Reklama

Tak nie grały zespoły Michniewicza. Transformacja trwa

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

15 czerwca 2022, 14:33 • 6 min czytania 72 komentarzy

Dwie porażki, jedno zwycięstwo i jeden remis – oto bilans czerwcowych meczów reprezentacji Polski w Lidze Narodów. Cztery spotkania, różny skład, inne ustawienia, ale – niestety – te same problemy, które musi rozwiązać selekcjoner Czesław Michniewicz. Oto wnioski po ostatnich występach kadry.

Tak nie grały zespoły Michniewicza. Transformacja trwa

Koniec z wysokim pressingiem

Paulo Sousa miał skrajnie inny pomysł na naszą kadrę narodową. Oczekiwał odwagi i agresywności, chciał rzucać się do gardła tym silniejszym i dusić w okolicach ich pola karnego. Za symbol podejścia Portugalczyka można uznać ostatnie chwile rywalizacji z Hiszpanią w Euro 2020. Do zakończenia meczu zostawało nie więcej niż 15 sekund, miejscowi mieli aut w okolicach własnej bramki. Podanie trafiło do stopera Pau Torresa, który przyjęciem wbiegł w szesnastkę. Przemysław Frankowski zerwał się w kierunku przeciwnika, podjął próbę pressingu i niewiele zabrakło, a zaliczyłby odbiór. Natomiast przynajmniej zmusił Torresa do gry wszerz, nie do przodu.

Sousa nie stał spokojnie z boku, aut wypadł akurat w pobliżu naszej ławki rezerwowych. Kiedy piłka leciała do Torresa, szkoleniowiec zrobił kilka kroków w kierunku akcji i zachęcał Frankowskiego do pressingu. Prawie wszedł na boisko, zatrzymał się tuż przy linii, a próbę skrzydłowego nagrodził brawami. O to właśnie chodziło. Tak miał grać jego zespół.

Wysoki pressing miał być jedną z cech wyróżniających reprezentację za Sousy, szczególnie z silnymi przeciwnikami. Po przechwycie pod polem karnym Anglii bramkę na Wembley zdobył Jakub Moder. Po odzyskaniu futbolówki na hiszpańskiej połowie Karol Świderski obił słupek. W mistrzostwach Europy biało-czerwoni średnio na 90 minut w tercji ataku podejmowali 49,3 prób pressingu i 4,33 prób odbioru (dane za fbref.com). Najwięcej ze wszystkich uczestników turnieju.

Michniewicz ma inny pomysł, zdecydowanie woli niski blok obronny, ustawiony blisko swojej szesnastki. Współczynnik PPDA (podań rywali na działanie defensywne) naszej kadry w pierwszym meczu z Belgią wynosił 18, w drugim – 17,7 (za profilem markstats bot). Dla porównania – z Hiszpanią to 8,76, a w rewanżu z Anglią  10,85. W skrócie – prawdopodobnie nadszedł czas niskiego i średniego pressingu.

Reklama

Problem z płaskim blokiem

Tak naprawdę można się było tego spodziewać, przecież Michniewicz jako selekcjoner młodzieżówki ogrywał np. Włochów w mistrzostwach Europy sposobem, nie atakiem z otwartą przyłbicą. Tyle że w czerwcu dorosła kadra wyglądała zwyczajnie źle w niskiej defensywie.

Bardzo dużym problemem okazało się odpowiednie zabezpieczenie bocznych stref, co szczególnie dało się zauważyć w pierwszej potyczce z Belgią oraz z Holandią. Skrzydłowi cofali się wyjątkowo głęboko, w zasadzie wracali do linii obrony i nasz zespół stawał się „płaski”. W takich momentach nasza defensywa liczyła sześciu zawodników. Sebastian Szymański, Jakub Kamiński, Nicola Zalewski oraz Przemysław Frankowski cofali się tak bardzo, że zostawało mnóstwo przestrzeni wokół naszych środkowych pomocników, z której rywale – Leander Dendoncker, Nathan Ake czy Justin Timber chętnie korzystali. Z tego powodu traciliśmy bramki.

Rewanż z Czerwonymi Diabłami był pod tym względem inny, ponieważ Michniewicz zdecydował się zaryzykować i bronić wyżej. W Brukseli średnio nasza linia defensywy ustawiała się na 38. metrze, w Warszawie już na 47. Tyle że ponieważ i tak nie było wysokiego pressingu, Belgowie mieli czas i miejsce, by posyłać podania za plecy polskich obrońców. Szczególnie cierpiał na tym Zalewski, którego dodatkowo podwajano. I tak źle, i tak niedobrze.

Fazy przejściowe

Z niskiej defensywy wynikał następny kłopot – z fazą przejścia z obrony do ataku.

Nawet ofensywni piłkarze musieli cofać się głęboko i ta gra w defensywie kosztowała sporo. Trudno potem mieć siły w ataku. Trzeba czasami zbalansować tę grę – tłumaczył Robert Lewandowski po porażce w Brukseli.

Reklama

Oczywiście klasa Belgów była widoczna od początku, ale jednocześnie chyba za mało podchodziliśmy w pierwszej połowie do przodu. Nawet jak odbieraliśmy, było za mało zawodników, żeby ruszyć do ataku i stworzyć sytuacje – mówił po porażce w Warszawie.

Nawet kiedy już biało-czerwoni odzyskiwali futbolówkę, większość drużyny miała do przebiegnięcia duże odległości, a nieliczni byli przed linią wyznaczoną przez piłkę.

Tu nie chodzi o liczbę napastników, a o to, że kiedy przed przerwą notowaliśmy odbiór, nie było komu podać do przodu. Mając piątkę w defensywie, często byliśmy za piłką, a nie przed. To jest taki… Nie chcę nazywać tego problemem. To zadanie dla nas. Coś do poprawy – komentował Lewandowski.

Co prawda według kapitana reprezentacji we wtorek na Narodowym było to pokłosie ustawienia 3-4-2-1, ale tak naprawdę podobne kłopoty mieliśmy w 4-2-3-1, kiedy skrzydłowi wbiegali w linię obrony. Trudno wyprowadzić skuteczny kontratak, gdy niemal całemu zespołowi bliżej do własnego bramkarza niż linii środkowej.

Dziurawy środek pola

Równie niepokojącym problemem był dziurawy środek pola. Mimo niskiego ustawienia, Belgowie i Holendrzy bez specjalnego wysiłku znajdywali sobie miejsce między naszymi liniami. Kevin De Bruyne, Youri Tielemans, Eden Hazard, Davy Klaasen czy Memphis Depay regularnie ustawiali się za plecami naszych środkowych pomocników i odbierali podania. W teorii nie powinno być do tego przestrzeni, w praktyce – było i to aż nadto. Choćby w Brukseli można było odnieść wrażenie, że taki Grzegorz Krychowiak zupełnie nie interesuje się tym, co jest za nim. Nie było skanowania murawy, kontroli sytuacji, tylko monitorowanie zawodnika z futbolówką przy nodze. A w związku z tym nasi stoperzy najczęściej nie mieli odpowiedniej ochrony.

W Brukseli było źle z jednym defensywnym pomocnikiem, dlatego w Rotterdamie Michniewicz postawił na dwóch takich zawodników, którzy lepiej czują się bez piłki niż z nią, by załatali środek pola. Niestety, ani nie było dobrego rozegrania, ani wsparcia w obronie. Selekcjoner ograniczył kreatywność, tyle że niewiele zyskał. Obie bramki dla Holandii padły w dużej mierze z tego powodu, że za Klaasenem nie wróciła żadna z 6 – ani Krychowiak, ani Jacek Góralski.

Trzeba dalej szukać rozwiązania tego problemu.

Transformacja trwa

Michniewicz jest innym szkoleniowcem niż Sousa. Nie rozprawia o zmianie mentalności, raczej wali prosto z mostu. Przed pierwszym spotkaniem z Belgią niby żartował, że zawodnicy maja się napatrzyć na nowe piłki, bo w trakcie rywalizacji za często ich nie dotkną, ale tak faktycznie to mówił prawdę. 

Obecny selekcjoner jest i był pragmatykiem, a najlepsze rezultaty osiągał właśnie wówczas, kiedy jego drużyny mogły oddać inicjatywę. To przeciwnicy mieli futbolówkę, ale za to jego gracze mieli plan na defensywę i ofensywę. Byli odpowiednio zorganizowani i wiedzieli, co w jakiej fazie meczu należy zrobić. W jaki sposób bronić i jak atakować, by wykorzystać słabe punkty rywali. Na razie widać jedynie zalążki tego wszystkiego. Transformacja trwa, a do jej końca daleko. Bo choć Michniewicz jest pragmatykiem, to jego kadra jeszcze nie.

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

foto. Newspix/FotoPyk

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

72 komentarzy

Loading...