Osiemnaste mistrzostwo mieli zdobyć… osiemnaście lat temu. Wtedy jednak nie wyszło. Potem czekały ich gorsze czasy, w których zespół na moment nawet przestał istnieć. Gdy jednak wrócił na najwyższy poziom, w ledwie trzy lata został mistrzem Polski. Znów z Andrejem Urlepem na ławce i w Hali Stulecia z wypełnionymi po brzegi trybunami. Śląsk ponownie jest wielki.
Długa droga
W sezonie 2003/04 po raz ostatni grali o tytuł. Wtedy pokonał ich Prokom Trefl Sopot, drużyna, która miała rządzić w polskiej lidze przez kolejnych osiem lat. We Wrocławiu osiemnastka, na którą czekano, nie przyszła ani wtedy, ani przez kolejnych… osiemnaście lat. Zamiast niej fani koszykarskiego Śląska pogrążali się w coraz większej rozpaczy. Bo ich ukochana ekipa złote czasy zostawiła daleko za sobą.
Już jesienią 2008 roku, ze względu na sprawy organizacyjno-finansowe, Śląsk wycofał się z rozgrywek. Koszykarska sekcja niemal przestała istnieć, ostały się tylko drugoligowe rezerwy. Ekipę, która jeszcze w latach 90. i na początku XXI wieku była gigantem polskiej koszykówki, odbudowywano ze zgliszczy. W sezonie 2011/12 udało się awansować do I ligi. Rok później – do najwyższej klasy rozgrywkowej. Tam Śląsk pograł trzy lata i… nie zgłosił zespołu do rozgrywek. Znów trzeba było zaczynać od trzeciego poziomu.
Wejść do Energa Basket Ligi udało się finalnie w 2019 roku za sprawą dzikiej karty. W swoim pierwszym sezonie po powrocie Śląsk od razu wywalczył play-offy, ale rozgrywki nie zostały dokończone przez COVID. W drugim było miejsce na podium i brązowe medale. W trzecim zaryzykowano i do meczów koszykówki raz jeszcze – za zgodą prezydenta Wrocławia – przygotowano Halę Stulecia, w której koszykarze Śląska odnosili sukcesy przed laty. Pierwotnie myślano, że na europejskie puchary, ostatecznie stała się nowym domem tej ekipy.
Jak za starych lat
Początkowo wrocławianie grali jednak słabo, pojawiły się głosy, że wystarczyłaby mniejsza Hala Orbita (w której zresztą Śląsk w play-offach ostatecznie i tak zagrał raz), ale zespół w końcu złapał rytm, a Hala Stulecia się wypełniała. Wszystko zaczynało wyglądać jak przed laty, gdy wrocławianie zdobywali kolejne mistrzostwa Polski. Tym bardziej, że na ławce znów zasiadał Andrej Urlep, człowiek, który w roli trenera Śląska czterokrotnie sięgał po mistrzostwo kraju.
Czwarty raz też do Wrocławia wrócił. Wcześniej przyjeżdżał tam w 1997, 2000 i 2006 roku. Tym razem zatrudniono go w październiku 2021 roku. Miał po raz kolejny doprowadzić Śląsk na szczyt. I choć obawiano się, czy jeszcze ma w sobie potrzebną do tego “magię”, okazało się, że gdzie jak gdzie, ale we Wrocławiu czuje się jak w domu. Odważnie postawił na kilku młodych zawodników, dostał też do gry znakomitego Travisa Trice’a, MVP sezonu zasadniczego, który wprowadził Śląsk na wyższy poziom, a kibice ochrzcili go następcą Lynna Greera, innego Amerykanina, jednego z liderów drużyny z dawnych lat.
Play-offy pełne emocji
Sezon zasadniczy zawodnicy Śląska skończyli na piątym miejscu – za ekipami ze Słupska, Włocławka, Ostrowa Wielkopolskiego i Zielonej Góry. Z tą ostatnią zmierzyli się w I rundzie play-offów. W serii do trzech zwycięstw przegrywali już 0:2, ale potem wygrali dwa mecze na własnym terenie i decydujące starcie w hali rywali. Awansowali do półfinału, gdzie już czekali na nich Czarni Słupsk, najlepsza ekipa fazy zasadniczej.
Tym razem to Śląsk zaczął doskonale, wygrywając oba mecze wyjazdowe. We Wrocławiu coś się jednak zacięło. Dosłownie. W trzecim spotkaniu wrocławianie przegrali… 60:123. W czwartym przewaga rywali była mniejsza, ale i tak pokonali gospodarzy 20 punktami. Wydawało się, że zawodnicy WKS znów będą walczyć o brązowe medale, ale w Słupsku nagle odżyli i wygrali 81:71.
– Trudniejszy był ćwierćfinał, gdzie wychodziliśmy z czeluści piekieł, przegrywając 0:2 w serii do trzech wygranych meczów. Ta rywalizacja z Zieloną Górą była bardziej wymagająca mentalnie, zwłaszcza kwestia uwierzenia, że faktycznie sobie poradzimy – mówił po tamtym spotkaniu Aleksander Dziewa, jeden z bohaterów tego sezonu w wykonaniu ekipy z Wrocławia (cytat za natemat.pl).
W finale niespodziewanie trafili na Legię, która w tabeli sezonu zasadniczego była szósta. Warszawiacy przez play-offy przeszli łatwo, dwukrotnie wygrywali swoją serię po 3:0, mieli sporo odpoczynku. Śląsk grał cały czas, ale pokazywał przy tym, że jest niesamowicie odporny mentalnie. Trudno było przewidzieć, jak ten pojedynek się rozwinie.
Osiemnastka!
W pierwszym meczu Śląsk wygrał czterema punktami, a kibice zapamiętali decydujący rzut Ivana Ramljaka. W drugim lepsi okazali się legioniści. Zanosiło się na wyrównaną serię, może nawet siedem spotkań (w finale grano do czterech zwycięstw). Nic takiego się jednak nie wydarzyło – od trzeciego meczu to Śląsk przejął inicjatywę i już jej nie oddał. Po tym jak dwukrotnie pokonał Legię na jej terenie, wielu było przekonanych, że już nikt nie odbierze wrocławianom tytułu.
I nie odebrał. Choć dzisiejszy mecz miał naprawdę ciekawy przebieg.
Bo najpierw kompletnie na swojej taktyce przejechał się Wojciech Kamiński, trener Legii Warszawa. Po pierwszej kwarcie Śląsk prowadził wysoko, 27:11, a Legia wydawała się bezradna wobec poczynań Travisa Trice’a czy Kodiego Justice’a. W drugiej jednak wszystko się odmieniło. Gospodarze stanęli, za to dowodzeni przez Łukasza Koszarka – który przyznawał, że sam nie spodziewał się, że jeszcze zagra w finale play-offów – goście zaczęli odrabiać straty.
https://twitter.com/WKS_SlaskBasket/status/1530291694142373888
Legia zdobyła w pewnym momencie 18(!) punktów z rzędu i wyrównała stan rywalizacji. Potem dwoma trójkami popisał się jeszcze Grzegorz Kamiński i do przerwy zrobiło się 37:33 dla przyjezdnych z Warszawy. Drugą kwartę wygrali 27:6! Tyle że wtedy Śląsk zrobił to, co w tych play-offach robił najlepiej – pozbierał się do kupy. Trice nagle zaczął trafiać i wyprowadził wrocławian na prowadzenie. Za trzy rzucali Dziewa i znakomity dziś Kerem Kanter. Na koniec trzeciej kwarty Śląsk prowadził już dziewięcioma punktami.
A w czwartej jeszcze dołożył. Głównie trójkami, które doskonale trafiali Justice i Kanter. Gdy Śląsk odskoczył Legii na 18 punktów, pewnym było, że goście nie zdołają odrobić tej przewagi. Ostatecznie potrafili ją jedynie zmniejszyć do trzynastu oczek. To jednak nic im nie dało.
Mistrzem Polski – po raz osiemnasty w swojej historii – został Śląsk Wrocław.