Tomasz Hajto swego czasu stwierdził, że na 50 dośrodkowań potrafiłby 48 razy dograć celnie. Czeski ekonomista posłużył się modelem matematycznym i wyszło mu, że gdyby kluby Premier League całkowicie zrezygnowały z wrzutek, to strzelałyby po około 15 goli więcej w sezonie. Wielu ekspertów twierdzi, że dośrodkowania to najmniej efektywny sposób rozgrywania akcji w futbolu i ta metoda ataków jest najprymitywniejszą z prymitywnych. Jaka jest zatem prawda o dośrodkowaniach?
Temat dośrodkowań wraca jak bumerang zwłaszcza po meczach reprezentacji Polski. Wówczas do oglądania meczów siada najwięcej kibiców, którzy nieco rzadziej oglądają spotkania piłkarskie. Być może przez to wówczas najczęściej pojawia się w przestrzeni publicznej wniosek o tym, że Polacy grać nie potrafią, bo często dośrodkowują. Następnie ktoś wyciągnie z programów do zbierania danych statystykę o tym, że piłkarz Iksiński zanotował tylko dwa celne dośrodkowania na dwanaście prób. I mamy gotowy materiał na bicie piany o tym, że Iksiński nie potrafi dogrywać, że jest fatalny technicznie i potrafi tylko bezmyślnie kopać w pole karne.
Wiele osób jest zdziwionych, gdy dowiadują się, że średni procent celności dośrodkowań wcale nie waha się między 50 a 60%. Nawet najlepsi piłkarze na świecie wrzucają piłkę na pole karne ze skutecznością wyraźnie niższą niż prawdopodobieństwo wypadnięcia orła przy rzucie monetą. Przykładowy Joao Cancelo, uznawany za jednego z najlepiej dośrodkowujących piłkarzy świata, w tym sezonie wykonał 241 wrzutek przy skuteczności na poziomie 36,1% (via WyScout).
Portal Soccerment, który zajmuje się m.in. analizą danych i optymalizowaniem osiągów drużyn/piłkarzy na podstawie liczb, sporządził swego czasu obszerną analizę dośrodkowań, ich celności oraz skuteczności zagrań w pole karne. Powołując się na dane WhoScored wyliczyli, że średnio zespół w Europie dośrodkowuje 18,6 razy na mecz przy celności 23,5%. Szansa na gola po wrzutkach wynosi 1,6%, a udział dośrodkowań w ogólnej liczbie podań danego zespołu wynosi przeciętnie 4,3%.
Na papierze wygląda to druzgocąco na niekorzyść obrońców tezy o tym, że wrzutki nadal powinny być istotnym elementem taktyki drużyn z całego świata. Wyobraźcie sobie, że np. w NBA analiza danych wykazuje, że rzuty za trzy punkty mają 1,6% skuteczności. W ciągu sezonu liczba rzutów oddanych z tego pola spadłaby do minimum, a zawodnicy uchodzący za specjalistów od trójek musieliby albo się przekwalifikować, albo szukać sobie angażu na obwoźnych festynach. Jednak w futbolu dośrodkowania nie umierają. Wciąż średnio w meczu oglądamy średnio ponad 35 dośrodkowań z gry. A w trójce najczęściej dośrodkowujących zespołów TOP5 lig Europy są drużyny, których trenerzy uchodzą za wizjonerów i najmądrzejszych ludzi w tej branży. Chodzi o Liverpool Jurgena Kloppa i Manchester City Pepa Guardioli.
Czyli albo modele matematyczne nie mówią nam wszystkiego, albo Guardiola i Klopp są idiotami.
Wrzutka wrzutce nierówna
Dośrodkowanie jakie jest, każdy widzi – można byłoby sparafrazować znane hasło słownikowe o koniu. Ot, jeden gość ma piłkę na skrzydle i kopnięciem nogi sprawia, że piłka dolatuje do pola karnego. Zero filozofii, prawda?
Problem w tym, że idąc tym tropem taką samą wrzutką będzie kopnięcie piłki spod linii bocznej w gąszcz czternastu piłkarzy obu ekip oraz płaskie dogranie spod linii końcowej do kolegi ustawionego samotnie na dziesiątym metrze przed bramką. Mówilibyśmy zatem przy analizie danych o kompletnym zignorowaniu jakości podania. Trochę tak, jakbyśmy przy skuteczności koszykarskich rzutów do kosza zmierzyli rzuty z 30 z własnej połowy łącznie z wsadami.
Na szczęście “The Athletic” podzielił dośrodkowania ze względu na miejsce, z którego zostały wykonane:
I dostaliśmy w ten sposób potwierdzenie tego, co tak na chłopski rozum można wymyślić samemu. Otóż taktyka na “przekrocz linię środkową i pałuj piłkę na pole karne” jest kompletnie bezskuteczna z punktu widzenia statystycznego. Mniej niż jedna na sto takich wrzutek prowadzi bezpośrednio do strzelenia gola. Trzykrotnie bardziej efektywne są dogrania z okolic narożnika pola karnego.
Wiemy już zatem, że od skuteczności wrzutki zależy to, skąd zostanie wykonana. Ale piłka gdzieś musi dolecieć, prawda? Tu z pomocą przychodzi nam strona StatsPerform, gdzie zmierzono również efektywność wrzutek ze względu na miejsce, w które są dogrywane.
Tym razem dochodzimy do wniosku, że piłki zagrywane w pole bramkowe – choć teoretycznie bliżej bramki, więc szansa na strzelenie gola powinna być wyższa – są nieefektywne. Zdecydowana większość pada bowiem łupem bramkarza. Znacznie lepiej jest nie przekraczać strefy piątego metra przy tego typu wrzutkach, jak ukazane na grafice.
Ale dekalog dośrodkowań jest nieco bardziej skomplikowany niż proste “wrzucaj będąc bliżej bramki i dogrywaj z dala od bramkarza”. Bo już w kwestii wrzutek wykonanych z wysokości pola karnego lepiej dośrodkowywać jest bliżej pola bramkowego.
Nie da się zatem sporządzić jedynego właściwego modelu wrzutki. Oczywiście są podstawowe założenia, które definiują, że lepiej dogrywać na wysokiego, którego kryje tylko jeden rywal niż na niskiego kolego w otoczeniu trzech przeciwników. I zasadniczo wrzutka lecąca krócej jest bardziej efektywna niż balon lecący trzy sekundy w pole karne.
Ale zapomina się w tym wszystkim też o jednym czynniku. Większość analiz poświęcona jest bowiem bezpośredniej skuteczności wrzutek: czyli mamy dogranie, wykańczający do piłki dochodzi i strzela gola. Tak liczymy skuteczność. A przecież trzeba nie oglądać meczów, by nie wiedzieć, że historia wrzutki nie kończy się tylko na strzale. Mamy w meczach dziesiątki sytuacji, gdy po dośrodkowaniu robi się kocioł w polu karnym, piłka zostaje w obrębie szesnastki, odbija się od dwóch piłkarzy, wreszcie strzelec nadbiegający w pole karne kończy akcję celnym strzałem. Albo czterdziestometrowa wrzutka nie kończy się strzałem, lecz piłka po wybiciu zostaje zebrana przez zespół atakujący na dwudziestym metrze. W statystykach: wrzutka niecelna, nieskuteczna. Na boisku w rzeczywistości: zyskaliśmy dwadzieścia metrów i mamy piłkę bliżej bramki.
Wrzutka prymitywna, ale wymagająca
Dośrodkowanie uchodzi za najprostszy, a zarazem za najbardziej prymitywny sposób rozwiązania akcji ofensywnej. W teorii bowiem nie ma nic prostszego niż laga zagrana w pole karne. Ale patrząc na to nieco szerzej można dojść do wniosku, że dobre dośrodkowanie i wypracowanie sobie z niej pozycji strzeleckiej jest wymagającym zagraniem.
Spójrzmy bowiem na to, ile elementów składa się na dobre dośrodkowanie. Dośrodkowujący musi zagrać celnie i to najczęściej górą w punkt oddalony od niego o dwadzieścia, trzydzieści metrów. Na ogół ma przy tym niewiele czasu – zarówno na oględziny miejsca, w które gra, jak i na samo wykonanie zagrania. Piłka musi być zagrana relatywnie mocno, ale jednocześnie nie może być zwyczajnym wstrzeleniem. Musi być też zagrana na odpowiedniej wysokości.
Z drugiej strony mamy odbiorcę dośrodkowania, który musi wywalczyć sobie pozycje zarówno do dojścia do piłki, jak i do zrobienia z niej pożytku. Najczęściej walczy o nią z rywalem, który ma ułatwione zadanie – nie musi trafić piłką w cel, musi ją po prostu trafić przed przeciwnikiem. Aspekt techniczny wykończenia lecącej piłki z boku boiska jest też zdecydowanie bardziej wymagający niż oddanie strzału z opanowanej piłki sunącej po murawie jak np. przy uderzeniach z dystansu.
Do tego dochodzi aspekt koordynacji tych działań podającego i wykańczającego. Bo i wrzutka może być dobrej jakości, i umiejętności techniczne strzelca mogą stać na wysokim poziomie, ale jak jeden wykona wrzutkę za wcześnie, a drugi ruszy za późno, to i tak nic z tego nie będzie.
Efekciarstwo statystyk w kontekście kadry
Po meczu z Belgią duże zasięgi na Twitterze zebrał post ze statystyką dośrodkowań Tymoteusza Puchacza z ostatnich występów w kadrze. Według wyliczeń na podstawie SofaScore piłkarz kadry w dziewięciu poprzednich meczach wykonał 39 wrzutek i tylko pięć z nich było udanych.
Wpis był efektowny – otóż dowodził, że reprezentant Polski dośrodkowuje katastrofalnie, co wpisywało się w trend krytyki (czy słusznej, czy nie – to zupełnie osobna dyskusja) Puchacza. Sęk w tym, że podawanie takich statystyk bez żadnego kontekstu nie ma właściwie żadnego znaczenia. Jakie to były dośrodkowania? Z jakiego miejsca? Czy fakt, że aż tyle było nieudanych wynikał z tego, że Puchacz wrzucał bardzo niecelnie? A może to koledzy nie wykorzystywali dobrych dograń?
Poza tym trzeba bardzo ostrożnie podejść do platform, które za darmo udostępniają takie dane. Nie chcemy krytykować SofaScore, ale pokazać drugą stronę medalu, bo np. według wyliczeń odpłatnego WyScouta (uznawanego za bardziej rzetelną platformę) te statystyki wyglądają już zgoła inaczej i lepiej na korzyść Puchacza. Według SofaScore np. dogranie do Adama Buksy w meczu z Walią (to na bliższy słupek) liczone jest jako niecelne. WyScout traktuje je jako celne – doszło do celu, ale przez błąd w finalizacji Buksa minął się z piłką.
Dostęp do szerszych statystyk oczywiście jest holistycznie dobry, bo poszerza wiedzę kibiców, którzy chcą czegoś więcej niż suchego wyniku. Natomiast musimy pamiętać o tym, że analiza danych nie jest taka prosta. Poza tym używanie statystyk jako ostatecznego argumentu w dyskusji o meczu/zawodniku/trenerze może i jest słuszne, ale zawsze powinno być osadzone w kontekście.
W innym wypadku możemy dojść do takiego wniosku, jak Jan Vecer. Czeski ekonomista w swojej pracy wyliczył, że gdyby kluby Premier League kompletnie zaniechały dośrodkowań, to strzelałyby po piętnaście goli więcej w sezonie. Jednak ani Pep Guardiola, ani Jurgen Klopp, ani nawet kluby bazujące w dużej mierze na modelach matematycznych nie próbują wyperswadować piłkarzom wykonywania wrzutek. Bez kontekstu meczu piłkarskiego na idiotów opornych na wiedzę wychodziliby Guardiola czy Klopp. A z kontekstem analiza Vecera potwierdza, że futbol może zyskać na analizie matematycznej, ale nie da się spisać meczu w całości w arkuszach Excela.
Czytaj więcej o reprezentacji Polski: