Pep Guardiola już od dawna zmaga się z łatką „przegrywa” jeżeli chodzi o występy jego drużyn w Lidze Mistrzów. Niemoc Hiszpana w dążeniu do triumfu w tych najważniejszych rozgrywkach w Europie stała się już memem. Za każdym razem, kiedy wydaje się już, że tym razem musi się udać, dochodzi to tragedii. Wszyscy, na czele z nim samym, zadają sobie pytanie: dlaczego tak jest? Zapewne nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, ale w tym kontekście przewija się przede wszystkim jedno słowo: charakter.
Brak charakteru drużynom Pepa Guardioli zarzucano w zasadzie od początku jego kariery trenerskiej. Takie głosy pojawiały się nawet w złotych czasach FC Barcelony i tiki-taki, choć wtedy sukcesów było wiele. „Blaugrana” nie była jednak wtedy traktowana jak zespół pełen ludzi z krwi i kości, a raczej jak dzieło sztuki. I rzeczywiście, kiedy przypomnimy sobie tamte czasy, to jedyną niezwykle charakterną i niezłomną postacią w drużynie z Katalonii był Carles Puyol. Pozostali, z Leo Messim włącznie, fantastycznie grali w piłkę, ale raczej potrzebowali właśnie kogoś takiego jak wspomniany kapitan.
Ta teoria nieco się zachwiała w Bayernie, ponieważ tam postaci pokroju Carlesa Puyola było więcej. Manuel Neuer, Philipp Lahm czy Xabi Alonso to bardzo charakterne postaci i prawdziwi liderzy. Jednak sukcesu w Lidze Mistrzów wciąż brakowało i ostatecznie się nie pojawił. Zawsze czegoś brakowało niemal na ostatniej prostej, a do finału nie udało się dojść ani razu. Starcia z Realem, Barceloną czy Atletico w półfinałach kończyły się bardzo boleśnie, więc Guardiola w końcu się zawinął, nie mając już sił, aby dłużej czekać na triumf w LM.
Ten miał w końcu przyjść w Manchesterze City. Niemal nieograniczony budżet, solidne podstawy w drużynie, wolna ręka i cała armia swoich ludzi – właśnie to miało dać sukces, ale jak już wiemy… nie dało. Od 2016 roku Guardiola znów był blisko kilkukrotnie. Udało mu się nawet dojść do finału, ale wtedy przyszło się zmierzyć z Chelsea, która była akurat w niezwykle dobrej dyspozycji.
No dobra, ale ten obecny sezon miał już być decydujący. Drużyna wydawała się niemal kompletna i była typowana jako absolutny faworyt. Największym zagrożeniem miało być Paris Saint-Germain, ale pożegnało się z rozgrywkami już w 1/8 finału. Mówiło się też o Bayernie, ale ten został całkowicie zaskoczony przez Villarreal. Wydawało się więc, że wystarczy na spokojnie uporać się z Realem Madryt w półfinale, a w finale będzie już czekał znacznie słabszy zespół Unaia Emery’ego lub doskonale znany Liverpool.
10 najgłośniejszych wydarzeń minionego sezonu Premier League
Brak liderów
Niestety, Real Madryt okazał się być kolejną przeszkodą nie do przejścia. Po pierwszym spotkaniu wygranym 4:3 można było jeszcze przypuszczać, że będą problemy. Jednak kiedy już Riyad Mahrez zdobył bramkę na 1:0 w 73. minucie rewanżu, to wszystko miało być jasne. Co stało się później, wszyscy pamiętamy. Dlaczego tak się stało? Znów nie wiadomo.
Ale pewną teorię, niezwykle podobną do tych wspominanych już wcześniej, ma Patrice Evra. – Manchester City potrzebuje liderów, ale Guardiola ich nie chce. On nie chce mocnych osobowości, bo to on jest liderem. Zrobił to w Barcelonie, teraz też buduje swój zespół, aby kontrolować wszystkich. Kiedy coś idzie nie tak, zawsze on decyduje – powiedział po przegranej City z Realem na Santiago Bernabeu. Czy to prawda? Pewnie coś w tym jest. W końcu wszystkie wcześniejsze porażki Hiszpana w Lidze Mistrzów są wspominane jako „przekombinowane”, co rzeczywiście wskazywałoby na to, że to wszystko były tylko i wyłącznie jego co najmniej dziwne decyzje.
Słowa Evry dość mocno dotknęły Guardiolę, ponieważ odpowiedział na nie stanowczo kilka dni później. – Odpowiedź jest prosta. Te same postaci i osobowości, które przegrały w Madrycie, w ostatnich czterech meczach zdobyły 19 bramek. Przepraszam, ale nie zgadzam się z tym. Osobowość to to, co robiliśmy w ciągu ostatnich pięciu lat, co trzy dni – stwierdził Hiszpan. Chodziło mu oczywiście między innymi o to, że Manchester City rzeczywiście zawsze potrafi zareagować na dotkliwe porażki w LM. Tym razem, kilka dni po blamażu na Santiago Bernabeu rozbili świetnie dysponowane Newcastle United 5:0.
Tylko czy to właśnie o to chodzi? O tym, że City potrafi rozwałkować rywala w Premier League wszyscy wiedzą. Ale czy potrafi odwrócić losy meczu? Do tej pory było z tym trudno, bo skoro wygrywasz z każdym w lidze bardzo pewnie, najczęściej strzelając bramkę jako pierwszy, nie wiesz, co zrobić, kiedy naciska na ciebie Real. To jednak może się zmienić w najbliższej przyszłości przez to, co stało się w ostatniej kolejce minionego sezonu Premier League.
W tak podbramkowej sytuacji „The Citizens” jeszcze w lidze nie byli. Mistrzostwo zawsze zdobywali ze znaczną przewagą. Był jeden wyjątek w sezonie 2018/2019, kiedy to wyprzedzili Liverpool tylko o jeden punkt. W dodatku w ostatniej kolejce na jakieś dziesięć minut oddali tytuł w ręce rywali po tym jak Glenn Murray pokonał Edersona w meczu z Brighton. Jednak szybko odwrócili losy meczu i wyszli na prowadzenie 2:1 po bramkach Aguero i Laporte’a. To było nic, w porównaniu do tego, co działo się w minioną niedzielę.
Najlepsza jedenastka Premier League 2021/2022
Puyol, Lahm i… Guendogan?
Na kwadrans przed końcem ostatniego meczu w sezonie City przegrywało na własnym stadionie 0:2 z Aston Villą, więc wystarczyła tylko jedna bramka Liverpoolu w meczu z Wolves, aby stracili mistrzostwo Anglii. Wcześniej jednak w głowie Guardioli zapadły dość zaskakujące decyzje, które być może dały jego drużynie to, czego dotychczas jej brakowało. Hiszpan przeprowadził dość nieoczywiste zmiany. Najpierw wprowadził Zinczenkę za Fernandinho, co akurat było dość logicznym posunięciem. Później jednak, zamiast wstawić Jacka Grealisha, który kosztował 100 milionów, trener zdecydował się na posłanie w bój… Ilkaya Guendogana, którego zaraz może nie być w klubie.
I co? I ten Guendogan wraz ze Sterlingiem, który wszedł chwilę przed nim na boisko, natchnął drużynę i nadał jej charakter. Bramka na 0:2 padła zaraz po jego wejściu na plac gry, ale już po kolejnych kilku minutach Niemiec sam cieszył się ze swojego trafienia. Ten gol przypomniał prawdopodobnie jego kolegom, te wszystkie dotychczasowe niepowodzenia i odgonił wszystkie dotychczasowe myśli kłębiące się w ich głowach.
Można się tylko domyślać, co musieli przeżywać Pep Guardiola i jego zawodnicy, kiedy padała bramka Coutinho. Były to zapewne najczarniejsze scenariusze. Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby City skończyło sezon bez żadnego trofeum i w dodatku przegrywając Ligę Mistrzów i Premier League w taki sposób. Udało się jednak tego uniknąć dzięki CHARAKTEROWI, czyli temu, czego miało w ogóle nie być w tej drużynie. Trzy bramki w pięć minut, kibice City w euforii, a kibice Liverpoolu w płacz. Nic lepszego Guardiola nie mógł sobie wyobrazić. Po ostatnim gwizdku aż sam uronił łzę, ale ze szczęścia.
Czegoś takiego dotychczas Guardiola jeszcze nie przeżył, więc jest wielka szansa na to, że niedługo przekonamy się, czy to rzeczywiście właśnie tego brakowało. Wszystko zweryfikuje oczywiście kolejny sezon, w którym City znów będzie faworytem wszystkich rozgrywek. Jeżeli zarzucało się jakieś braki mistrzom Anglii, to oprócz charakteru, który już wiemy, że się odnalazł, był to napastnik.
Minionego lata nie udało się ściągnąć Kane’a, więc trener improwizował najczęściej wystawiając Jesusa. Teraz napastnik już będzie i to nie byle jaki, więc tego już chyba nie da się zepsuć. Nawet jeżeli nazywasz się Josep Guardiola i Sala.
Czytaj więcej o Premier League:
- Najciekawsze końcówki sezonu w Premier League [RANKING]
- Odsunięty na dalszy plan. Czy Roberto Firmino ma jeszcze swoje miejsce w Liverpoolu?
- Haaland w Manchesterze City – brakujące ogniwo w ekipie Guardioli?
Fot. Newspix