Podczas gdy w Polsce zachwycamy się poukładanym pod wieloma względami Rakowem Częstochowa, w Niemczech wszyscy nie mogą wyjść z podziwu dla ekipy SC Freiburg. Oba te kluby niebawem mogą osiągnąć historyczne dla siebie wyniki. Jedni zdobyć mistrzostwo Polski, drudzy zakwalifikować się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Ale mają ze sobą jeszcze więcej wspólnego.
W ostatnim felietonie w „Przeglądzie Sportowym” Radosław Kałużny nazwał Raków niepolskim klubem. Nic więc dziwnego, że w zagranicznym można szukać podobieństw. Wiele z nich można dostrzec właśnie we Freiburgu. Wiedza o zaletach częstochowian jest dość powszechna. Natomiast z ekipą z Fryburga jest nieco inaczej. Choć znajduje się u progu historycznego sezonu, postronny kibic raczej niewiele może powiedzieć o zespole, jego zawodnikach czy trenerze. Dlatego ostatnie sukcesy Breisgau-Brasilianer (o genezie tego pseudonimu później) łatwiej będzie wytłumaczyć, zestawiając je z osiągnięciami Rakowa.
Trener
W Polsce Marek Papszun traktowany być może niemal jak trenerski dinozaur. Jako pierwszy szkoleniowiec Rakowa pracuje nieprzerwanie od kwietnia 2016 roku. Na szczeblu centralnym w naszym kraju tylko Tomasz Tułacz ma dłuższy staż – prawie siedem lat w Puszczy Niepołomice. Ale nadal to zdecydowanie mniej niż Christian Streich, który z Freiburgiem związany jest od 1995 roku, a pierwszym trenerem pozostaje od ponad 10 lat, od grudnia 2011 roku. W ligach TOP5 tylko Diego Simeone może pochwalić się równie długim stażem na ławce tego samego klubu. Jednak nawet „Cholo” nie jest tak blisko związany z Atletico Madryt jak Streich z Freiburgiem.
Od najmłodszych lat dorastał w Badenii-Wirtembergii. Urodził się przy granicy niemiecko-szwajcarskiej w rejencji Fryburga. Przesiąknął tamtejszą kulturą, nabrał typowych dla tego regionu zwyczajów, a także zaczął porozumiewać się lokalną, trudną do zrozumienia gwarą. Niemal całą karierę piłkarską spędził w klubach z Badenii-Wirtembergii, a na zachód od Renu wybrał się tylko na odległość ok. 120 km, by przez dwa sezony występować w Homburgu.
Po zakończeniu kariery w 1994 roku od razu zdecydował się rozpocząć przygodę z trenerką. Swoje miejsce na ziemi znalazł w SC Freiburg, gdzie najpierw jako trener młodzieży, później jako szkoleniowiec drużyny do lat 19, następnie jako asystent dojrzał do roli pierwszego trenera. Gdy przejmował Breisgau-Brasilianer w 2011 roku, jego zespół na półmetku sezonu zajmował ostatnie miejsce z pięcioma punktami straty do bezpiecznej lokaty. Streich poradził sobie wzorowo z tym wyzwaniem i w swoim debiutanckim sezonie pracy jako pierwszy trener zajął 12. miejsce, zapewniając utrzymanie Freiburgowi na kilka kolejek przed końcem. Był to jeden z wielu późniejszych sukcesów szkoleniowca. To dzięki nim Streich wypracował sobie bardzo dobrą renomę na niemieckim rynku.
– Freiburg ma najlepszego trenera w lidze – oznajmił nawet w poprzednim sezonie Markus Gisdol, ówczesny szkoleniowiec 1. FC Koeln. Choć może to było określenie na wyrost, to 56-latek kilkukrotnie udowadniał, że potrafi ze swoich zawodników wycisnąć znacznie więcej niż jego koledzy po fachu. Nawet jeśli ma dużo gorszy budżet płacowy i nie może pozwolić sobie na wielomilionowe transfery.
W polskich warunkach słowa o najlepszym trenerze w lidze w prostej linii przywołują postać Marka Papszuna. Wielokrotnie takie komplementy padały w jego kierunku i to nie tylko od ekspertów piłkarskich czy dziennikarzy, ale nawet prezesa ligowego rywala, który bezceremonialnie starał się wyjąć go z Rakowa. Śmiałe próby Legii Warszawa spaliły jednak na panewce. 47-letni szkoleniowiec przeczuwając dość niezdrową praktykę w negocjacjach i pewien chaos komunikacyjny w klubie, zdecydował się odrzucić propozycję klubu, który wciąż posiada duże możliwości rozwoju. Świadczy o tym fakt, że zapewne lada dzień trenerem Legii zostanie Kosta Runjaić, rywal Papszuna w walce o tytuł.
Silny charakter i twarde podejście do zawodników to cechy nie tylko Papszuna, ale i Streicha. – Christian nie pozwala sobie ani piłkarzom na swobodne dryfowanie. Zawsze stara się wyciskać jak najwięcej. Każdego roku we Fryburgu minimalizuje się oczekiwania niemal do zera, dzięki temu przygotowują się w spokojnej atmosferze. To ich klucz do sukcesu. Inne kluby powinny się tego uczyć – dodał Gisdol, który obecnie jest bezrobotny.
Nie jest jednak tak, że Streich nie popełnia błędów. Wręcz przeciwnie, często sam się o nie prosi. Lubi wdawać się w polityczne i społeczne dysputy, często prowokuje i nie przebiera w słowach – dla wielu, nawet w Niemczech nierzadko niezrozumiałych ze względu na gwarę. Nauczył się jednak wyciągać z nich odpowiednie wnioski. Gdy spadł z Freiburgiem z ligi w 2015 roku, nie potrafiąc odpowiednio odbudować zespołu po przygodzie w europejskich pucharach, obdarzono go kredytem zaufania i dano szansę powrócić z klubem do Bundesligi.
W 2. Bundeslidze ponownie wpoił swojemu zespołowi odpowiednie wartości, których podstawą jest przygotowanie fizyczne i biegowe. Gdy w sezonie 2014/15 Freiburg spadł z podium pod względem liczby przebiegniętych kilometrów, spadł też z ligi. Gdy wrócił na czoło znalazł się ponownie w elicie i rokrocznie notuje progres. Stale się rozwijając, Streich nie uzależnia już swojej drużyny wyłącznie od biegania, a wpaja jej metody, które we Fryburgu zostały zapoczątkowane już w latach 90.
Budowa zespołu
Podobnie jak debiut Rakowa w Ekstraklasie, tak i Freiburga w Bundeslidze przypadł dopiero na lata 90. XX wieku. Choć oba kluby powstały jeszcze przed II wojną światową, to na pierwszy występ w najwyższej klasie rozgrywkowej musiały czekać. Podczas pierwszego podejścia w elicie zabawiły po cztery sezony. To po pierwszym z nich do Freiburga przylgnął pseudonim Breisgau-Brasilianer.
Pierwszy mecz debiutanckiego sezonu zespół z Fryburga w 1993 roku rozegrał przeciwko Bayernowi Monachium. Inauguracyjne starcie w Bundeslidze było ogromnym wydarzeniem dla całego regionu. Jak zapowiadał jeden z niemieckich korespondentów z tego spotkania: – W Schwarzwaldzie w domach pozostały jedynie drzewa.
Ponad 20 tys. widzów wybrało się do Monachium na Stadion Olimpijski, by zobaczyć debiut swojej drużyny w Bundeslidze. I mimo porażki 1:3 się nie zawiedli.
Freiburg zagrał bez kompleksów. Był nieustępliwy, ciągle w biegu, ciężki do przełamania i niezmordowany w dążeniu do zdobycia bramki. Tę pierwszą w elicie strzelił Oliver Freund. Po spotkaniu z podziwu nie mógł wyjść jeden z liderów Bayernu Lothar Matthaeus. – Freiburg ogromnie mi dziś zaimponował – oceniła legenda niemieckiej piłki.
Ciągłe bieganie, wysoki pressing, wymiana dużej liczby podań to cechy, którymi charakteryzował się ówczesny Freiburg. Z tych wzorców czerpie dziś Streich i można je również dostrzec w grze Rakowa. To dzięki temu i wydarzeniom z drugiej kolejki Bundesligi debiutanckiego sezonu Freiburg możemy nazywać Breisgau-Brasilianer.
Drugie spotkanie rozegrano już w Fryburgu Bryzgowijskim, czyli spolszczonej nazwie Breisgau. Ponownie zainteresowanie meczem z SG Wattenscheid 09 sięgało zenitu, co nie podobało się… ówczesnemu prezydentowi Freiburga Achimowi Stockerowi. Pokłócił się o nawet z własnym trenerem Volkerem Finke, wypominając mu, że gdy go zatrudniał kategorycznie zabronił mu awansować, a Freiburg dalej miał być amatorską drużyną. Na szczęście dla historii klubu Finke nie posłuchał przełożonego i 14 sierpnia 1993 roku o 15:30 mógł poprowadzić Freiburg w pierwszym domowym spotkaniu w Bundeslidze.
Według relacji skwar podczas starcia z Wattenscheid był trudny do wytrzymania. Temperatura sięgała nawet 41 stopni Celsjusza. Dodatkowo na trybunach pojawił się komplet, a pewnie i nadkomplet publiczności, co nie pozwalało się ochłodzić. Ci kibice, dla których nie starczyło biletów, zdecydowali się skorzystać z dobrodziejstw Schwarzwaldu i wdrapać się na pobliskie, wysokie drzewa. Na szczęście dla nich, i dla historii o nowym pseudonimie Freiburga, ich ukochany zespół rozbił Wattenscheid 4:1, ponownie pokazując grę pełną polotu niczym najlepsi w tamtym czasie na świecie – Brazylijczycy.
Choć anegdoty o Brazylijczykach z Bryzgowii są przyjemną opowiastką, to obecnie nijak się mają do ogarniętego milionami euro świata futbolu. Jednak i z tym Freiburg sobie poradził, a i Raków czyni coraz odważniejsze kroki. Żeby mieć pieniądze, trzeba albo posiadać możnego zagranicznego sponsora albo dobrze szkolić i sprzedawać swoich najlepszych piłkarzy. Choć Fryburg położony jest w bardzo malowniczej okolicy, która była inspiracją dla bajek braci Grimm, to jednak pozostaje to marne miejsce do ściągnięcia poważnego inwestora. Dlatego też Freiburg wybrał drugą ścieżkę rozwoju.
Tylko za kadencji Streicha z Freiburga wytransferowano piłkarzy za łączną kwotę przekraczającą 200 milionów euro. Wśród nich byli zarówno młodzieżowi reprezentanci kraju jak Luca Waldschmidt, jak i pełnoprawni kadrowicze (w tym wypadku Turcji) jak Caglar Soyuncu. Podobną drogę obrał Raków, który po zaledwie dwóch sezonach w Ekstraklasie zdołał wypromować Polaka na Zachód. W zeszłym roku Kamil Piątkowski został sprzedany do Salzburga za pięć milonów euro. Dla Freiburga taka kwota nie jest już niczym nadzwyczajnym – nie mieści się nawet w TOP 10 najdroższej sprzedanych piłkarzy w historii klubu.
Obecnie pięć milionów euro nie jest też kwotą, której nie byłby w stanie wyłożyć Freiburg na jednego zawodnika. Doszło do tego już czterokrotnie. Działacze ze Schwarzwaldu zdają sobie sprawę z konieczności wzmacniania składu i pozostawania konkurencyjnymi na rynku. Niemniej jednak z przezorności i racjonalnego zarządzania budżetem takie sytuacje są bardzo rzadkie z perspektywy wszystkich wzmocnień do klubu. Mimo to Freiburg potrafi rywalizować o piłkarzy z większymi klubami. Nawet takimi jak Bayern, Borussia Dortmund czy Inter Mediolan. Dowodem tego jest ostatnie pozyskanie obrońcy reprezentacji Niemiec – Matthiasa Gintera czy też utrzymywanie w składzie takich graczy jak Christian Guenter czy Vincenzo Grifo.
Ciągła potrzeba wzmacniania drużyny i rywalizacji o niektórych zawodników jest również bardzo dobrze znana w Częstochowie. Raków przyjął inną niż wiele klubów w Polsce taktykę wykupywania lub przejmowania zdolnych piłkarzy z innych klubów. To dzięki temu na stadion przy ul. Limanowskiego 83 trafili Mateusz Wdowiak, Wiktor Długosz czy obecnie wypożyczeni Iwo Kaczmarski i Daniel Szelągowski.
Oprócz tego Raków nie boi się zostawić dużych, jak na polskie warunki, pieniędzy za granicą, przy okazji grając na nosie innym ligowym rywalom. Kwoty rzędu pół miliona czy miliona na świecie nikogo na kolana nie rzucają, lecz odpowiednio zainwestowane potrafią przynieść jakość zespołowi i późniejszy zwrot. Wydanie blisko miliona euro na Deiana Sorescu było również pewną demonstracją siły na polskim rynku. O zawodnika starała się również Legia Warszawa, lecz to „niepozorny” Raków był najbardziej konkretny w negocjacjach, by przekonać Rumuna do gry w Częstochowie.
Ciągła potrzeba wzmacniania składu odnosi się również do dobierania odpowiednich zawodników do koncepcji czy to trenera Streicha czy Papszuna. Kluby szukają określonych profili piłkarzy na daną pozycję i w swoich oczekiwaniach zwykle nie są skłonni do ustępstw. Dobre przygotowanie motoryczne i szybkościowe, umiejętność gry w wysokim pressingu, elastyczność adaptacji do zmiennej taktyki, a także boiskowa inteligencja i zdolność wymiany krótkich podań, otwierających możliwość dłuższego zagrania na wolne pole. To podstawowe cechy u piłkarzy, których pewnie w pierwszej kolejności szukają u potencjalnych kandydatów wysłannicy obu klubów.
Piłkarz przychodzący do jednego bądź drugiego oprócz wyżej wymienionych cech powinien również szybko przyswajać różne rozwiązania stałych fragmentów gry. Zarówno Raków, jak i Freiburg, starają się doprowadzić ten element futbolowego rzemiosła do perfekcji. Obecnie w swoich ligach przewodzą w klasyfikacji zdobytych bramek po stałych fragmentach gry. Raków zanotował 24 takie trafienia, natomiast Freiburg ma ich 19. To pokazuje, jakimi detalistami i perfekcjonistami są trenerzy obu drużyn i ich sztaby szkoleniowe. Dodatkowo prezentuje, jak pragmatycznie i szczegółowo podchodzą do każdego aspektu spotkań. W końcu czasem jedno celne dośrodkowanie może przynieść więcej korzyści od utrzymywania się przez większość czasu gry przy piłce.
Sukcesy
O tym, że dbałość o umiejętne wykonywanie stałych fragmentów gry może przynosić trofea przekonano się już w Rakowie. To dzięki skutecznie egzekwowanym rzutom karnym częstochowianie zdobyli Superpuchar Polski. Bez dobrze wykonywanych rzutów wolnych być może nie wyeliminowaliby Legii Warszawa w półfinale tegorocznego Pucharu Polski i w ogólnym rozrachunku go nie zdobyli. Szansę na pierwszy krajowy puchar ma również SC Freiburg.
Nigdy wcześniej nie dotarł do półfinału DFB Pokal. W tym wystąpi w wielkim finale na Stadionie Olimpijskim, gdzie zmierzy się z również łaknącym tytułów Lipskiem. Gabloty obu klubów pozostają puste. Dla ekipy koncernu Red Bulla z tak dużym zapleczem sportowym i finansowym zdobycie jakiegokolwiek trofeum pozostaje kwestią czasu. Natomiast dla wciąż posiadającej status prowincjonalnej drużyny z Fryburga Puchar Niemiec byłby jak spełnienie marzeń.
Zarówno Raków, jak i Freiburg, aby spełnić swoje marzenia potrzebują trzech zwycięskich meczów. Dzięki trzem wygranym częstochowianie do Pucharu Polski dołożą mistrzostwo, kompletując dublet jako szósty zespół w historii naszego kraju. Natomiast trzy triumfy dla Breisgau-Brasilianer oznaczałyby zdobycie DFB Pokal i zapewnienie sobie udziału w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Choć brzmi to dość absurdalnie patrząc na konkurentów, z jakimi musi mierzyć się Freiburg, ich budżety, wzmocnienia czy też zaplecze kibicowskie, to na dwie kolejki przed końcem sezonu znajduje się on na czwartym miejscu z punktem przewagi nad Lipskiem.
Jak u progu tak wielkich sukcesów reagują obaj trenerzy? Pragmatycznie i metodycznie. Na pytania dziennikarzy odpowiadają jedynie w perspektywie najbliższego meczu i rywala. Nie snują dalekosiężnych planów. A na świętowanie znajdą czas dopiero po ostatnim gwizdku sezonu. – Cieszymy się z naszej pozycji startowej. Ale nie chcę zajmować się tym, jaki wynik meczu może wystarczyć, aby zagrać w tych lub innych rozgrywkach. To mnie denerwuje. Nie chcę słyszeć, że wystarczy remis, by być bezpiecznym gry w Lidze Europy. Nie chcę się denerwować. Chcę być zrelaksowany – odpowiedział z klasycznym dla siebie przekąsem Streich podczas konferencji prasowej przed meczem z Unionem Berlin.
Stadion
Może się okazać, że Liga Mistrzów będzie rozgrywkami, w których w przyszłym sezonie wystąpią i Raków, i Freiburg. Zarówno Częstochowa, jak i Fryburg Bryzgowijski nie należą do największych miejskich ośrodków w kraju. Oba miasta liczą około 250 tys. mieszkańców i choć są obiektami turystycznych wypadów – Częstochowa ze względów religijnych, a położony w Schwarzwaldzie Fryburg rekreacyjnych – to obecnie ciężko sobie wyobrazić, by do obu tych miast przyjeżdżały ekipy pokroju aktualnych finalistów Ligi Mistrzów, czyli Liverpool i Real Madryt.
W Częstochowie na pewno nie będzie to możliwe. Bo choć pod względem sportowym, organizacyjnym i finansowym klub działa bez zarzutu, to infrastrukturalnie wciąż Raków nie prezentuje ekstraklasowego poziomu. Obecny obiekt tylko w minimalnym stopniu spełnia wymogi licencyjne i przeciętnego kibica. Planów na powstanie nowego wciąż tak naprawdę nie ma. Ponowny udział podopiecznych Papszuna w europejskich pucharach, co jest już pewne, będzie wiązał się z grą na innym stadionie. W zeszłym roku był to obiekt pierwszoligowego Podbeskidzia Bielsko-Biała. Teraz może być podobnie. Niemniej jednak brak odpowiedniego domu dla swojej drużyny jest zadrą pod paznokciem dla właściciela klubu Michała Świerczewskiego.
Do niedawna stadion Freiburga również był powodem do kompleksów. Najmniejszy w całej Bundeslidze Schwarzwald-Stadion mógł pomieścić ok. 20 tys. kibiców. Choć położony w pięknym miejscu, to znacznie odbiegał od wysokich standardów niemieckich. Posiadał swój urok i nietypową aurę, o której po meczach często mówili trenerzy przegranych drużyn. W końcu jeszcze do XX wieku Schwarzwald zamieszkiwały dzikie ludy, a nieznajomi, którzy do niego zawędrowali, czasami go nie opuszczali. Z byłego obiektu Freiburga kluby Bundesligi często wyjeżdżały na tarczy.
Teraz Breisgau-Brasilianer posiadają obiekt spełniający europejskie standardy. Europa-Park Stadion, na który przenieśli się w październiku zeszłego roku, dorównuje oczekiwaniom kibiców i samego klubu. Może pomieścić blisko 35 tys. widzów, którzy z wielką chęcią odwiedzą go w trakcie meczów europejskich pucharów. Pytanie brzmi, czy będzie im to dane. Zgodnie z decyzją Sądu Administracyjnego w Badenii-Wirtembergii na obiekcie nie można organizować imprez masowych w ciągu tygodnia po godz. 20.00, a także w niedziele między 13.00, a 15.00. To stwarza poważny problem dla rozgrywania meczów w Lidze Mistrzów, które rozpoczynają się najczęściej o 21.00.
O tym, czy problemy z organizacją meczów w europejskich pucharach trzeba będzie rozwiązać, przekonamy się jednak dopiero po trzech meczach. Jednak już sam fakt, że takie mogą się w ogóle pojawić, świadczy o klubie wyśmienicie.
WIĘCEJ O BUNDESLIDZE: