Reklama

Iga Świątek i Roland Garros. Połączenie wyjątkowe

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 czerwca 2022, 13:06 • 8 min czytania 14 komentarzy

Każdy, kto zawodowo gra w tenisa, ma jakiś wyjątkowy dla siebie turniej. Roger Federer ukochał sobie Wimbledon. Novak Djoković – przynajmniej do tego roku – Australian Open. Wielu zawodników szczególnym uczuciem darzy też domowe imprezy, bo kto nie chciałby wygrać przed swoimi kibicami. A Iga Świątek? Iga Świątek ma Roland Garros, tak samo jak jej idol, Rafa Nadal. To jednak dla Polki turniej jedyny w swoim rodzaju nie tylko ze względu na Hiszpana. Powodów jest co najmniej kilka.

Iga Świątek i Roland Garros. Połączenie wyjątkowe

Czas na zmiany

O Idze najpierw dużo słyszałem, bo od kiedy miała jakieś 14 lat mówiło się, że jest jedną z najbardziej utalentowanych zawodniczek w historii polskich juniorek. Gdy jako piętnastolatka pojawiła się na Roland Garros, poszedłem na jeden z bocznych kortów, żeby zobaczyć jej mecze w juniorskim turnieju. Spotkałem się też wtedy z jej rodzicami, siostrą i z nią. Zobaczyłem, jak zdyscyplinowana, nastawiona na karierę, rozwój i sukces Igi jest jej rodzina oraz ona sama. Polubiłem Igę, była już wtedy poważną jak na swój wiek dziewczyną – wspominał Wojciech Fibak, gdy rozmawialiśmy z nim rok temu.

Orlen baner

Tamto Roland Garros było dla Igi przełomowe. Debiutowała wówczas w tym turnieju, od razu dochodząc do ćwierćfinałów singla i debla juniorek. Jak wspominał Fibak – już wcześniej mówiło się, że Świątek talent ma wyjątkowy. Występem w tamtym turnieju to potwierdziła, bo na tle juniorek z całego świata – w przeciwieństwie do niej regularnie grających w najważniejszych turniejach – zupełnie nie odstawała.

Reklama

French Open z 2016 roku będzie się jej jednak kojarzyć przede wszystkim z bardzo poważną zmianą, która potem przyniosła wielkie sukcesy. To wtedy wokół Igi postanowiono zbudować profesjonalny team. Michała Kaznowskiego, który prowadził ją od kilku lat, zastąpiono Michałem Lewandowskim. Do zespołu dołączyli też Jolanta Rusin-Krzepota, trenerka przygotowania fizycznego, oraz… Piotr Sierzputowski, który został II trenerem polskiej tenisistki.

Jak dobrze wiecie – kilka miesięcy później Sierzputowski, wówczas nieznany, ale świetnie dogadujący się z Igą, przejął obowiązki Lewandowskiego. I poprowadził Polkę do pierwszych wielkich sukcesów. Cała ta trenerska roszada rozegrała się właśnie w trakcie Roland Garros 2016. Świątek raczej niewiele o niej mówi, bo wszystko – jak wspominała – rozegrało się “ponad nią”. Ona po prostu przyjęła to do wiadomości, nie oponowała.

Wyszło, że był to ruch znakomity.

O włos od finału

Z przełomowego dla Igi Świątek, a równocześnie ostatniego w jej juniorskiej karierze, sezonu 2018 pamięta się przede wszystkim triumf na Wimbledonie. Słusznie, ale nie można zapomnieć, o tym co miało miejsce zaledwie nieco ponad miesiąc wcześniej – to wtedy na Roland Garros Polka była dosłownie o punkt od finału w singlu.

Nierozstawiona Iga już w pierwszej rundzie wyczyściła sobie nieco drabinkę, odprawiając turniejową “4”, czyli Alexę Noel. W drugiej rundzie bez trudu ograła Danielę Vismane z Łotwy, a potem nie dała szans Clarze Burel. Yuiki Naito z Japonii też musiała uznać jej wyższość, choć postawiła twarde warunki. Iga wygrała jednak 7:5, 7:5 i do półfinału nie straciła seta.

A tam… natknęła się na swoją deblową partnerkę, Caty McNally.

Reklama

Polka wygrała pierwszego seta, 6:3. Druga partia kończyła się tie-breakiem. I w nim Iga miała nawet piłkę meczową, ale nie zdołała jej wykorzystać. Seta wygrała McNally, do sześciu w decydującej rozgrywce. W trzecim poszło jej już łatwiej i ostatecznie to Amerykanka weszła do finału, w którym przegrała z… Coco Gauff, dzisiejszą rywalką Igi. A Świątek? Powetowała sobie o triumfem w deblu. Z McNally, oczywiście.

Dla Polski był to pierwszy juniorski tytuł na Roland Garros od deblowego mistrzostwa Uli Radwańskiej w 2007 roku. A dla Igi – największy sukces w juniorskiej karierze. Zarówno ten w singlu, jak i ten deblowy. Choć dało się wyczuć, że mimo wszystko rezultat ten nieco rozczarował, bo oczekiwania od pewnego momentu były wysokie, a mecz z McNally Świątek śmiało mogła wygrać.

Czytaj: Coco Gauff. Świetna forma, dojrzałość i finał Roland Garros, który… „niczego nie zmieni” [SYLWETKA]

Wtedy wydawało się, że Świątek straciła największą szansę na singlowy triumf w juniorskim turnieju tej rangi. A potem przyszedł Wimbledon, ale to temat na inną opowieść.

Pierwsze przebłyski wielkości

Rok później Iga przyjechała do Paryża już jako seniorka. Za sobą miała debiut w Wielkim Szlemie w Australian Open, gdzie wygrała jedno spotkanie. Zaliczyła też premierowy występ w finale imprezy WTA – w Lugano. Przegrała w nim jednak z Poloną Hercog, co… do dziś pozostaje jej jedyną porażką w meczu o seniorski tytuł. Swoją drogą to po tamtym triumfie wdarła się do najlepszej setki rankingu.

W Paryżu nie musiała więc przechodzić przez kwalifikacje. Miała też całkiem niezłą drabinkę. W I rundzie trafiła na grającą z dziką kartą Serenę Janicijevic i ta nie była dla niej żadnym zagrożeniem. Skończyło się 6:3, 6:0. W drugiej musiała zmierzyć się z rozstawioną rywalką, ale akurat Wang Qiang, turniejowa “16”, była jedną z lepszych przeciwniczek i śmiało można było stawiać na wygraną Polki. Wynik, jak się okazało, był idealną powtórką tego z pierwszego meczu – 6:3, 6:0.

W III rundzie Świątek pokonała mistrzynię olimpijską z Rio. Monica Puig zafundowała jej co prawda “bajgla” (6:0) w pierwszym secie, ale potem to Polka wygrała dwie kolejne partie – obie do trzech gemów. I doszła do IV rundy, gdzie czekała już na nią Simona Halep. Oczekiwania przed tym meczem były spore, bo Rumunka nie była w najwyższej formie, ogromne problemy w II rundzie turnieju sprawiła jej wtedy Magda Linette.

Skończyło się jednak tak, że Iga ugrała tylko jednego gema. Co nie zmienia faktu, że był to dla niej występ znakomity, zapowiadający, że nie powinno upłynąć wiele czasu przed tym, jak Polka będzie się liczyć w grze o najważniejsze trofea.

Przed rozpoczęciem turnieju czwartą rundę wzięłabym w ciemno, ale miałam nadzieję, że tak się właśnie stanie. To, co się stało, przeszło moje wyobrażenie na tym etapie kariery. Celem była druga faza, a więc minimum zrobiłam. Zdobyłam w tej imprezie naprawdę dużo doświadczenia. Nawet ten ostatni mecz, który nie był zbyt ciekawy i trwał tak krótko, coś mi dał. Jestem pewna, że po omówieniu wszystkiego, co się w nim stało, wyciągnę z niego wiele. Będę wiedziała, co zrobić, gdy następnym razem wyjdę na taki kort i z taką rywalką – mówiła sama Iga po tym meczu na antenie Eurosportu.

I choć o tym nie wiedziała, to słowa o tym, że “następnym razem będzie wiedzieć, co robić”, miały się sprawdzić… już w kolejnym sezonie.

Historyczny triumf

Zawsze lubiłam Rolanda Garrosa. To był pierwszy juniorski turniej wielkoszlemowy, w którym występowałam. Zawsze miałam do niego sentyment. Nie mogę się już doczekać French Open w 2020 roku. Wierzę, że mogę tutaj wygrać cały turniej. Z wiarą, pracą i trzeźwym podejściem do tego wszystkiego mam szansę coś ugrać dużego w tenisie – to dalsza część jej wypowiedzi ze wspomnianej wyżej rozmowy.

I znów – Iga nie mogła przypuszczać, co wydarzy się w 2020 roku. Zarówno w samym Paryżu, jak i wcześniej, w związku z pandemią, zatrzymaniem rozgrywek i ogólnoświatowym lockdownem. Przez to wszystko do Paryża nie przyjechała choćby broniąca tytułu Ash Barty. Na korty Roland Garrosa i tak zawitało jednak – w wyjątkowym, październikowym terminie – sporo gwiazd.

Największą miała zostać jednak Iga Świątek.

To wszystko, co wydarzyło się wtedy w Paryżu, pozostaje sensacją. Owszem, z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że jest inaczej, ale Iga przystępowała do tamtego turnieju tuż po tym, jak odpadła w pierwszej rundzie turnieju w Rzymie. Nie była nawet w TOP 50 rankingu, po całej imprezie wyszło, że od wprowadzenia komputerowych rankingów – w połowie lat 70. – French Open nie wygrywała niżej notowana zawodniczka.

Dla mnie to coś szalonego – mówiła Iga po finale. – Co roku oglądałam jak Rafa [Nadal] podnosi trofeum, niesamowite, że teraz jestem w tym samym miejscu. Jestem szczęśliwa, bo w końcu jest tu też moja rodzina. Dwa lata temu wygrałam juniorski turniej wielkoszlemowy, a teraz jestem tutaj… Czuję, że stało się to szybko, to wręcz przytłaczające.

Chwila, która dla Igi była przytłaczająca – i choćby w zeszłym sezonie widać było, że na uporanie się ze swoim nowym statusem potrzebuje trochę czasu – dla polskiego tenisa stała się absolutnie historyczna. Owszem, wygrywaliśmy turniej wielkoszlemowe w deblu (Jadwiga Jędrzejowska, Wojciech Fibak czy Łukasz Kubot), ale w singlu? To było coś zupełnie nowego, czego nie udało się dokonać choćby Agnieszce Radwańskiej.

A Iga zrobiła to ot tak, w wieku 19 lat. I oczywiście na Roland Garros. No bo gdzie, jak nie tam?

Potwierdzenie klasy?

Tegoroczny opcjonalny triumf sensacją już w żadnym razie nie będzie. Wręcz przeciwnie, wygrana Igi byłaby kolejnym potwierdzeniem tego, co wszyscy doskonale wiemy – że w tej chwili Polka jest najlepsza na świecie. Bo jest. Ale wiadomo też, że w tenisie przede wszystkim liczą się turnieje wielkoszlemowe. To za ich sprawą tworzy się rankingi najlepszych zawodniczek. Wystarczy jeden taki triumf, by przejść do historii.

Czytaj: Bajgle, return i seria zwycięstw. Iga Świątek w liczbach

Największe tenisistki w dziejach cechuje jednak powtarzalność. I Iga dziś tę powtarzalność może osiągnąć. Dwa tytuły to już cholernie dużo. Wiele osób nigdy nie zdobędzie w końcu nawet jednego. W dodatku Świątek ma tylko 21 lat. Przed nią cała kariera. Jeśli dziś wygra, pokaże, że może zgarnąć tych tytułów tyle, że jeszcze kilka lat zapewne nie śmielibyśmy o takich liczbach w ogóle marzyć.

Dziś Iga gra o to, by pokazać, że jest w pełni gotowa na rzeczy wielkie. Nie tylko w znaczeniu “wybitne”, ale też “historyczne”. Takie, które zostaną zapamiętane na dekady. A mecz za sprawą którego może to pokazać to, oczywiście, finał Roland Garros.

No bo gdzie miałaby to zrobić, jak nie w Paryżu?

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

14 komentarzy

Loading...