Już jutro rozpoczną się pierwsze mecze tegorocznego Turnieju Pretendentów. Udział w nim weźmie między innymi Jan-Krzysztof Duda. Zawodnik Grupy Sportowej ORLEN będzie pierwszym Polakiem, który wystąpi w tej imprezie. Gdyby ją wygrał – zmierzy się z Magnusem Carlsenem o tytuł mistrza świata. W tym miejscu skupmy się jednak nie na Dudzie czy Carlsenie, a na samym turnieju. Kiedy powstał? Jak się zmieniał? Dlaczego przez wiele lat go nie organizowano?
Spis treści
Zaczęło się w 1950
W świecie szachów organizacja pierwszego Turnieju Pretendentów była właściwie rewolucją. Wcześniej nie istniał żaden system wyłaniania rywala dla urzędującego mistrza świata – zamiast tego każdy z pretendentów musiał po prostu negocjować z posiadaczem tego tytułu, zapewnić odpowiednie fundusze i samemu zorganizować pojedynek o mistrzostwo. Wiele z nich odbywało się w dodatku na zupełnie różnych zasadach.
W 1950 roku wszystko się jednak zmieniło. Mistrzem był wtedy Michaił Botwinnik, który tytuł zgarnął dwa lata wcześniej, w zorganizowanym na potrzeby wyłonienia nowego mistrza turnieju. Skończyło się zresztą tak, jak można się było spodziewać, bo Botwinnik – który potem tytuł utrzymywał w garści przez wiele lat – miał o mistrzostwo świata zagrać już przed II wojną. Przeszkodził jednak jej wybuch, a potem śmierć poprzedniego czempiona – Aleksandra Alechina, który zmarł w 1946 roku. To z tego powodu potrzebny był turniej, który okazał się zresztą całkiem sporym sukcesem.
Dwa lata później zorganizowano więc pierwszy Turniej Pretendentów, o prawo gry z urzędującym mistrzem.
Kwalifikacje do niego zorganizowano już w 1948 roku w Sztokholmie, gdzie spośród dwudziestu zawodników wyłoniono ośmiu, którzy weszli do właściwego turnieju, a potem do tego grona dorzucono jeszcze dwóch. Ostatecznie więc w Budapeszcie – bo tam odbył się pierwszy Turniej Pretendentów – rywalizowało dziesięciu szachistów w podwójnym systemie kołowym (grali dwie rundy na zasadzie każdy z każdym, łącznie osiemnaście partii). I od razu doszło do historycznego wydarzenia – Izaak Bolesławski i Dawid Bronstein skończyli zawody z taką samą liczbą punktów. Kilka miesięcy później, już w Moskwie, zorganizowano więc dogrywkę, którą wygrał ten drugi.
Dlaczego to wydarzenie historyczne? Bo w późniejszych latach klasyfikację w razie remisu ustalano według innych wytycznych. Kolejnej dogrywki o zwycięstwo w Turnieju nie zobaczyliśmy więc już nigdy. Bronstein, zwycięzca tej jedynej, nie przegrał zresztą meczu o tytuł, ale też… nie zdobył mistrzostwa. Spotkanie skończyło się remisem, a ten – według ówczesnych przepisów – premiował urzędującego mistrza.
Najlepszy turniej w dziejach
Takim mianem często określa się drugi w historii Turniej Pretendentów, który trwał od 28 sierpnia do 24 października 1953 roku (w tamtych czasach turnieje organizowano co trzy lata). Rywalizowało w nim piętnastu graczy, znów w podwójnym systemie kołowym. Zmieniła się więc liczba uczestników, a co za tym idzie – partii. Teraz każdy z szachistów musiał rozegrać ich nie 18, a 28. Co do uczestników – aż dziewięciu z nich pochodziło ze Związku Radzieckiego. I to oni byli faworytami. Przeciwstawić się im byli właściwie w stanie tylko Samuel Reshevsky i Miguel Najdorf. Odpowiednio reprezentanci USA i Argentyny, obaj urodzeni… na terenach Polski.
Zorganizowany w Zurychu turniej uważa się za ten, który mógł pochwalić się najmocniejszą obsadą w dziejach. Wzięli w nim udział właściwie wszyscy najmocniejsi szachiści tamtych czasów – obok wspomnianej już dwójki to między innymi Wasilij Smysłow (zwycięzca, mecz o mistrzostwo zremisował, ale przy kolejnej okazji został mistrzem), Dawid Bronstein, Paul Keres, Tigran Petrosjan (przyszły mistrz świata), Jefim Geller, Aleksandr Kotow, Izaak Bolesławski czy Max Euwe i Laszlo Szabo.
Legendę tego konkretnego turnieju tworzy jednak przede wszystkim książka napisana przez Bronsteina, zatytułowana po prostu „Międzynarodowy turniej arcymistrzów Neuhausen-Zurych 1953”, do dziś uważana za jedną z najlepszych pozycji traktujących o szachach i polecana zwłaszcza tym, którzy na szachownicy już jako tako się odnajdują, ale chcieliby znacznie lepiej. Zresztą dobrze oddaje wszystko jej – reklamowy, ale wyjątkowo nieprzekłamany – opis:
„Ta klasyczna pozycja literatury szachowej, opublikowana w wielu edycjach i licznych językach, do dziś pozostaje nieprześcignioną księgą turniejową, kunsztownie opracowaną literacko. Mimo że od jej pierwszego wydania minęło już przeszło 60 lat wciąż nie do przecenienia jest jej wartość jako znakomitego i oryginalnego podręcznika strategii i taktyki, z którego cenną wiedzę będą czerpać zarówno wytrawni gracze, jak i amatorzy. Najciekawsze partie tego historycznego turnieju uzupełnione zostały komentarzami jego uczestników”.
Swoją drogą o tym, jak ceniona jest to pozycja, dobrze świadczy też fakt, że najnowsze polskie wydanie pochodzi… z tego roku. A przecież mowa o turnieju, który odbył się 69 lat temu. Kawał czasu.
Pretendenci robią swoje… ale nie zawsze do końca
W całej historii Turnieju Pretendentów, odbyło się 11 edycji tej imprezy. Tylko czterokrotnie pretendenci, wyłonieni za jej sprawą, zdobyli potem tytuł szachowego mistrza świata. Jako pierwszy dokonał tego Wasilij Smysłow, ale nie po turnieju z 1953 roku – wtedy Botinnik jeszcze się obronił – a trzy lata później. Smysłow po raz drugi z rzędu okazał się bowiem najlepszym z kandydatów do meczu o mistrzostwo (ich liczbę znów ograniczono do dziesięciu). To do dziś zresztą jedyna sytuacja w dziejach, gdy ktoś wygrał dwie edycje Turnieju Pretendentów. I to ogółem, nie wspominając nawet o tym, że były to dwa kolejne turnieje.
Smysłow po raz drugi stanął więc do walki o mistrzostwo świata z Michaiłem Botwinnikiem i tym razem wygrał. Był to jego wielki – i długo wyczekiwany – sukces. Już w 1948 roku – w zorganizowanym wówczas turnieju – zajął drugie miejsce. W 1954, jak wspominaliśmy, zremisował ze starszym o dekadę rodakiem. I wreszcie w 1957 tytuł mu odebrał. Ale że ówczesny regulamin przewidywał rewanż rok później, to długo się swoim tytułem nie nacieszył – Botwinnik odebrał mu go na powrót w 1958. A Smysłow, choć przez lata próbował zasłużyć na kolejną szansę walki o tytuł, już nigdy o niego nie zagrał.
Dokładnie to samo, co Smysłow, przeżył kolejne trzy lata później Michaił Tal. Genialny, niepokorny, grający niesamowicie widowiskowo, ale też zmagający się z wieloma demonami szachista wygrał rozgrywany w Jugosławii Turniej Pretendentów, a potem we wspaniałym stylu pokonał Botwinnika i został mistrzem świata. Na rok. Bo stary mistrz po raz kolejny pokazał, że nie tak łatwo się go pozbyć i tytuł odzyskał, rozbijając rywala wynikiem 13:8, jeszcze bardziej okazałym, niż padł w ich pierwszym starciu (Tal wygrał je 12.5.-8.5). Botwinnik, choć dobijał pięćdziesiątki, nadal nie schodził więc z tronu na długo.
CZYTAJ: MICHAIŁ TAL. POKRĘTNE LOSY „CZARODZIEJA Z RYGI”
A kolejni pretendenci mogli tylko na to patrzyć i zastanawiać się, jak właściwie odebrać temu gościowi tytuł na stałe? Z pomocą przyszła… zmiana regulaminu. W międzyczasie ustalono bowiem, że zasada rewanżów zostanie usunięta od następnego meczu o mistrzostwo świata. Botwinnik musiał więc albo obronić tytuł w pierwszym starciu, albo w razie straty doczłapać się raz jeszcze – poprzez Turniej Pretendentów – do możliwości gry o mistrzostwo.
Nie wyszło mu ani jedno, ani drugie. W 1963 roku przegrał z wyłonionym w ramach kolejnego turnieju Tigranem Petrosjanem, który nie przegrał ani jednej z 28 rozegranych na Curacao (tak, naprawdę to właśnie tamo zorganizowano turniej) partii. Petrosjan okazał się więc pierwszym Pretendentem, który sięgnął po tytuł i utrzymał go przez co najmniej jeden mecz o mistrzostwo świata (w 1966 roku pokonał Borisa Spasskiego). Nie był jednak kimś, kto przyciągałby tłumy – wręcz przeciwnie. Nie lubiano go za jego niesamowicie defensywny, ostrożny styl gry, który nazywano nawet „szachami negatywnymi”. Mimo wszystko doceniano jednak umiejętność Petrosjana do powolnego rozbijania rywali, porównując Rosjanina do pytona, spokojnie duszącego swoją ofiarę. Jako mistrz świata nie miał jednak wielu fanów.
A w końcu zginął od własnej broni – w ich drugim starciu, rozegranym w 1969 roku, pokonał go Spasski, który zawsze doskonale potrafił przystosować się do tego jak grał rywal. Postawił więc na równie wyważony, zachowawczy styl gry. I Petrosjana zdetronizował, przy okazji… zmieniając jego podejście. Bo ten w kolejnych latach zaczął grać odważniej, choć tytułu już nigdy nie odzyskał.
Mecze, rozłam, aż wreszcie – Carlsen
Turniej z 1962 roku przeszedł też do historii dlatego, że Bobby Fischer – wtedy 19-letni i będący jednym z jego największych faworytów – głośno powiedział to, o czym wszyscy myśleli: że w takim formacie szachistów ze Związku Radzieckiego pokonać się po prostu nie da. Tych bowiem w turniejach zawsze było najwięcej, przez co umawiali się oni na szybkie remisy w partiach ze sobą, a z rywalami z innych krajów rywalizowali wypoczęci i z pełnym zaangażowaniem. Nie dziwi, że w pierwszych pięciu turniejach nigdy nie wygrał szachista z innego kraju. Nawet genialny Fischer w 1962 roku zajął ledwie czwarte miejsce. Przed nim byli tylko radzieccy szachiści.
CZYTAJ: BOBBY FISCHER. ZŁOTE DZIECKO SZACHÓW W ODMĘTACH SZALEŃSTWA
W światowych władzach zawrzało. Oficjele postanowili zareagować i zmienili format kwalifikacji do meczu o mistrzostwo świata. Zamiast turnieju w jego dotychczasowym kształcie postanowiono na format drabinki – poczynając od ćwierćfinału szachiści grali ze sobą mecze złożone z określonej liczby partii. Zwycięzca awansował dalej. I tak aż do wyłonienia triumfatora imprezy – pretendenta do walki o tytuł mistrza świata. W pierwszej edycji imprezy ze zmienionymi zasadami został nim Spasski. Fischer – choć dostał zaproszenie do udziału – zbojkotował imprezę. Pojawił się na niej dopiero w 1971 roku. I wygrał. Zarówno ją, jak i późniejszy mecz o tytuł mistrza świata. Właśnie ze Spasskim.
Do idei Turnieju Pretendentów wrócono w XX wieku jeszcze tylko raz – w 1985 roku. Ale nie działała ona tak jak wcześniej. Wyłaniano bowiem nie jednego zwycięzcę, a czterech najlepszych szachistów, którzy potem rywalizowali ze sobą w systemie z drabinką. Później najpierw powrócono do rozgrywania meczów, a w 1993 roku sytuacja się skomplikowała – to wtedy Garri Kasparow i Nigel Short opuścili szeregi FIDE (Międzynarodowej Federacji Szachowej) i rozegrali swój pojedynek o mistrzostwo nie pod jej patronatem. W konsekwencji federacja zorganizowała własny mecz o tytuł mistrza i przez kilkanaście lat istniały dwa mistrzostwa.
Na powrót połączono je w 2006 roku. Tytuł zdobył wtedy Władimir Kramnik. Na powrót idei turniejów trzeba było czekać jednak aż do 2013 roku, a impulsem był między innymi komentarz Magnusa Carlsena na temat systemu meczowego z 2012. Norweg narzekał na to, że starcia są po prostu zbyt krótkie. FIDE raz jeszcze postawiła więc na Turniej Pretendentów i przywróciła go do życia. W 2013 roku – pierwszej edycji w XXI wieku – udział wziął między innymi sam Carlsen.
I to Norweg wygrał turniej (choć punktów miał tyle samo co drugi Władimir Kramnik, odniósł jednak więcej zwycięstw), a potem w meczu o mistrzostwo świata pokonał Viswanathana Ananda, dwukrotnego mistrza świata (w latach 2000-2002 i 2007-2013). I w tym miejscu właściwie można zamknąć tę historię. Turnieje Pretendentów odbywają się bowiem nadal, co dwa lata (z wyjątkiem poprzedniego, który przez COVID rozpoczęto w 2020, a skończono w 2021) i jeszcze w tym samym roku ich zwycięzca rywalizuje z mistrzem świata.
Mistrzem pozostaje jednak Carlsen. Od zdobycia tytułu odprawił bowiem Ananda (wygrał Turniej Pretendentów 2014), Siergieja Kariakina (2016), Fabiano Caruanę (2018) i Jana Niepomniaszczija (2021). W tym roku w turnieju bierze udział ostatnia dwójka, Kariakin wyeliminował się z niego oficjalnym poparciem rosyjskiej inwazji na Ukrainę, a Anand po prostu nie gra już na tak wysokim poziomie. Wiele wskazuje jednak na to, że Carlsen będzie mieć nową ofiarę do ogrania – faworytami bukmacherów są bowiem Liren Ding i Alireza Firouzja.
Kto wie, może po raz piąty w historii wyłoniony przez turniej pretendent zdobędzie tytuł?
Fot. Newspix