostatecznie przegrywają – tak mówią sami kielczanie. A kto jest tym największym kandydatem do końcowego triumfu?

Odpowiem standardowo, że Barcelona. Jej doświadczenie, to, ile razy grała w Final Four i jak w nim grała. Nawet biorąc pod uwagę, że dwa razy wygraliśmy z nią w fazie grupowej, to jest to bardzo mocna drużyna i na pewno będzie jednym z głównych faworytów. W półfinale gra z trudnym rywalem, THW Kiel, ale ten zespół zagra bez dwóch bardzo ważnych, kontuzjowanych zawodników, Sandera Sagosena i Hendrika Pekelera. Ale nie wykluczam tu niespodzianki, Kiel gra praktycznie u siebie – mówił Moryto.

Niech więc przede wszystkim będzie tak, że Vive w finale zagra. A potem pokona kogokolwiek, kto by się tam nie znalazł.

SW

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...