Latem 2018 roku Adrian Małachowski myślał o rzuceniu piłki i pójściu na studia. Dziś były kapitan rezerw Legii świętuje awans do 2. Bundesligi z FC Magdeburg i nawet jeśli nie zostanie w obecnym klubie, ma szansę pozostać na tym poziomie w innym miejscu. W jakim aspekcie najbardziej rozwinął się w Niemczech? Jak nowy trener odmienił drużynę? Kto jest najlepszym piłkarzem, z którym kiedykolwiek występował? Dlaczego rozważał zawieszenie butów na kołku? Kto uratował jego karierę? Zapraszamy.
Wywalczyliście awans do 2. Bundesligi z dużą przewagą nad resztą stawki. Zaskoczenie?
Na początku sezonu nie byliśmy postrzegani przez media i ekspertów jako faworyt do pierwszego miejsca. My sami mieliśmy duże cele, ale nie mówiliśmy o nich, tylko patrzyliśmy z meczu na mecz. Na przestrzeni całych rozgrywek pokazaliśmy, że jesteśmy najlepsi. Praktycznie przez cały czas utrzymywaliśmy równą, wysoką formę, strzeliliśmy 15 goli więcej niż drugi najskuteczniejszy zespół.
Czyli wy w szatni celowaliście w awans?
Czuliśmy się pewnie. Już runda wiosenna ubiegłego sezonu była bardzo dobra w naszym wykonaniu. Nie przegraliśmy wtedy przez 11 kolejek. Graliśmy ciekawy futbol. Pokazaliśmy, że na dużo nas stać i możemy walczyć o najwyższe cele.
Poświętowaliście już?
Tak, feta była z przytupem. Tuż po końcowym gwizdku kibice wbiegli na boisko, pocieszyliśmy się razem z nimi. Przed stadionem mieliśmy scenę i potem tam przeniosło się wspólne świętowanie. Na koniec na stadionie imprezowaliśmy już we własnym gronie. Nie wiem, czy coś jeszcze jest zaplanowane na mieście.
To o której wróciłeś do domu?
W niedzielę o 5 rano, a potem był ciąg dalszy świętowania i dopiero w poniedziałek w nocy skończyliśmy (śmiech). Nikt w klubie nas nie ograniczał w tym względzie. Dostaliśmy dwa dni wolnego, trener dał nam wolną rękę. Mogliśmy spędzić ten czas tak, jak chcieliśmy.
Twój udział w sukcesie był jednak ograniczony: 19 meczów, 727 rozegranych minut.
Na pewno liczyłem na więcej przed tym sezonem. Indywidualnie był dla mnie dość pechowy. W letnim okresie przygotowawczym leczyłem kontuzję i nie zacząłem sezonu w pierwszym składzie. Później po siedmiu meczach doznałem urazu mięśniowego. Wróciłem do treningów po trzech tygodniach. Akurat przegraliśmy dwa razy z rzędu i trener chciał coś zmienić. Byłem przewidziany do gry od początku w najbliższej kolejce i tego samego dnia po starciu z młodszym kolegą uszkodziłem staw skokowy. Dwie kontuzje jedna po drugiej… Znów straciłem kilka tygodni. Gdy wyzdrowiałem, występowałem dość regularnie, ale przeważnie jako wchodzący z ławki. Mieliśmy świetną serię, zakończyła się na piętnastu meczach bez porażki, więc nic dziwnego, że trener nie dokonywał większych rotacji. W ostatnich tygodniach moje akcje jeszcze nieco spadły, dopiero teraz wszedłem na pięć minut w spotkaniu pieczętującym awans. Mimo wszystko fajnie móc uczestniczyć w czymś takim.
Pech zdrowotny w Niemczech cię nie opuszcza. W ubiegłym sezonie także straciłeś sporo czasu przez kontuzję pachwiny.
Aż tak źle to nie wygląda. W grudniu 2020 przeszedłem operację, wróciłem pod koniec lutego i już do końca sezonu nic mi nie dolegało. Rok temu wiosną, kiedy poszliśmy w górę, byłem pewniakiem w składzie, nie mogłem narzekać. Potem faktycznie było trochę gorzej. Chodziło o urazy mechaniczne, na które raczej niewiele można poradzić, ale od października nic mi nie dolega, cały czas jestem w treningu i do dyspozycji trenera.
Adrian Małachowski: Wolałem trzecią ligę niemiecką niż beniaminka Ekstraklasy [WYWIAD]
Twój kontrakt w czerwcu wygasa. Co dalej?
Okaże się w najbliższych tygodniach. Będziemy rozmawiać i z Magdeburgiem, i z innymi klubami. Zobaczymy, co będzie najlepsze dla mojego dalszego rozwoju.
Magdeburg chce cię zatrzymać?
Tak. Pierwsze rozmowy już się odbyły.
Nastawiasz się na pozostanie w Niemczech?
Raczej tak, ale trudno coś więcej powiedzieć. Wszystko może się zdarzyć. Grając w Bełchatowie nie sądziłem, że za jakiś czas wyląduję w Niemczech, a tak się stało.
Rozumiem, że masz poczucie, iż wyrobiłeś już sobie jakąś markę za naszą zachodnią granicą?
Tak. Pokazałem, że na poziomie trzeciej ligi niemieckiej jestem zawodnikiem może nie jakoś mocno wyróżniającym się, ale dającym jakość praktycznie w każdym spotkaniu.
Czyli generalnie chciałbyś w przyszłym sezonie grać w 2. Bundeslidze?
Taki jest plan. Z takim nastawieniem dwa lata temu przychodziłem do Magdeburga.
Co do dawania jakości. Jak już grałeś, to przeważnie zbierałeś dobre recenzje.
Zgadza się. W tym sezonie za dużo tych minut nie uzbierałem, ale nawet gdy wchodziłem z ławki, to zawsze dawałem jakiś impuls zespołowi. Z występów w pierwszym składzie też byłem zadowolony. Najważniejsze jest to, że nie tracę czasu. Czuję, że się rozwijam. Jestem lepszym piłkarzem, niż byłem wcześniej i jestem w stanie pokazać to na boisku.
W jakim aspekcie najbardziej się rozwinąłeś?
W tym sezonie często występowałem też na środku obrony. Wyraźnie poprawiłem się w wyprowadzaniu piłki i podejmowaniu decyzji. Z kolei grając w środku pola, częściej robię przewagę pod polem karnym przeciwnika. Będąc w Polsce jako środkowy pomocnik rzadziej zapędzałem się w okolice bramki rywali. Teraz się to zmieniło.
Rola obrońcy to dla ciebie nowość?
Całkowita nie. Kiedyś w jednej rundzie występowałem jako stoper w juniorach i rezerwach Legii. Tutaj zdarzało się, że w jednym meczu grałem jako stoper, a w następnym wychodziłem na “dziesiątce”. Granie na środku obrony w Magdeburgu jest… ciekawe, bo przeważnie stosujemy atak pozycyjny. Dużo utrzymujemy się przy piłce, więc obrońcy mają za zadanie inicjowanie ataków, zaliczasz mnóstwo kontaktów z piłką i możesz się wykazać.
Awans wywalczyliście pod wodzą Christiana Titza, który w lutym tamtego roku zastąpił Thomasa Hossmanga. Jak prezentuje się na tle poprzednika?
Christian Titz odmienił oblicze naszej drużyny. Wcześniej często nie mieliśmy stylu, próbowaliśmy wielu rzeczy, ale gdy przeciwnik zaczynał pressować, graliśmy dalekim podaniem i staraliśmy się zbierać drugie piłki. Trener Titz przyszedł, gdy byliśmy w strefie spadkowej. Znajdowaliśmy się w dołku. Prawdę mówiąc, sądziłem, że klub ściągnie tzw. strażaka, kogoś, kto skupi się na defensywie i stałych fragmentach, żeby utrzymać się za wszelką cenę. A tu zatrudniono trenera, który nawet w ciężkich chwilach wymaga grania piłką i trzymania się swojej filozofii. Bardzo szybko przyniosło to efekt. Trzy pierwsze mecze przegraliśmy, by potem dziewięć razy wygrać i dwa razy zremisować. W tym sezonie praktycznie za każdym razem potrafiliśmy zdominować rywala. Trudno nas rozgryźć podczas jakichś analiz, bo mamy dużą wymienność pozycji, wszystko jest płynne.
Macie bez wątpienia gwiazdę w zespole. Baris Atik wykręcił chore liczby: 18 goli, 20 asyst. Kozak?
Przekozak! To najlepszy zawodnik, z jakim kiedykolwiek grałem lub trenowałem. Teraz pobił rekord trzeciej ligi niemieckiej jeśli chodzi o liczbę bramek i asyst, a zostały trzy mecze, nadal może coś dołożyć. Nigdy nie spotkałem kogoś, kto miałby taką powtarzalność w ofensywie. Przyszedł do nas zimą 2021 i praktycznie w każdym spotkaniu daje konkret. Już wiosną ubiegłego roku w piętnastu meczach uzbierał siedem goli i osiem asyst. A i tak liczby mógłby mieć jeszcze lepsze, gdyby czasami zachowywał więcej zimnej krwi.
Pytaliście go, co on u was robi, skoro wcześniej grał przez kilka lat w 2. Bundeslidze?
Jego poprzednim klubem było Dynamo Drezno. Odszedł po sezonie 2019/20, nie dogadał się z innymi klubami i pół roku spędził na bezrobociu. W końcu trafił do nas. Najpierw podpisał umowę na jedną rundę, później ją przedłużył. Nasi kibice go kochają, jest królem w Magdeburgu.
Sądzisz, że zostanie?
Trudno stwierdzić. Na pewno dla drużyny byłoby to bardzo ważne.
Wspominałeś, że zostały trzy kolejki. Liczysz, że pograsz w nich więcej?
Tak. Mam nadzieję, że ci, którzy ostatnio dostawali mniej szans, teraz będą mogli się mocniej wykazać.
Od tych trzech meczów może dużo zależeć w kontekście dalszych rozmów?
Nie wiem. Najważniejsze, żeby zdobyć komplet dziewięciu punktów.
Dopiero w drugim sezonie mogłeś się przekonać, jaką atmosferę tworzą kibice Magdeburga.
Warto było czekać, bo jest znakomita. W tamtym sezonie graliśmy głównie przy pustych trybunach. Teraz przez większość czasu mieliśmy ograniczenie do piętnastu tysięcy widzów, przychodziło minimum 12 tysięcy. Od kilku tygodni nie ma już żadnych obostrzeń i w ostatni weekend praktycznie mieliśmy komplet – 26,5 tysiąca kibiców. Ludzie tutaj żyją piłką, każdy mecz jest świętem. Nie miałem wcześniej okazji grać na takim stadionie, przed takimi kibicami. Niesamowite doświadczenie.
Na co dzień na mieście jesteś w stanie wtopić się w tłum?
Nikt z nas nie ma na to szans. Magdeburg liczy około 230 tys. mieszkańców, a jak mówiłem, ostatnio na meczu było 26 tys. kibiców. Ludzie nas znają, zawsze ktoś gdzieś nas skojarzy.
Poprzednim razem mówiłeś, że uczysz się niemieckiego, ale na wywiady w tym języku zdecydowanie za wcześnie. Jak to wygląda obecnie?
Dziś jestem już w stanie rozmawiać praktycznie na każdy temat. Sądzę, że mógłbym udzielić wywiadu po niemiecku, aczkolwiek na razie nie było takiej okazji.
Świętujesz awans do 2. Bundesligi, a trzy lata temu w Zniczu Pruszków rozważałeś porzucenie futbolu, o czym pisał na Twitterze Patryk Adamik z twojej agencji menadżerskiej. Przebyłeś długą drogę.
Miałem 21 lat, grałem w II lidze i zastanawiałem się, czy idę we właściwym kierunku. Jestem wdzięczny losowi, że spotkałem Patryka na mojej drodze. Liczę, że najlepsze dopiero przed nami.
Skąd się brały te rozterki? Regularne występy w drugoligowym zespole nie brzmią fatalnie w przypadku 21-letniego zawodnika. Co innego, gdybyś wygrzewał ławkę w III lidze.
Wiesz, byłem w Legii, jako kapitan wyprowadzałem drużynę na mecze w Młodzieżowej Lidze Mistrzów z Realem Madryt i Borussią Dortmund. Potem byłem też kapitanem w rezerwach. Poszedłem na wypożyczenie do pierwszoligowej Pogoni Siedlce i rozegrałem jedno spotkanie przez pół roku. Zły czas. Później wylądowałem w Zniczu na pół roku, grałem wszystko, ale po sezonie miałem problemy z moim ówczesnym agentem. Wystawił mnie i zostałem na lodzie. Nie miałem klubu, nie miałem agenta, a do ligi został tydzień. Zacząłem się zastanawiać, czy nie lepiej pójść na studia. Mama jednak namówiła mnie, żebym został w Zniczu na kolejny rok, bo jeszcze będę młodzieżowcem i zobaczymy, co się wydarzy. Kontrakt z klubem negocjowałem sobie sam, bez niczyjej pomocy. Musieliśmy też rozwiązać kwestię ekwiwalentu, mama go zapłaciła. Na szczęście wszystko się ułożyło. Rozegrałem dobry sezon, w międzyczasie poznałem Patryka i sprawy zaczęły się układać we właściwym kierunku.
Czyli widziałeś już kulisy wielkiego futbolu, mogłeś mieć nadzieję, że zaraz do niego wejdziesz, a tu nagle odbiłeś się od I ligi i zostałeś bez klubu po rundzie w II lidze. Gdybyś zaczynał od niższych szczebli, tamta sytuacja może nie byłaby tak przygnębiająca.
Pewnie coś w tym jest, zwłaszcza w kontekście niepowodzenia w Siedlcach. Grałem tam w rezerwach przeciwko klubom z wiosek, nie tego się spodziewałem. Później najbardziej martwił mnie fakt, że pozostawałem bez klubu po rozstaniu z agentem. Zapewniał mnie, że mam załatwiony kontrakt w Wigrach Suwałki. Pojechałem tam nawet na pierwszy trening, ale na miejscu dowiedziałem się, że jestem na testach. Skończyło się na tym, że na moje miejsce przyszedł doświadczony zawodnik i mogłem wracać do domu. Zostałem z niczym, byłem totalnie zdemotywowany. Myślałem o skończeniu z graniem, ale wyszło inaczej i dziś jestem silniejszy. Gdyby nie ten okres, być może nie byłbym w tym miejscu, w którym teraz się znajduję.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
WIĘCEJ O POLAKACH ZA GRANICĄ:
- Karol Fila: Strasbourg zamierza na mnie stawiać w przyszłym sezonie [WYWIAD]
- Damian Szymański: Zasługiwałem na to, by po golu z Anglią zagrać w kadrze od początku [WYWIAD]
Fot. Twitter/FotoPyK