Nie miał szczęścia Lech Poznań w losowaniu rywala w I rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Trochę dziwnie brzmi mówienie o szczęściu na tak wczesnym etapie, ale w tym przypadku “Kolejorz” faktycznie mógł trafić znacznie lepiej.
Rozrzut w klasie potencjalnych rywali był duży. Lech mimo braku rozstawienia miał szansę zmierzyć się z Shamrock Rovers z Irlandii lub Lincoln Red Imps z Gibraltaru. W tych meczach byłby zdecydowanym faworytem. Ze Slovanem Bratysława byłby już nieznacznym, albo nawet mielibyśmy do czynienia z sytuacją 50 na 50. Sheriff Tyraspol i Karabach Agdam stanowiły warianty najmniej pożądane.
No i padło na Karabach, czyli opcję najgorszą, bo do niezłej klasy sportowej przeciwnika dochodzi konieczność dalekiego wyjazdu i gry w bardzo wysokich temperaturach.
Klub ten jest jak na razie przekleństwem polskich drużyn w europejskich pucharach. W ostatnich dwunastu latach nasi przedstawiciele mierzyli się z nim trzykrotnie i za każdym razem odpadali.
W 2010 roku Karabach upokorzył Wisłę Kraków, którą po raz drugi prowadził Henryk Kasperczak, ale był to powrót nieudany. Już mecz u siebie stanowił poważne ostrzeżenie. Walenie głową w mur, w końcu utrata bramki, gra w dziesiątkę od 83. minuty (wykluczenie Bunozy w debiucie), później zmarnowany rzut karny Macieja Żurawskiego i dwie sytuacje sam na sam wybronione przez Milana Jovanicia. Wielopoziomowy dramat. Rewanż stanowił dopełnienie katastrofy. Obrona w kuriozalnym z dzisiejszego punktu widzenia zestawieniu Erik Cikos-Mateusz Kowalski-Junior Diaz-Piotr Brożek spisywała się tragicznie i do przerwy dała sobie wcisnąć trzy gole w ciągu siedmiu minut. Gdyby nie nonszalancja ze strony gospodarzy po zmianie stron, doszłoby do pogromu, a tak rozmiary kompromitacji zmniejszyli Rafał Boguski i Paweł Brożek. Wynik 2:3 zaciemniał obraz meczu.
Bach, bach, Karabach. Siedmiominutowa weryfikacja polskiego futbolu
O ile w rywalizacji z Wisłą Karabach był jeszcze u nas trochę lekceważony ze względu na swoją egzotyczność, o tyle trzy lata później, gdy na jego drodze stanął Piast Gliwice, nikt nie miał złudzeń, że to Azerowie są faworytami. Piast debiutował na międzynarodowej arenie, wszystko było nowe, wyczuwało się duży respekt do przeciwnika. W praktyce chyba jeszcze on wzrósł. – Trzeba przyznać, że Azerowie zaprezentowali wysoką kulturę gry. Udowodnili, że nie są zbieraniną przypadkowych piłkarzy. Potwierdziły się wszystkie wypowiedzi chłopaków, którzy grali w Azerbejdżanie i znali ten zespół. Karabach nie panikował nawet przy naszym wysokim pressingu, potrafił spod niego spokojnie wyjść. Może nie zostaliśmy zaskoczeni, ale utwierdziliśmy się w przekonaniu, że nie gramy z kelnerami – mówił w rozmowie z 2×45.info Damian Zbozień.
Szczególnie we znaki w pierwszym meczu (porażka 1:2) dał się Richard Almeida. – Na tego Richarda czy Riczarda trener uczulał nas cały czas, ale powiem szczerze: nie spodziewaliśmy się, że to będzie aż taki grajek. Duże słowa uznania. W rewanżu musimy mu poświęcić jeszcze więcej uwagi. Pokazał niesamowite umiejętności, świetna gra z przeciwnikiem na plecach, wszystkie akcje przechodziły przez niego. Zastanawialiśmy się, czy w Polsce można go do kogoś porównać i nikogo nie znaleźliśmy. Almeida nie tylko błyszczał z przodu, ale i w defensywie sporo pracował. Naprawdę klasowy zawodnik – chwalił Zbozień.
Piast miał jednobramkową stratę do odrobienia przed własną publicznością i… zaczął najgorzej, jak się dało. Szybko stracił gola po kontrze. Podopieczni Marcina Brosza podźwignęli się jeszcze przed przerwą. Najpierw w zamieszaniu po rzucie rożnym wyrównał Mateusz Matras, a później wspaniale przewrotką po centrze Tomasza Podgórskiego uderzył Marcin Robak. Na początku drugiej połowy Matras obił jeszcze poprzeczkę. Doszło do dogrywki i w niej niestety decydujący cios zadali goście. Zaspali obrońcy, a więcej po strzale Ulricha Kapolongo mógł też zrobić Jakub Szumski i gliwiczanie pożegnali się z pucharami. Wstydu nie przynieśli, ale niedosyt pozostał.
Ostatnie starcie polskiego klubu z Karabachem to świeża sprawa. 1 października 2020, drugie spotkanie Czesława Michniewicza w roli trenera Legii. Goście z Azerbejdżanu obnażyli wszystkie słabości “Wojskowych” i wygrali przy Łazienkowskiej aż 3:0. Nie było czego zbierać. Patrick Andrade czy Owusu na tle legionistów wyglądali jak kandydaci do Złotej Piłki. Z ławki Karabachu wszedł wtedy Mahir Emreli, który latem 2021 przeszedł do Legii. Ciąg dalszy znamy.
Nie łudzilibyśmy się, że obecny Karabach jest słabszy niż ten sprzed dwóch lat. W ostatnim sezonie zespół ten odzyskał tytuł mistrzowski w imponujący sposób. Jedna porażka w całym sezonie (28 meczów), 19 punktów przewagi nad wicemistrzem, 30 goli strzelonych więcej niż drugie pod tym względem Neftczi Baku i Sabah FK, zaledwie 13 straconych bramek. Miazga. Prawoskrzydłowy Kaby z dwunastoma golami został królem strzelców rozgrywek, po 11 trafień dołożyli ofensywny pomocnik Filip Ozobić i napastnik Ibrahima Wadji. Cała trójka ma ważne kontrakty, więc nie ma się co nastawiać, że do początku lipca zmienią barwy.
Trener Gurban Gurbanov nie musi mieć obaw, bo to pod jego wodzą azerski potentat ogrywał Wisłę, Piasta i Legię. Na swoim stanowisku trwa od 2008 roku (w latach 2017-2018 jednocześnie był selekcjonerem reprezentacji Azerbejdżanu) i rywalizacja w pucharach to dla niego chleb powszedni.
Licząc od sezonu 2014/15, Karabach zawsze grał w fazie grupowej europejskich pucharów. Sześć razy chodziło o Ligę Europy, raz o Ligę Mistrzów (z Jakubem Rzeźniczakiem w składzie) i ostatnio w grupie Ligi Konferencji po wcześniejszym wyeliminowaniu izraelskiego FC Ashdod, cypryjskiego AEL-u Limassol i szkockiego Aberdeen. W LM i LE walka w każdym przypadku kończyła się na grupie, natomiast w LK udało się iść dalej po meczach z FC Basel, Omonią Nikozja i Kairatem Ałmaty. Dopiero w fazie pucharowej bezdyskusyjnie lepsza okazała się Marsylia, która wygrała dwumecz 6:1, a Arkadiusz Milik w pierwszym spotkaniu zdobył dwie bramki.
Lecha czeka trudne zadanie, od razu został rzucony na dość głęboką wodę, ale jeżeli chce coś na poważnie zdziałać w pucharach, to takie kluby jak Karabach musi ogrywać. Akurat “Kolejorz” wspomnienia z rywalami z Azerbejdżanu ma pozytywne. W XXI wieku dwukrotnie pokonywał Khazar Lenkoran, a w 2010 roku po dramatycznych rzutach karnych wyeliminował Inter Baku, rozpoczynając – jak się potem okazało – jedną z najpiękniejszych przygód w swojej historii.
Nie mamy nic przeciwko, żeby historia się powtórzyła.
WIĘCEJ O KARABACHU AGDAM:
Fot. FotoPyK