Od najmłodszych lat słyszy, że powinna zostać następczynią sióstr Williams. Sama przyznawała, że był moment, gdy nie do końca dawała sobie z tym radę. Walczyła z narastającym przygnębieniem, myślała nawet o przerwaniu tenisowej kariery, a przecież ma tylko 18 lat. Poradziła sobie i dziś gra lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Choć powtarza, że jeśli wygra finał Roland Garros, to niewiele się w jej życiu zmieni. Oto Coco Gauff, dzisiejsza rywalka Igi Świątek.
Spis treści
Następczyni
Miała 10 lat, gdy agencja menedżerska Team8 – stworzona kiedyś przez Rogera Federera – podpisała pierwszy kontrakt z jej ojcem i głównym trenerem. To dzięki tej umowie Coco Gauff wyjechała wkrótce do Francji, by tam trenować na najwyższym poziomie w akademii Patricka Mouratoglou. Dziś powtarza się, że to między innymi dzięki temu Cori jest znacznie bardziej uniwersalna od wielu amerykańskich zawodniczek – w akademii grała po prostu na wszystkich nawierzchniach, przyzwyczajała się do tego, jak powinna się zachowywać na każdej z nich.
Z mączką, na którą teraz doszła do finału, od dawna ma zresztą dobrą relację. W 2018 roku wygrała juniorskie Roland Garros. Miała tylko 14 lat, więc, co naturalne, wzbudziła ogromne zainteresowanie mediów i sponsorów (którzy już wcześniej bacznie ją obserwowali). Mało zresztą brakowało, by w tamtej imprezie w finale zmierzyła się z Igą Świątek, ale 17-letnia wówczas Polka odpadła w półfinale.
Sezon później Coco była już znana również w seniorskich rozgrywkach. Gauff przeszła wtedy przez eliminacje Wimbledonu, a w I rundzie wyeliminowała Venus Williams – jedną ze swoich idolek. Większą inspiracją zawsze była dla niej chyba tylko… Serena Williams. Taki wynik musiał zrobić wrażenie. I zrobił. Tym bardziej, że młoda Amerykanka szybko potwierdziła, że nie jest on przypadkiem. Mając 15 lat dotarła wtedy do IV rundy brytyjskiego Szlema. W US Open z kolei odpadła w swoi trzecim meczu. Jak na jej wiek były to znakomite rezultaty. Tym bardziej, że w międzyczasie zwyciężyła też w turnieju w Linzu i szybko znalazła się w TOP 50 rankingu WTA.
Nie może dziwić, że porównania do sióstr Williams tylko się nasiliły, a eksperci niemal bez przerwy przewidywali, że Coco stanie się jedną z największych zawodniczek na świecie po tym, jak odejdą one na emeryturę. Choć Gauff pisała jakiś czas temu, że uważa, że nikogo nie powinno się w tak młodym wieku porównywać do wielkich postaci. Bo nakłada to na młode osoby niepotrzebną presję. Niewiele się jednak w tej kwestii zmieniło. Choćby w zeszłym sezonie sama Chris Evert, legenda amerykańskiego tenisa, umieściła Coco w trójce, która powinna za niedługo rządzić kobiecym tenisem. Razem z Igą Świątek i Naomi Osaką. Działo się to niedługo po tym, jak Coco doszła do pierwszego wielkoszlemowego ćwierćfinału, na Roland Garros. Rok później Cori jest już finalistką tej imprezy. Najmłodszą od 2001 roku, gdy do meczu o tytuł doszła Kim Clijsters.
Na pierwszy rzut oka to szybki, ale dość harmonijny rozwój. Wiele działo się jednak pod jego powierzchnią.
Ciężar oczekiwań
– Od kiedy tylko dołączyłam do touru, albo nawet od kiedy miałam osiem lat, ludzie mówili, że będę kolejną Sereną, kolejną taką zawodniczką, albo taką. Zaczęłam w to wierzyć i wpadłam w pułapkę. W pewnym momencie poczułam, że nawet gdy dochodzę do drugiego tygodnia turnieju wielkoszlemowego albo wygrywam z Naomi Osaką w Australian Open, to czuję się szczęśliwa, ale nie aż tak szczęśliwa, jakbym mogła. Bo czułam, że to coś, co powinnam robić. Dziś znacznie bardziej cenię sobie każde zwycięstwo i każdą porażkę – mówiła Gauff jakiś czas temu.
Cori po prostu poczuła, że tenisowe życie powoli cieszy ją coraz mniej i mniej. Zamieniło się w rutynę, obowiązek. Nakładała na siebie oczekiwania innych ludzi i przemieniała je we własne. Jeśli je wypełniała, nie sprawiały jej zbyt wielkiej radości, bo w końcu to właśnie tego od niej oczekiwano. Wykonywała plan minimum. A kiedy jej się nie udawało – smutek narastał.
– Przez całe życie zawsze dokonywałam jako najmłodsza czegoś, co wywoływało szum, którego nie chciałam. To zaś tworzyło presję, z którą szybko musiałam sobie zacząć radzić. Wiedziałam, że chcę grać w tenisa, ale nie wiedziałam, jak mam do tego podchodzić. […] Zagubiłam się. Byłam zdezorientowana. Wiele czasu poświęciłam na siedzenie, myślenie i płacz. Doszło do tego, że myślałam o przerwaniu kariery na rok, by skupić się na życiu – pisała.
Pomagali jej rodzice, starający się, by córka wszędzie czuła się jak najlepiej i odzyskała radość z gry. Zresztą Corey Gauff – ojciec Coco – sam uprawiał sport, grał w koszykówkę w uniwersyteckiej lidze. Chciał nawet, by Cori też spróbowała basketu, ale niespecjalnie ten sport lubiła. Wybrała więc tenis, szybko stała się gwiazdą i w końcu nieco ją to przygniotło. Udało jej się jednak przepracować ten okres i, choć to oklepane hasło, to w tym przypadku bardzo prawdziwe – wyjść z tego silniejszą.
Jak sama twierdziła – w końcu zaakceptowała to, kim jest. I dziś na korcie nie myśli o tym, jakie oczekiwania musi spełnić, a stara się cieszyć grą. Docenia to, że może uprawiać swój ukochany sport. Jest też zadowolona z tego, że kariery finalnie nie przerwała.
Lepsza niż kiedykolwiek
Do niedawna potrafiła grać na naprawdę wysokim poziomie, ale była przy tym bardzo niestabilna. Rozegranie trzech świetnych meczów w turnieju już było dla niej dużym osiągnięciem. Sporo atakowała, zawodziła ją jednak dokładność i regularność zagrań. W Paryżu zdecydowanie je ma, w dodatku jest niesamowicie skuteczna. Przez cały turniej nie straciła jeszcze seta, a w półfinale z Martiną Trevisan pokazała, na jak wysoki poziom potrafi się wspiąć. Włoszka właściwie nie była w stanie odpowiedzieć na zagrania rywalki i co chwila zaskakiwana była kolejnymi uderzeniami proponowanymi jej przez Gauff.
Dziennikarze ESPN rozważali wczoraj argumenty za tym, by wygrała Świątek i za tym, by triumfowała Gauff. Po stronie młodszej zawodniczki z tej dwójki zapisali ich kilka. Przede wszystkim – że Cori nie ma nic do stracenia, to jej pierwszy wielkoszlemowy finał, w teorii może zagrać na luzie. Owszem, możliwe, że stawka meczu ją sparaliżuje, ale wydaje się, że to nie powinno być problemem, bo Amerykanka już teraz powtarza, że… niewiele się w jej życiu zmieni, jeśli wygra trofeum.
– Wiem, że może to brzmieć nieco źle, ale naprawdę tak uważam. Ludzie, którzy mnie kochają, będą mnie kochać nadal niezależnie od tego, czy podniosę w górę trofeum, czy też nie. Jeśli wygram, pewnie dostanę nieco więcej uwagi ze strony mediów i fanów na całym świecie. Ogółem jednak nie jestem przesadnie zmartwiona tym, jak moje życie się zmienić. Bo nie sądzę, by miało się zmienić w ogóle – mówiła. To zresztą potwierdza kolejny z jej atutów – dojrzałość.
Bo jak na swój wiek, dojrzałości ma mnóstwo. Zresztą zdała już nawet jej egzamin – tuż przed turniejem zaliczyła testy kończące szkołę średnią i, jak sama przyznała, było to trudniejsze, niż gra na Roland Garros. Na korcie jej dojrzałość objawia się jednak głównie w tym, że potrafi uwypuklić swoje atuty, wykorzystując równocześnie słabe strony rywalki, jeśli tylko jakieś znajdzie. Jeśli o jej grę chodzi, to przede wszystki znakomicie porusza się po korcie (eksperci zauważają, że nauczyła się już doskonale ślizgać po mączce) i, co nie jest niczym nowym, fantastycznie gra backhandem.
Sama twierdzi, że cenną lekcją była dla niej ubiegłoroczna porażka z Barborą Krejcikovą. Miała wtedy pięć piłek setowych w pierwszej partii, Czeszka obroniła jednak je wszystkie i wygrała całe spotkanie 2:0 w setach. – To było bardzo ważne doświadczenie. Zestresowałam się wtedy, a przez to przepadł cały set – wspomina. Teraz już się nie stresuje i… ma nawet szansę na powtórzenie osiągnięcia Krejcikovej sprzed roku. Oprócz tego, że jest w finale singla, zagra też o tytuł w deblu w parze z Jessicą Pegulą. Obu tych sukcesów gratulowała jej między innymi Michelle Obama.
Krejcikova przed rokiem faktycznie została podwójną mistrzynią. Niewykluczone, że Coco skończy jednak bez tytułu. W deblu spotka się bowiem z reprezentantkami gospodarzy, doświadczoną parą Mladenovic/Garcia, a w singlu, wiadomo – z Igą Świątek.
Z Igą po raz trzeci
– Muszę przyzwyczaić się do grania z zawodniczkami młodszymi od siebie – mówiła Świątek przed rokiem, gdy pokonywała Martę Kostiuk. Wspominała przy tamtej okazji o Coco, którą w zeszłym sezonie pokonała w półfinale wygranego przez siebie turnieju w Rzymie 7:6(3), 6:3. W tym roku poradziła sobie z nią za to w Miami, już łatwiej – 6:3, 6:1. Tym razem będzie to jednak dużo lepsza wersja Gauff, niż w obu tych spotkaniach. Pewniejsza siebie, solidniejsza, spokojniejsza i bardziej zdyscyplinowana.
Z kortów w dodatku oglądać będzie ją cała rodzina, a to – jak przyznaje sama Cori – jest dla niej istotne. Amerykanka też, co nie dziwi, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jakie leży przed nią wyzwanie.
– Iga ma za sobą niesamowitą serię zwycięstw [34 z rzędu – przyp. red.]. Myślę, że wchodząc na kort, nie będę miała nic do stracenia. Na papierze to ona jest faworytką. Gra wspaniale, niesamowicie zmienia kierunki zagrań, potrafi kończyć wymiany agresywnymi uderzeniami. W Miami przegrałam łatwo, bo popełniłam zbyt wiele błędów w kluczowych momentach. Teraz muszę tego uniknąć. Chcę zagrać swój najlepszy tenis. W finale Wielkiego Szlema wszystko jest możliwe – mówiła Cori.
Iga, która chyba już przyzwyczaiła się do gry z młodszymi rywalkami, jeszcze z taką w seniorskim tourze nie przegrała. Polka jest jednak świadoma tego, że może się to zmienić. Zresztą tak jak Gauff chwaliła ją, tak i ona wypowiadała się o swojej finałowej rywalce w samych superlatywach. Że gra świetnie, ma za sobą znakomity turniej i potrafi sprawić problemy każdemu. Choć posiada też słabsze strony – choćby serwis, zwłaszcza drugi. A Iga, o czym wspominaliśmy szerzej w tym miejscu, returnować potrafi doskonale. I pewnie tę słabość wykorzysta.
Coco jednak wierzy w siebie.
– Już w juniorskich rozgrywkach, gdy grałam z kimś po raz drugi, a co dopiero trzeci, udawało mi się tę osobę rozgryźć i wygrać. To że przegrałam poprzednie mecze, może mi pomóc. Bo wiem, czemu tak się stało i co muszę zmienić, by uniknąć tego tym razem. Mój dziadek zawsze powtarzał mi: “Zapomnij o swoich zwycięstwach, pamiętaj porażki”. Staram się to robić i pamiętać każdą z nich – mówiła.
Czy po finale będzie miała kolejny mecz do zapamiętania? Przekonamy się już dziś o 15. Niezależnie od wszystkiego, zapewne warto zapamiętać będzie to, co Cori mówi i robi.
“Mogę zmienić świat”
Po wygranym półfinale na kamerze napisała apel o to, by zakończyć przemoc z użyciem broni w jej ojczystych Stanach Zjednoczonych. Potem – już na konferencji prasowej – zaapelowała o zaostrzenie prawa dostępu do broni, wspominając przy tym, że to dla niej w pewnym sensie osobista sprawa. W 2018 roku ze strzelaniny w Parkland na Florydzie – w której zginęło 17 osób – uratowali się jej przyjaciele. Od tamtej pory, jak mówi Cori, nic się nie zmieniło. Kolejne masakry co kilka miesięcy, tygodni, a nawet dni trafiają na okładki gazet i czołówki portali internetowych w Stanach i na całym świecie.
– Gdy obudziłam się rano [w dniu półfinału] i przeczytałam o kolejnej strzelaninie, pomyślałam że to szalone. Wiele osób mówi, by oddzielić sport od polityki, ale ja też jestem obywatelką, a tenis daje mi szansę na podzielenie się opinią z wieloma ludźmi. W Ameryce problem napaści z bronią w ręku jest ogromny – mówiła. W apelu o zaostrzenie prawa dostępu do broni nie jest jedyna. Mówili o tym LeBron James, Naomi Osaka, Billie Jean King czy Serena Williams. Cori jest najmłodszą z tych wszystkich osób, ale to że akurat ona wypowiada się tak stanowczo, dziwić nie może. Robiła to zresztą już wcześniej – choćby w trakcie protestów związanych z ruchem Black Lives Matter.
– Od dziecka ojciec przekonywał mnie, że mogę zmienić świat przy pomocy tenisa. Nie chodziło mu wyłącznie o grę, ale o to, że jeśli osiągnę sukces, będę mogła mówić o innych sprawach, właśnie takich jak ograniczenie dostępu do broni. Po awansie do finału ojciec powiedział, że jest ze mnie dumny i szczęśliwy z powodu tego co napisałam na szybce kamery – mówiła po półfinałowym starciu z Trevisan. – Myślę, że coraz więcej sportowców nie boi się mówić o takich rzeczach. Wydaje mi się, że często zamyka się nas w pudełku, a ludzie mówią: “sport i polityka nie powinny iść w parze”. Zgadzam się, ale oni muszą pamiętać, że w pierwszej kolejności jestem człowiekiem, a dopiero potem tenisistką.
Jak wspominaliśmy – Cori imponuje dojrzałością. Na korcie i poza nim. W finale zapewne udowodni to po raz kolejny. Zarówno w trakcie meczu, jak i tuż po nim.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: