Reprezentacja Polski uległa 0:1 Belgii w ostatnim czerwcowym meczu Ligi Narodów. Była to druga grupowa porażka z Czerwonymi Diabłami, a także druga z rzędu przegrana na Stadionie Narodowym. Czar szczęśliwej, niezwyciężonej twierdzi padł bezpowrotnie, a palce, by tak się stało maczał Paulo Sousa.
Decyzją o odejściu z reprezentacji Polski w zeszłym roku Paulo Sousa wywołał niemałe zamieszanie. Postawił związek, piłkarzy, ale również kibiców pod ścianą. Właśnie dlatego tak euforycznie przyjęto nad Wisłą zwolnienie Portugalczyka z Flamengo, zaledwie pół roku po przejściu do brazylijskiego klubu. Niemniej jednak oprócz wprawienia biało-czerwonych na dwa miesiące w nerwową atmosferę i to tuż przed kluczowym barażowym meczem o mistrzostwa świata, zostawił po sobie również niedźwiedzią przysługę.
Ostatnie spotkanie, jakie Sousa prowadził jako selekcjoner reprezentacji Polski odbyło się w Warszawie na Stadionie Narodowym. Naszym rywalem byli Węgrzy, z którymi mierzyliśmy się w dziesiątym grupowym meczu eliminacji mistrzostw świata. Byliśmy już pewni baraży, ale wciąż gra toczyła się o rozstawienie. Chcąc przypodobać się Robertowi Lewandowskiemu, dał mu wolne w starciu z Madziarami. Jak się okazało była to niedźwiedzia przysługa, bowiem Polacy przegrali 1:2, spadając do grupy drużyn nierozstawionych. Dodatkowo przerwana została doskonała seria 21 spotkań bez porażki na Stadionie Narodowym.
Czar warszawskiego obiektu prysł. W kolejnych miesiącach reprezentacja swoje domowe mecze rozgrywała w Chorzowie i we Wrocławiu. Do „orlego gniazda”, jak przed meczami kadry narodowej o obiekcie zwykł mawiać Mateusz Borek, Polacy już pod wodzą Czesława Michniewicza powrócili w ostatnim czerwcowym starciu Ligi Narodów. Rywal, z którym mierzyli się biało-czerwoni, nie należał do łatwych. W trakcie świetnej passy bez przegranej nasza reprezentacja potrafiła jednak rywalizować jak równy z równym z takimi europejskimi tuzami jak Niemcy, Anglia czy Portugalia. Belgię można ustawić w tym samym szeregu.
W końcu Stadion Narodowy widział wiele podniosłych chwil biało-czerwonych. Nasze awanse na Euro 2016 i 2020, a także mistrzostwa świata w Rosji i Katarze. Historyczne zwycięstwo nad Niemcami 2:0. Dramatyczne remisy podczas Euro 2012 czy te wyszarpane w spotkaniach z Anglią lub Portugalią. We wtorek kibice zobaczyli przeciętnej jakości widowisko z Belgią, które finalnie zakończyło się przegraną 0:1 w marnym stylu. Nie takie mecze pamięta ten obiekt.
W przeciwieństwie do innych spotkań rozgrywanych na Narodowym we wtorek naszej reprezentacji brakowało zdecydowania w kluczowych momentach. Choć Belgowie nie narzucili nadzwyczajnego tempa, to bez problemów podyktowali nam swoje warunki gry. U nas niewiele było agresji, gry w kontakcie, nawet na granicy faulu. W spotkaniu, w którym po kwadransie musieliśmy gonić wynik, popełniliśmy tylko dziewięć przewinień, czyli o dwa mniej niż Czerwone Diabły. Zwykle twarzą zaangażowania, walki do ostatnich sił pozostawał Kamil Glik. We wtorek nie było tego po nim widać, a w kluczowych momentach dawał się bez większych problemów ogrywać przeciwnikom. Nawet drugi „agresor” kadry, czyli Jacek Góralski po wejściu z ławki nie poprawił znacząco naszego zaangażowania, a najwięcej z gry mieliśmy po indywidualnych błędach Belgów.
Co najważniejsze i przełomowe zabrakło nam również szczęścia. Centymetry dzieliły piłkę od bramki po strzale Nicoli Zalewskiego w pierwszej połowie. Symptomatyczne okazało się natomiast uderzenie głową Karola Świderskiego z 90. minuty. Ta sytuacja była niemalże kopią akcji z zeszłego roku, gdy do wyrównania również strzałem głową doprowadził Damian Szymański w meczu z Anglią (1:1). Wtedy Stadion Narodowy wybuchł w ekstazie, tym razem po obiekcie przeszedł jedynie pomruk niezadowolenia.
Wydaje się, że czar obiektu w Warszawie prysł bezpowrotnie. Ciężko będzie w najbliższym czasie powtórzyć podobną serię bez porażki, tym bardziej że PZPN zapowiedział, że reprezentacja regularniej będzie gościć inne polskie miasta. Z pewnością Stadion Narodowy będzie dalej traktowany jak dom naszej reprezentacji, ale nie możemy już o nim mówić jako niepokonanej twierdzy.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Epokowy węzeł gordyjski. Przekleństwo lewej obrony
- Czy stać nas na rezygnację z Krystiana Bielika?
- „Kiwi” dojrzewa we Włoszech. Obiecujący debiut stopera
- Och, Karol. Zaczyna się zmartwychwstanie?
Fot. Newspix