Reklama

Rekord świata i wygrana w PŚ! Aleksandra Mirosław niezmiennie najlepsza

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

06 maja 2022, 16:05 • 3 min czytania 7 komentarzy

Aleksandra Mirosław w świecie wspinaczkowego sprintu odstaje rywalkom mniej więcej tak, jak przez lata robił to Usain Bolt w sprincie po płaskim. Gdyby na igrzyskach w Tokio – tak jak ma to mieć miejsce w Paryżu – przyznawano za tę konkurencję osobne medale, mielibyśmy kolejne złoto, bo Polka pobiła wtedy rekord świata i spokojnie wygrała. Od tamtej pory minęło dziewięć miesięcy, a Mirosław nie tylko nie zwolniła, ale dziś poprawiła swój rekordowy rezultat.

Rekord świata i wygrana w PŚ! Aleksandra Mirosław niezmiennie najlepsza

[1]Dwie dziesiąte do przodu

Pierwsze tegoroczne zawody Pucharu Świata we wspinaczce na czas odbyły się w Seulu. W Korei Południowej zjawiło się zresztą kilka Polek. Poza Mirosław były to siostry Kałuckie – Aleksandra i Natalia – oraz Patrycja Chudziak. Wszystkie zaprezentowały się naprawdę dobrze w kwalifikacjach – Natalia była dziesiąta, jej siostra piąta, a Patrycja szósta. Takie wyniki oznaczały, że wezmą udział w fazie pucharowej, zaczynającej się od 1/8 finału.

Mało kto jednak zwracał na nie uwagę. Bo Mirosław odpaliła w wielkim stylu.

W trakcie swojego kwalifikacyjnego biegu uzyskała czas 6.64 s. Przypomnijmy – to wspinaczka po piętnastometrowej ścianie. Dla normalnego człowieka wejść na taką choćby w pół minuty to już spory wyczyn. Polka potrzebuje na to niespełna siedmiu sekund. Tę granicę pobiła zresztą wygrywając sprint w Tokio. Teraz dołożyła do tego kolejne dwie dziesiąte i można zakładać, że to nie koniec jej możliwości.

Reklama

https://twitter.com/ifsclimbing/status/1522433949045501953?ref_src=twsrc%5Etfw

– Dzisiejsze finały prawdopodobne nie były najlepszymi w całej historii moich startów w Pucharze Świata. Choć i tak wyglądało to naprawdę dobrze. To pierwszy raz, gdy pobiłam rekord świata już w kwalifikacjach. Może dlatego, że nie ma wtedy takiej presji, jak w późniejszych fazach? – mówiła po całym dniu rywalizacji. Swoją drogą z rekordu cieszyła się dziś nie tylko ona – Indonezyjczyk Kiromal Katibin pobił najlepszy męski wynik. Jego czas? 5.17. Też zresztą ustanowiony w kwalifikacjach.

Różnica jest jedna – Katibin nie wygrał całych zawodów. A Mirosław tak.

Poza zasięgiem

Właściwie w żadnej z kolejnych rund nie była zagrożona. Mało tego – ścigała się w takim stylu, że dwukrotnie osiągnęła jeszcze czasy, którymi też poprawiłaby swój poprzedni rekord świata (6.83 i 6.72). Aleksandra Mirosław pokazała dziś, że jest w wielkiej formie, a Lison Gaston, Capucine Viglione, Aleksandra Kałucka czy Emma Hunt, z którymi mierzyła się po drodze, mogły tylko oglądać jej plecy. Żadna z nich nie zeszła poniżej siedmiu sekund. Ba, poza Mirosław nie zrobiła tego ani jedna zawodniczka w ciągu całego dnia.

Ola takie czasy osiągnęła jeszcze w półfinale i finale – biegach, które liczyły się najbardziej.

Reklama

Jeśli utrzyma taką formę na przestrzeni całego sezonu, prawdopodobnie dołoży kolejne sukcesy do swojego i tak bardzo bogatego CV – jest w końcu dwukrotną mistrzynią świata, wygrywała też na mistrzostwach Europy. No i ma rekord świata. Z każdym sezonem coraz bardziej fenomenalny. Zdaje się, że aktualnie tylko ona jest w stanie go nadal śrubować.

Nas cieszy też coś innego – że pozostałe Polki również prezentują się dobrze. Chudziak i Natalia Kałucka odpadły co prawda w 1/8 finału, ale zwłaszcza ta druga to wielka nadzieja na przyszłość – ma w końcu ledwie 20 lat. Za to jej starsza o rok siostra już teraz pokazuje wielkie możliwości – dziś była trzecia. Nie ma co tego ukrywać – stajemy się sprinterską potęgą.

Kolejna okazja na potwierdzenie tego stanu rzeczy już za dwa tygodnie w Salt Lake City.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...