Przez ostatnich kilka lat Saul “Canelo” Alvarez (57-2-2, 39 KO) pokonywał kolejnych rywali i zgarniał mistrzostwa w trzech kategoriach wagowych, zostając przy tym niekwestionowanym królem wagi super średniej. Tym razem czekało na niego – dosłownie i w przenośni – największe wyzwanie. W Las Vegas starł się bowiem z Dmitrijem Biwołem (20-0, 11 KO), niepokonanym mistrzem świata WBA w wadze półciężkiej. Skończyło się niespodzianką – Meksykanin przegrał na punkty.
Król Canelo
Wynik walki nazwać niespodzianką można z dwóch powodów – po pierwsze, to Canelo. Gość, który zdawał się być nie do zatrzymania dla swoich rywali, tak pewny siebie, że nawet gdy pytano go o możliwość walki z… mistrzem świata w wadze ciężkiej, Ołeksandrem Usykiem, odpowiadał: “Podoba mi się ta propozycja. Czemu nie? Zawalczę z każdym”. Jego promotor, Eddie Hearn, twierdził z kolei, że gdyby ktoś zaproponował Alvarezowi walkę z Anthonym Joshuą, to ten też by na to z miejsca przystał. I faktycznie uważał, że Brytyjczyka pokona.
Trudno jednak nie mieć takiej pewności siebie, gdy w karierze wygrało się 57 pojedynków, a ostatnich kilka lat spędziło się głównie na zdobywaniu pasów.
W 2017 roku Alvarez najpierw zremisował, a potem – rok później – pokonał Giennadija Gołowkina, odbierając mu pasy mistrzowskie w wadze średniej federacji WBA, WBC i IBO. Ledwie trzy miesiące później znokautował Rocky’ego Fieldina i został mistrzem WBA kategorii super średniej. W maju 2019 wygrał na punkty z Danielem Jacobsem, unifikując tytuły w wadze średniej, po czym przeniósł się do półciężkiej i odebrał pas WBO Siergiejowi Kowaliowowi. To była już czwarta kategoria wagowa, w której stał się mistrzem świata! Okres od grudnia 2020 do listopada 2021 spędził z kolei na walkach w kategorii super średniej. Pokonał wtedy Calluma Smitha, Avniego Yildirima, Billy’ego Joe Saundersa i Caleba Planta, unifikując mistrzostwa.
Stał się królem super średniej, a miał już też przecież na koncie mistrzostwo w półciężkiej. I to główny powód, dla którego w starciu z Biwołem wielu stawiało na Saula. Drugi? Walka odbywała się w Las Vegas, a powszechnie wiadomo, że Meksykanin jest tam chroniony. To w T-Mobile arena, leżącej tuż obok tego miasta, notował i remis, i wygraną z Gołowkinem, a obie walki uznano za kontrowersje. – Lepszy będzie Biwoł, ale Canelo nie przegra chyba nigdy na punkty w Las Vegas, dlatego typuję remis – mówiła przed walką Kathy Duva, promotorka.
Pomyliła się, ale tylko dlatego, że przewaga Biwoła była ogromna i sędziowie nie byli w stanie aż tak nagiąć rzeczywistości. Rosjanin zresztą – jak powtarzał przed walką – nie przejmował się tym, że walczy z Alvarezem i to właśnie w Vegas. Po prostu wyszedł do ringu (a czy w obecnej sytuacji politycznej powinien był w ogóle móc się tam pojawić – oceńcie sami) by zrobić swoje. I to mu się udało.
Bez wątpliwości
Dla niego było to największe wyzwanie w karierze. Dla Canelo, czysto teoretycznie, walka ta miała być tylko przystankiem na drodze do trzeciego pojedynku z Gołowkinem, która miałaby się odbyć we wrześniu. A potem przyjść miały kolejne wyzwania. Tyle że wszystko to trzeba odłożyć w czasie, bo Biwoł okazał sie zbyt dobry.
Mówią o tym nawet statystyki – to Rosjanin częściej uderzał, to on trafiał z większą skutecznością. Canelo wymierzył 84 z 495 ciosów (17 procent), Biwoł 152 z 710 (21 procent). Do tego, czego można było się spodziewać, dysponował dużo większą mocą. I było widać, że Meksykanina naruszył. Ten zaczął tak, jak w walce z Callumem Smithem, obijając ręce rywala. O ile jednak Smitha to ruszyło, o tyle Biwoł zdawał się być tym faktem zupełnie nieporuszony. Sam zresztą szybko zaczął odpowiadać, spychając Alvareza do tyłu, tak, by utrzymać dystans i nie pozwolić mu walczyć, jak to Canelo zwykle robił. I choć pierwszych kilka rund zapisano na konto Meksykanina, to widać było, że to dobra taktyka.
https://twitter.com/MichaelBensonn/status/1523190020080738304
A gdy już Alvarez się wyszalał – udało mu się nawet podbić oko Biwoła – to Rosjanin ruszył do przodu. Świetnymi kombinacjami kilkukrotnie przedarł się przez defensywę rywala, w siódmej rundzie otwierając rozcięcie pod jego lewym okiem. Canelo wydawał się przy tym coraz bardziej zmęczony, jednak w dziewiątym starciu znów zaatakował. I możliwe, że była to jego najlepsza runda – faktycznie był wtedy w stanie kilkukrotnie skarcić rywala, ale gdy po przerwie wyszli na dziesiątą, to Rosjanin przejął inicjatywę.
I tak już zostało do końca walki. Większość ekspertów typowała, że Dmitrij Biwoł wygrał 118-110. Sędziowie ringowi starali się jak mogli, by nie wręczyć Alvarezowi drugiej porażki w karierze, ale nie udało im się. Ostatecznie wszyscy byli całkowicie zgodni (dokładnie tak samo typowali wszystkie rundy!) i ogłosili, że wynik to 115-113 dla mistrza. – Czułem, że wygrałem i zrobiłem wystarczająco dużo, ale to boks. Nie ma wymówek, Biwoł to świetny zawodnik, muszę zaakceptować porażkę. Chcę rewanżu – mówił po walce Alvarez. A Rosjanin z miejsca na drugą walkę przystał.
Jesienią więc zobaczymy kolejne starcie tej dwójki. Pytanie brzmi: czy Saul Alvarez zdoła wyciągnąć wnioski po tym pojedynku? Jeśli tak, to na Biwoła czeka najpewniej dużo trudniejsze wyzwanie.