Mógł trafić do cypryjskiej ekstraklasy, ale z niewyjaśnionych powodów został odesłany z kwitkiem. Wcześniej zagrał sezon życia w Chrobrym Głogów, żeby ostatecznie zostać zesłanym do rezerw. Nie przeszkodziło mu to w wyjeździe za granicę, tyle że do czwartej ligi niemieckiej, która na pierwszy rzut oka wydaje się nieekskluzywnym kierunkiem w karierze piłkarza. Ale w tej rozmowie dowiadujemy się, że nie warto oceniać książki po okładce, tak jak nie warto zapominać o Mateuszu Abramowiczu.
Rezerwowy bramkarz Miedzi Legnica przypomina o sobie w końcówce sezonu 1. ligi, ale nie tylko o tym jest ta rozmowa. Szeroko podjęliśmy temat realiów w czwartej lidze niemieckiej i porównania ich do warunków w polskich klubach. Nie zabrakło też opowieści o kulisach awansu Miedzi do Ekstraklasy czy rozmowach o zmianach, jakie nastały w życiu 29-letniego golkipera. Zapraszamy do lektury.
Przed rozmową powiedziałeś mi „maszyna ruszyła”, ale trochę ta maszyna musiała poczekać na mecz w 1. lidze.
Niestety w tak pięknym sporcie jak futbol bramkarz ma wyjątkowo specyficzną pozycję. Możesz być w super dyspozycji, ale co z tego, skoro twój kolega w bramce też spisuje się dobrze i w międzyczasie zespół tak naprawdę niszczy ligę. Tak, Miedź moim zdaniem zdemolowała rywali. W takich okolicznościach nie było za bardzo powodu, żeby Pawła Lenarcika wymienić na mnie. Musiałem czekać na swoją szansę, a żartuję sobie z tej „maszyny”, bo od samego początku pobytu w Legnicy pomagam drużynie jak mogę w inny sposób.
Wiek już inny, człowiek dojrzał i się uspokoił, więc z pokorą przyjąłem taką rolę. Cieszę się, że trener Łobodziński mnie docenił i dał mi te trzy mecze na koniec sezonu. Nie grałem w 1. lidze, jedynie trochę w rezerwach i Pucharze Polski, ale uważam, że ciągle byłem świetnie przygotowany. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak odwdzięczać się dobrą robotą na boisku. Fajnie, że takie widowisko jak z Arką to nie był mecz o pietruszkę, a to samo będzie w niedzielę z Widzewem.
W meczu z Arką wyglądałeś tak, jakbyś zagrał trzydziesty mecz w sezonie, nie pierwszy w lidze.
Tutaj działa już doświadczenie. Jasne, nie mam takiego CV jak weterani na polskich boiskach pokroju Piotrka Celebana, ale trochę tych meczów rozegrałem. Gdy masz taką bazę, łatwiej wskoczyć do bramki po dłuższej przerwie. Czuję się pewny i mocny. Oby tak dalej.
Smak 1. ligi znasz bardzo dobrze, ale w Ekstraklasie masz tylko 10 meczów w barwach Śląska. Jesteś głodny najwyższego poziomu?
Oczywiście. W tym roku kończę dopiero 30 lat, a wiadomo, że termin ważności piłkarz dzisiaj się wydłuża. Mam poczucie, że jestem zdecydowanie młodszy i ciągle żądny sukcesów. To mnie napędzało, żeby na każdym treningu nie odpuszczać. Kiedy zjeżdżałem z żoną z Niemiec, powiedziałem jej, że jak trafimy do fajnego klubu w Polsce, to od pierwszego do ostatniego dnia będę dawał z siebie maksimum, mimo wszystko. Obiecałem sobie to, nie chciałem mieć potem wyrzutów sumienia, że nie walczyłem.
Wspomniałem o 1. lidze, bo mając wyrobioną markę na tym szczeblu rozgrywek, zdecydowałeś się na nieoczywisty wyjazd z Chrobrego Głogów do IV-ligowego TSV Eintracht Stadtallendorf w 2020 roku.
Opowiem ci, jak to wyglądało od kulis. Przede wszystkim „Abram” sprzed 4-5 lat, który kończył grę w Katowicach i zaczynał w Chrobrym, a „Abram” dzisiejszy, to dwie różne osoby. Przez ten czas nabrałem dużo mądrości życiowej, trochę się u mnie pozmieniało. Patrzę teraz przede wszystkim na stabilizację w rodzinie i jestem pełnym profesjonalistą. Nie mówię, że w Śląsku czy GKS-ie nie byłem, ale dzisiaj po prostu mam większą świadomość sportową.
Wracając do twojego pytania, pierwszy rok w Chrobrym miałem świetny. To był mój najlepszy okres w karierze. Znałem tam trenera bramkarzy, ale wcześniej miałem problem z kontuzją ręki. Niewiele brakowało do operacji, ale udało się wyleczyć zachowawczo. Powiedziałem sobie, że w ciągu tego sezonu w Chrobrym się odbuduję, a wyszło lepiej, niż zakładałem. Zagrałem praktycznie wszystko, od dechy do dechy. Po tym sezonie miałem szereg propozycji z innych klubów, ale przyszła oferta z Chrobrego na dwa lata. Z żoną postanowiliśmy, że zostajemy. Na ten ruch zdecydowałem się też dzięki trenerowi Djurdeviciowi. Dwa lata stabilizacji, kontrakt na bardzo przyzwoitym poziomie. Niestety wyszło, jak wyszło. Szybko spadłem na ławkę, drużyna odpaliła i trudno było mi to znieść. Nie obrażałem się i nie byłem toksyczny, ale to był dla mnie sygnał, że chciałbym jeszcze spróbować jakiejś przygody za granicą, póki nie jestem za stary.
Wyjazd do czwartej ligi niemieckiej wyszedł dość przypadkowo. Powiedziałem trenerowi, że po drugim sezonie w Chrobrym chciałbym spróbować czegoś nowego. Byłem na testach medycznych na Cyprze, chodziło o beniaminka w najwyższej lidze na sezon 2020/2021. Miałem wszystko dogadane finansowo, trzeba było tylko się pokazać. Koniec końców, wróciłem stamtąd z niczym. Wolę to przemilczeć, choć wątpię, że chodziło o mój poziom sportowy.
Po tych kilku dniach wróciłem do Głogowa i usłyszałem od trenera, że opuściłem drużynę. Trochę się z tym nie zgadzałem, bo powiedziałem wcześniej, że jak nie znajdę klubu za granicą, to w Chrobrym będę do dyspozycji do końca kontraktu. Zostałem jednak przesunięty do rezerw na 2-3 miesiące, gdzie był odgórny nakaz stawiania na młodych zawodników, dlatego nie mogłem liczyć na grę. Tydzień przed rozpoczęciem ligi zadzwonił do mnie agent i powiedział, że jest temat w czwartej lidze niemieckiej. Niby nisko, ale wszystko fajnie poukładane, pewne miejsce na granie. Wtedy szalał koronawirus, nie dało się wykupić lotów, więc znajdowanie klubów za granicą było mocno utrudnione.
Obszernie to przedstawiłeś.
A mógłbym szerzej, ale tego oszczędzę. Po prostu obudziły się we mnie sportowe ambicje, nie chciałem siedzieć w Chrobrym do końca kontraktu bez normalnej rywalizacji. Nie mam jednak złej krwi w ludźmi z Głogowa, pożegnaliśmy się jak należy. Ta sytuacja nauczyła mnie dodatkowej pokory, była ważnym bodźcem.
Nie żałujesz tego sezonu w czwartej lidze niemieckiej?
Oj, nie. Zdecydowanie nie. Kogoś mogłoby zdziwić, że niedawno wyróżniający się bramkarz w 1. lidze, w dodatku z epizodem w Ekstraklasie, idzie w takim kierunku. Sam byś pewnie powiedział, że to trochę dziwne. Ale, wbrew pozorom, doskonale wiedziałem, w jakie miejsce jadę. Czwarta liga niemiecka jest zbudowana podobnie jak swego czasu druga liga w Polsce, podzielona na wschód, zachód i tak dalej. Ja trafiłem do ligi najmocniejszej ze wszystkich, gdzie było kilka zespołów rezerw z klubów Bundesligi – Hoffenheim, Freiburg, Mainz czy Stuttgart.
Okej, poszedłem do prowincjonalnego klubu, który raz awansuje, raz spada. Dołączyłem dopiero na 10. kolejkę i już wtedy wieszczono tej drużynie spadek, bo nie wygrała żadnego meczu. Ale to było normalne, bo Stadtallendorf był za mocny na piąty, ale za słaby na czwarty poziom rozgrywkowy. Tylko gdybyś zobaczył, z jakimi zawodnikami ja tam grałem… Uwierz mi, jakość jest naprawdę wysoka. Mam porównanie z polskimi klubami.
Po kilku miesiącach nauczyłem się języka niemieckiego, poznałem tam fajnych ludzi z Polski, Edytę i Sebastiana Przybyszewskich, którym jestem bardzo wdzięczny. Może sportowo ten pobyt w Niemczech nie był dla mnie krokiem naprzód, ale życiowo jak najbardziej. To była rewelacyjna sprawa. Nie było łatwo, bo w 2020 roku w Niemczech bardzo restrykcyjnie podchodzili do koronawirusa. Nie mogliśmy z żoną wracać do rodziny, byliśmy sami, ale nie było co płakać. Tym bardziej, że w klubie wszystkiego było pod dostatkiem, czułem profesjonalizm.
Jakbyś to porównał do klubów z zaplecza Ekstraklasy?
Czwarta liga dla kogoś może brzmieć komicznie, ale po tym, co zobaczyłem w Stadtallendorf i całych rozgrywkach, mogę stwierdzić jedną rzecz. To oni mogą spojrzeć na naszą drugą czy pierwszą ligę, mówiąc, że jesteśmy ubodzy. W każdym malutkim miasteczku jest tam po kilka mniejszych czy większych stadionów, kompleksów z kilkoma boiskami i klubów z niemałym budżetem. Są przykłady klubów niemieckich z czwartej ligi południowej, które mógłbym postawić wyżej niż niektóre zespoły Ekstraklasy.
Takie kluby jak Offenbach (stadion na 30 tys. ludzi), Steinbach czy Elversberg mający dwa tysiące mieszkańców, dzisiaj spokojnie biłyby się o awans do Ekstraklasy i mogłyby w niej grać. Mówię to z ręką na sercu, bo trochę zobaczyłem i usłyszałem, na przykład o zarobkach. Tak naprawdę to my możemy się od nich uczyć, a przecież mowa tylko o czwartej lidze. Na 22 kluby, które grały wtedy w tych rozgrywkach, 16-17 ma lepszą bazę treningową i stadion niż część klubów 1. ligi oraz Ekstraklasy.
Stadion IV-ligowego Offenbach
Jak to wygląda z zarobkami?
Z tego, co usłyszałem, w takim Offenbachu czy Elversbergu można zarobić minimum 5 tys. euro miesięcznie. Najważniejsi zawodnicy dwa razy więcej, a co dopiero piłkarze rezerw klubów Bundesligi. To przepaść względem choćby czwartej, trzeciej a nawet drugiej ligi w Polsce. Oczywiście nie wszystkie kluby da się tak zestawić, taki Stadtallendorf oferuje trochę mniej.
Mógłbym podpisać się pod wszystkim, co mówisz. Byłem kiedyś kilka razy w Niemczech w mniejszych miasteczkach grających nawet w piątej lidze i byłem zdumiony, jakie mają tam warunki. Rozwinięte bazy treningowe, różne nawierzchnie, wszystko oprócz głównej płyty otwarte dla ludzi z zewnątrz, kasy z biletami, budynki klubowe z siłowniami i basenami.
Infrastruktura w niższych ligach niemieckich robi ogromne wrażenie. Ale nic dziwnego, skoro Niemcy są jedną z potęg w piłce nożnej. To bogaty, dobrze zorganizowany kraj. Byłem w szoku, że nawet mój mniejszy klub miał wszystko, czego profesjonalny piłkarz potrzebuje w Ekstraklasie. Na papierze to wydaje się niska liga, ale granie w niej umożliwia spokojne poukładanie sobie życia.
Do dziś jeden obrazek siedzi mi w głowie, muszę się nim podzielić. Pamiętam, jak pojechaliśmy na mecz wyjazdowy do Ulm. Wychodzimy z autokaru, idziemy do szatni i przed nami wyłania się stadion olimpijski. Przeszliśmy wzdłuż niego i zobaczyliśmy ich bazę treningową… Sztuczna, sztuczna podgrzewana, murawa trawiasta jedna, murawa trawiasta podgrzewana druga, a najlepsze jest to, że trawa nie była tam koszona przez człowieka, tylko roboty automatyczne. Powiedziałem sobie „Wow, Niemcy na dole piłkarskiej piramidy robią kapitalną robotę”.
Kiedy wróciłeś do Polski, szoku doznać nie mogłeś, bo w Legnicy zaplecze też stoi na fajnym poziomie.
Oczywiście. Poza tym mam tutaj sporo znajomych i kiedyś jeździło się tutaj na kadrę, więc znam ten stadion i okolice. Kiedy Miedź zadzwoniła, nie jechałem w ciemno. W tym klubie nie można na nic narzekać, jak na pierwszą ligę to absolutny top. Myślę, że już w Ekstraklasie nie będziemy gorsi pod względem infrastrukturalnym od wielu dobrych zespołów.
Niemcy to był jednosezonowy wypad, planowałeś powrót do Polski?
Nie wyszło mi z Cyprem, a więc trafiłem do Niemiec z myślą, że przez rok chcę zagrać jak najwięcej meczów. Pod koniec sezonu stwierdziliśmy z żoną, że czas wracać do Polski, bo życie w Niemczech w czasach pandemii było bardzo uprzykrzone. Powiedziałem swoim agentom, że moglibyśmy zostać nawet w Regional Lidze (Regionalliga Südwest), południowej czy innej, tylko że w klubie walczącym o awans do trzeciej ligi. Nie miałem możliwości, nawet mimo dobrej dyspozycji, żeby z ekipy spadkowicza zrobić skok o szczebel wyżej. Trwały poszukiwania, ale powiedziałem sobie, że jak zadzwoni ciekawy klub z ambicjami w Polsce, to nie ma nad czym się zastanawiać. Był temat Widzewa i Miedzi, ale byłem skupiony wyłącznie na Miedzi.
Co z tobą będzie? Kontrakt z Miedzią masz do czerwca 2022 roku.
Przyznam, że na razie nie wiem. To nie jest prosta sprawa, ale do ostatniego meczu walczę na 100%. Potem zobaczymy, choć na pewno chciałbym zostać w Miedzi. Żona tutaj pracuje, dobrze się czujemy i powiedzieliśmy sobie, że trzeba się ustabilizować na dłużej, a nie co roku zmieniać klub. Póki jednak nie ma podpisanego kontraktu, trudno mi coś powiedzieć. Rozmowy z najważniejszymi zawodnikami już trwają, ale to normalne. Ja czekam i chcę pokazać w ostatnich meczach sezonu, że nie trafiłem do Legnicy z przypadku. Mogę zdradzić tylko, że mam naprawdę dobre opinie wśród trenerów. Ale jest jeszcze robota do wykonania, wszystko może się zdarzyć.
Obraziłbyś się na stwierdzenie, że Mateusz Abramowicz to gość od atmosfery?
Zmieniłem się! Ale jeśli chodzi o ducha szatni, nadal jestem mocno szanowany. Zależy mi na podtrzymywaniu dobrej atmosfery, bo uważam, że z niej rodzą się sukcesy. Można zatem tak mnie nazwać, a dzisiaj jestem nawet jeszcze bardziej pozytywny i otwarty na ludzi.
Już nie przestawiasz kolegom aut z parkingu na parking?
Ja akurat tego nie robiłem! Ale żarciki zawsze są, atmosfera w Miedzi jest rewelacyjna. Szczerze mówiąc, to najlepsza szatnia, jaką w życiu miałem, nie umniejszając pozostałym. Nieważne, czy ktoś jest zawodnikiem, który gra dużo czy niewiele – każdy jest zadowolony, każdy przyłożył do awansu swoją cegiełkę. Dlatego uważam, że rozwaliliśmy 1. ligę, nie tylko dzięki umiejętnościom. Zdominowaliśmy te rozgrywki jako jedność, jako cała kadra, a nie tylko jako jedenastka na boisku. Mamy w klubie fantastycznych ludzi i naprawdę świetnie czują się tutaj nawet obcokrajowcy z dalekich stron, którzy starają się nawet łapać trochę języka.
Komu przyznałbyś nagrodę za największego zgrywusa, spadkobiercę starego „Abrama”?
Krzysiek Drzazga ma bardzo cięty język i robi świetną atmosferkę. Piotrek Azikiewicz, Marcin Garuch czy Nemanja podobnie. Takiego wariata, jakim byłem kilka lat temu, na świecie już nie będzie, ale i tak daje z siebie dużo w tej kwestii. Oczywiście żartuję, żaden ze mnie był rozrabiaka.
Co powiedziałbyś o trenerze Łobodzińskim? To też w dużej mierze jego zasługa, że piłkarze z deficytem minut też mogą czuć się docenieni.
My znaliśmy się jeszcze z boiska, graliśmy przeciwko sobie. Wiedziałem, jaką jest osobą, jakim autorytetem. „Łobo” osiągnął w karierze bardzo wiele i ma tę „czutkę”, która jest potrzebna w zawodzie trenera. Wie, jak podejść do różnego typu piłkarzy. Nawet obcokrajowcy, którzy do nas przychodzą, znają jego historię i darzą go dużym respektem. To podobna sytuacja do Jerzego Brzęczka w GKS-ie Katowice. Sztab trenerów też jest świetnie przygotowany, każdy detal podlega ich analizie. To młodzi ludzie, chyba najmłodsi w 1. lidze jako sztab szkoleniowy. Czego bym tutaj jeszcze nie powiedział, są to same pozytywne rzeczy.
Planujesz już, co chcesz robić po karierze piłkarskiej?
Jakieś myśli o pozostaniu w piłce są, chodzi np. o bycie trenerem bramkarzy. Ale dopóki prowadzę się świetnie, widzę siebie w grze jeszcze przez co najmniej kilka lat. Patrzę na wyniki swoich badań fizycznych i myślę sobie „30 lat stuknie tylko na dowodzie”. W tej kwestii wzorem jest dla mnie Robert Lewandowski, który powtarza, że czuje się jak 20-latek.
Jakie są twoje marzenia?
Jeśli chodzi o sport, chciałbym przypomnieć o sobie w Ekstraklasie i coś fajnego po sobie w niej zostawić. W życiu natomiast chciałbym być zdrowy i tworzyć szczęśliwą rodzinę, mieć spokojną przyszłość.
Dodałbym jeszcze pokonanie brata w meczu bezpośrednim z Radomiakiem!
Tego bym sobie życzył.
WIĘCEJ O MIEDZI LEGNICA:
- Sukces Miedzi niejednego ma ojca. Jednym z nich jest Marek Ubych
- Maxime Dominguez: Zakaria? Nie był najlepszy. W Genewie mieliśmy talenty, ale i łatkę leniów [WYWIAD]
- Carlos Julio Martinez: Barcelona to fikcja. Gdy odejdziesz z La Masii, uczysz się, jakie jest życie [WYWIAD]
- Nemanja Mijusković: Czego mam się bać? K*rwa, grałem na Lewandowskiego [WYWIAD]
- Dadełło: Możemy wziąć piłkarza z La Liga, ale Miedź nie jest klubem pierwszego wyboru
Fot. Newspix, główne: miedzlegnica.eu