Badania genetyczne pozwalają poznać sportowca w sposób, w jaki nawet on nie zna samego siebie. Dokładnie przyjrzeć się jego atletycznym predyspozycjom, a nawet podatności na kontuzje. To oręż, który może przydać się w klubach, związkach czy akademiach. Mimo tego nie wszystkie sportowe instytucje chcą z niego korzystać.
Pawłowi Wiśniewskiemu, założycielowi firmy Inagen, zależy na zmianie tego stanu rzeczy. Biotechnolog, który ma na koncie współpracę z m.in. Polskim Związkiem Piłki Siatkowej, Rakowem Częstochowa czy polskimi koszykarzami 3×3, wprowadza nas w świat badań genetycznych i tłumaczy, dlaczego ich popularyzacja jest istotna.
***
KACPER MARCINIAK: Wszystko zaczyna się do tego, że pobieramy wymaz z ust sportowca.
PAWEŁ WIŚNIEWSKI: Na dobrą sprawę sportowcy sami go pobierają. Albo przy naszej asyście, albo według instrukcji, którą załączamy do zestawu wymazowego. Jak dziewięć lat temu realizowaliśmy projekt z PZPS-em, to wiele zestawów wysyłaliśmy w świat. Bo badani, czyli reprezentanci Polski w siatkówce albo mistrzowie olimpijscy i świata w tej dyscyplinie z lat siedemdziesiątych, przebywali w różnych krajach. Tak więc pobierali wymazy i wysyłali je nam.
Potem na podstawie tego, co otrzymacie, dowiadujecie się, jak wyglądają predyspozycje danej osoby do uprawiania sportu?
Działamy w trzech obszarach: wczesnej identyfikacji talentów sportowych w siatkówce, piłce nożnej oraz koszykówce, identyfikacji podatności na bezkontaktowe urazy tkanek miękkich, a także indywidualizacji treningu i pewnego szczególnego rodzaju suplementacji diety, by wydobyć z zawodnika jego pełen potencjał.
Talenty identyfikujecie patrząc na takie kwestie, jak wykształcanie dużej liczby włókien szybko kurczliwych lub wolno kurczliwych, podatność na zakwasy, łatwość w budowaniu masy mięśniowej?
Między innymi. Nad indywidualizacją treningu pracujemy z najlepszymi trenerami przygotowania motorycznego z różnych dyscyplin sportowych. W tej chwili nasze zalecenia dotyczą treningu mocy, treningu wytrzymałości tlenowej oraz beztlenowej, a także zastosowania środków treningowych takich jak trening ekscentryczny czy działania pod wpływem silnego stresu.
Do tego dochodzą zalecenie w zakresie podatności na kontuzje oraz suplementacji diety w związku z dziedziczoną skłonnością do deficytów energetycznych w warunkach intensywnego wysiłku fizycznego, oraz suplementacji związanej z neutralizacją reaktywnych form tlenu, powstających przy wzmożonej produkcji energii w komórkach.
A jak wiele cech powinien posiadać sportowiec, żebyście mogli stwierdzić, że jest w tej grupie, która ma idealne predyspozycje do określonej dyscypliny sportowej?
My patrzymy na predyspozycje całościowo – albo zawodnik wpisuje się w profil genetyczny stworzony przez nas dla danej dyscypliny, albo nie. Jeżeli wpisuje się w części, to znaczy, że się w ogóle nie wpisuje. Wynik jest zero-jedynkowy, który zabezpiecza nas przed wyciąganiem nieuprawnionych wniosków.
Trzeba pamiętać, że predyspozycje nie gwarantują sukcesu w sporcie. Zresztą podobnie jak ich brak. Jednak zawodnicy osiągający najwyższy poziom sportowy są, w zakresie wariantów genów, które badamy, bardzo jednorodną grupą, bo zarówno w siatkówce jak i piłce nożnej ponad 50 procent wysokiej klasy zawodników wpisywało się w nasz profil genetyczny. Byli to mistrzowie świata oraz olimpijscy w piłce siatkowej, reprezentanci Polski w piłce nożnej i podstawowi zawodnicy czołowych klubów piłkarskich w Polsce.
Jak dobrym wynikiem jest ponad 50 procent?
Każda mutacja, którą badamy, może występować w trzech wariantach. Bierze się to z tego, że jedną kopię genu dziedziczymy od ojca, a drugą od matki. Możemy mieć zatem gen od ojca niezmutowany, od matki niezmutowany. Wtedy nam wyjdzie niezmutowany-niezmutowany. Może też wyjść zmutowany-zmutowany albo niezmutowany-zmutowany.
Więc jeśli weźmiemy trzy warianty na jeden gen i uwzględnimy pewną liczbę genów tworzących profil zawodnika, to powstanie nam bardzo duża liczba kombinacji, sięgająca od kilku do nawet kilkudziesięciu tysięcy. A mimo wszystko ponad 50 procent najwyższej klasy zawodników, których badaliśmy w siatkówce i piłce nożnej, miało takie same kombinacje. W mojej ocenie to niesamowity fenomen, a zarazem imponujący wynik.
Co jeśli mamy sportowca, który posiada predyspozycje do sportów wytrzymałościowych, ale uprze się, że zostanie skoczkiem narciarskim? Czy jest to kwestia do przezwyciężenia?
Musimy pamiętać, że treningiem możemy w znaczący sposób rozwinąć u sportowca wydolność, ale moc już jedynie w bardzo ograniczonym zakresie. Wydaje się zatem, że łatwiej jest sprintera wytrenować na bardzo dobrego wydolnościowca, niż wydolnościowca na wybitnego zawodnika, u którego konieczna jest duża moc eksplozywna mięśni.
Jeśli jednak mielibyśmy szukać odpowiedzi na pytanie, czy wytrzymałościowiec ma szansę trafić do sportu wymagającego wykonania pojedynczego, dynamicznego ruchu? Niekoniecznie musi chodzić o skoki.
Trzeba rozważyć kilka aspektów. Czy zawodnik jest predysponowany genetycznie do wykształcania dużej czy małej liczby włókien szybko kurczliwych? Jak wygląda u niego adaptacja na poziomie komórkowym, do funkcjonowania w warunkach zmniejszonej podaży tlenu? Jak działa jego układ regulacji ciśnienia tętniczego? Co dzieje się z kwasem mlekowym – produktem beztlenowego metabolizmu glukozy? Jak sprawnie mogą działać transportery kwasu mlekowego? Jak może wyglądać jego zaopatrzenie w receptorach glukozy? Czy możemy oczekiwać po zawodniku zwiększonego poziomu produkcji energii w warunkach tlenowych?
Jest cały szereg pytań. Odpowiadając na nie możemy spróbować stworzyć obraz tego zawodnika i wówczas odpowiedzieć na pytanie, czy jesteśmy w stanie właściwie przygotować go do konkurowania w sportach wymagających duży mocy eksplozywnej mięśni.
Zakładam jednak, że ten wytrzymałościowiec będzie prowadził głownie metabolizm tlenowy, czyli miał więcej wolnokurczliwych, skoro realizował się dotychczas, jak rozumiem z sukcesami, w sportach wytrzymałościowych.
Przyszedł mi do głowy przykład Primoża Roglicia, który zaczynał od skoków, ale został wybitnym kolarzem.
Jak mówiłem, wytrzymałość tlenową jesteśmy w stanie modulować odpowiednim treningiem, a moc już nie. Zmiana dyscypliny w stronę sportów wydolnościowych nie dziwi mnie aż tak bardzo, zwłaszcza jeśli ma predyspozycje do rozwoju wydolności dzięki wydajnemu układowi sercowo-naczyniowemu. Zmiana proporcji włókien szybko kurczących się do wolno kurczących się może mieć miejsce pod wpływem właściwego treningu. Zmiana w drugą stronę byłaby dla mnie zaskoczeniem.
Najlepszym przykładem dyscypliny, w której liczy się krótkotrwała i eksplozywna praca mięśni, byłby sprint.
No właśnie – jeśli mielibyśmy wybitnego kolarza, który zmienił się w wybitnego sprintera, to nie potrafiłbym zrozumieć jak to jest możliwe.
Zastanówmy się zatem nad inną hipotezą: czy wybitny sprinter może odnosić sukcesy również w dyscyplinach wytrzymałościowych?
W tę stronę powiedziałbym, że tak. Wiemy doskonale, że wydolność można w dużym stopniu wytrenować, a moc nie. W związku z tym, jeśli mamy sprintera, który przerzuca się na sport wytrzymałościowy to – zakładając, że ma też rozwiniętą sprawność układu sercowo-naczyniowego czy regulację ciśnienia krwi – również może odnieść sukces. Jak mówiłem, dużo szybciej byłbym w stanie to zrozumieć, niż przykład wytrzymałościowca, który miałby odnosić sukcesy w sportach wymagających dużej mocy.
Wspomnieliśmy o reprezentantach Polski i mistrzach olimpijskich. Ale badaliście również młodych siatkarzy w Spale.
Tak. Z grupy dziesięciu siatkarzy, których badaliśmy, siedmiu wpisywało się w nasz profil genetyczny. Czyli siedemdziesiąt procent. Dla porównania – gdybyśmy wzięli przypadkowych ludzi “z ulicy”, wyszłoby nam około osiemnastu procent.
To jednak nie to było przełomowe. Kiedy badaliśmy ich w roku 2013, powiedzieliśmy, że ta siódemka ma największe szanse, żeby znaleźć się w kadrze seniorów. I faktycznie: z tej siódemki trzech grało cztery lata później w reprezentacji U-21 i zdobyła mistrzostwo świata. W tym samym roku dwóch wskazanych przez nas siatkarzy występowało już w seniorskiej reprezentacji.
A trzech siatkarzy, którzy nie wpisali się w wasz model, nie zrobiło kariery?
Śledziliśmy ich rozwój przez cztery lata, do mistrzostw świata U-21 w 2017 roku. A jeśli chodzi o dalsze losy tej trójki? Musiałbym to skonsultować z Grzegorzem Wagnerem, z którym współpracujemy od lat. On wiedziałby zapewne najlepiej.
Badania na młodych sportowcach są dla nich o tyle cenne, że ich ocena długofalowego potencjału jest utrudniona. Jeden dziewięciolatek może być bardziej rozwinięty od drugiego pod kątem fizycznym, ale tamten może to potem nadrobić.
Dlatego właśnie badania genetyczne są ważne i dlatego też powinny być prowadzone u wszystkich dzieci, które myślą o sporcie poważnie.
Po piętnastym roku życia różnice w tempie dojrzewania dzieci zanikają. Już nie ma takiej zmienności. Możemy zatem na siłowni, na boisku, na sali gimnastycznej – czyli klasycznymi metodami – oceniać predyspozycje fizyczne młodych sportowców. Ale wcześniej predyspozycje są niewidoczne czy też zamazane przez to, o czym pan powiedział – różnice w wieku biologicznym dziecka.
A trenerzy, kluby chciałyby przecież jak najszybciej zdefiniować, do czego zawodnik jest predysponowany. Ale nie mogą tego zrobić ze względu na różne tempo dojrzewania. Badania genetyczne natomiast są możliwe do przeprowadzania od momentu, gdy dziecko przyjdzie na świat. Nie musi mieć nawet zębów. Bierzemy plastikowy patyczek z bawełnianą końcówką, czyli wymazówkę, będącą częścią całego zestawu dostarczanego zawodnikowi lub jego rodzicom, którą wystarczy przejechać po dziąsłach. A potem tę wymazówkę odesłać nam. Możemy zatem oceniać predyspozycje sportowe u dziecka na podstawie genów w dowolnym wieku.
Jest też inny obszar, którym się zajmujemy, a o którym wspomniałem na początku, czyli identyfikacja podatności na bezkontaktowe urazy tkanek miękkich, czyli jeden z rodzajów kontuzji. Wiadomo, że kiedy zawodnik zacznie łapać kontuzje, to będziemy wiedzieć z dużym prawdopodobieństwem, że ma do tego genetyczne predyspozycje. Natomiast ważne jest, by wiedzieć o tej podatności jak najwcześniej. Wówczas można wdrożyć, razem z trenerem i fizjoterapeutą, program prewencji występowania tych urazów. W SMS-ie Szczyrk taki program udało się wprowadzić z sukcesem. Teraz nad analogicznym programem w piłce nożnej pracuje Departament Nauki Rakowa Częstochowa, pod kierownictwem dr. Michała Nowaka. Bardzo cenimy sobie obie te współprace i wiele się z nich uczymy.
Ostatnio badaliśmy wybitnego sportowca, który już zakończył swoją karierę. Okazało się, że jednocześnie z predyspozycją do wytwarzania olbrzymiej, eksplozywnej mocy mięśni, miał silne predyspozycje do bezkontaktowych urazów tkanek miękkich. I faktycznie przez całą karierę borykał się z kontuzjami. Wszystko przez mutację w genach, które są odpowiedzialne za siłę połączeń mięśni z tkanką kostną.
Czyli gdyby wcześniej się dowiedział o swoich słabościach, mógłby poprowadzić trening tak, żeby te kontuzje ograniczać?
Oczywiście. Grzegorz Wagner w SMS Szczyrk miał grupę siatkarek, u których podejrzewał tendencje do bezkontaktowych urazów tkanek miękkich. Poprosił nas o ich zbadanie. Zrobiliśmy to i okazało się, że faktycznie część z nich je miała. Wprowadził zatem pewien system prewencji. Dopóki dziewczyny trenowały w Szczyrku, tych kontuzji nie odnosiły. Ale jedna z nich, kiedy tylko zmieniła szkołę, szybko złapała kolejny uraz. Możemy się domyślać, że poza SMS-em nie była już objęta systemem prewencji ukierunkowanym na tę konkretną przypadłość.
Zakładamy więc, że kariery sportowców, którzy regularnie doznawali groźnych kontuzji, mogłyby wyglądać zupełnie inaczej? Gdyby przeprowadzili badania genetyczne i zastosowali odpowiedni trening prewencyjny?
Myślę, że kariery wielu sportowców mogłyby potoczyć się inaczej i trwać dłużej, bo mając wiedzę o swojej podatności na kontuzje bardziej świadomie podchodziliby do pewnych rzeczy. Jeśli mnie – jako sportowca – boli noga i wiem, że jestem podatny, to od razu pójdę do lekarza, który wykona badanie USG tego miejsca, w jakim jest ból. Zobaczę wtedy, co tam się dzieje. Być może dowiem się o naderwaniu ścięgna, jakimś stanie zapalnym. Ale mając wspomnianą wiedzę – niczego nie zlekceważę. Nie powiem, że „boli, ale przejdzie”.
Dodatkowo kiedy wiemy, że zawodnik jest podatny na kontuzje, to odpowiednio ułożymy trening, zaplanujemy mu obciążenia. Dopuścimy pewne formy aktywności, a innych nie. Na przykład: biegania w grząskim piasku na plaży.
Mówimy o dokładnych wskazówkach, które sformułowaliśmy na podstawie danych z publikacji naukowych. Raków Częstochowa, z którym współpracujemy, bierze pod uwagę prewencje w tym klasycznym ujęciu, a z drugiej strony wykorzystuje innowacyjny system Delos do rozwoju propiocepcji, by zbadać, czy jego wykorzystanie przyniesie jeszcze większą korzyść piłkarzom.
Czyli to nieuniknione, że w związku z popularyzacją badań genetycznych za kilkanaście lat w sporcie będzie mniej kontuzji?
Ale widzi pan – popularyzacja profilowania genetycznego u sportowców nie jest taka łatwa. Borykamy się bowiem z problemem, który został wygenerowany lata temu, prawdopodobnie krótko po tym, jak zaczęliśmy swoją działalność, czyli w 2011 roku. Bardzo wiele podmiotów skupiło się na tym, czy na badaniach genetycznych da się zarobić. Ich podejście możemy określić jako „knowledge based approach”. Czyli mówimy o wiedzy opartej na artykułach naukowych, które przeczytaliśmy, bo to najszybsza, a zarazem najłatwiejsza droga.
Jednak to bardzo zdradliwe podejście w obszarze, którym się zajmujemy. Weźmy na warsztat wariant A/B pewnego genu, zakładając, że A predysponuje nas do sprintu, a B do wydolności. Zawodnikowi wychodzi A/A. To co o nim mówimy? Że ma predyspozycję do sprintu. Wychodzi mu B/B. Okej, ma predyspozycję do wydolności. Ale co jak wyjdzie mu A/B? Czy jest wtedy pośrodku, czy tworzy się kompletnie inna cecha?
Tego nikt na podstawie własnej interpretacji nie jest w stanie stwierdzić. Dałem panu przykład jednego genu i trzech wariantów. A my badamy pięćdziesiąt dziewięć tysięcy wariantów jednocześnie. I konia z rzędem temu, kto jest w stanie taką liczbę wariantów przeanalizować „na piechotę”.
Dlatego rozwinęliśmy algorytmy sztucznej inteligencji, aby przy wykorzystaniu pewnych grup wzorcowych, generować zaawansowane profile genetyczne, które wykorzystujemy potem do interpretacji wyników kolejnych zawodników. Problem z popularyzacją badań genetycznych polega na tym, że środowiska sportowe zraziły się do nich na wczesnym etapie, twierdząc, że to wszystko nie działa. No pewnie, że nie działa, jeżeli intepretujemy wyniki “na piechotę” zamiast stosować odpowiednie narzędzia.
My obecnie, po kilkunastu latach pracy, mamy w ręku mocne dowody, pokazujące, że podejście interpretacji “na piechotę” nie działa, ale nasze badania genetyczne w połączeniu z algorytmami sztucznej inteligencji – owszem, działają. I to bardzo dobrze.
Twierdzę tak, ponieważ mam za sobą dziewięcioletni okres obserwacji piłkarzy, których badałem i przewidziałem, którzy osiągną najwyższą wartość rynkową w swojej grupie. Mamy też wieloletni okres obserwacji siatkarzy i mogę pokazać, co przewidywaliśmy na początku, a jaka była rzeczywistość na koniec. To jak z siatkarzami U-21, o których mówiliśmy. Cztery lata po badaniach okazało się, że miałem rację. Dostali się do kadry seniorskiej.
Nową dyscypliną jest dla nas koszykówka, którą zaczęliśmy badać w zeszłym roku, dzięki profesorowi Tomaszowi Gabrysiowi. On był zaangażowany w przygotowania motoryczne naszej kadry koszykarzy 3×3 do igrzysk olimpijskich Tokio 2020. Poprosił nas o pomoc, bo chciał wiedzieć dokładnie, jakich efektów może oczekiwać po zawodnikach w konsekwencji wdrożonego cyklu treningowego. Nasze przewidywania potwierdziły się w pełni.
Załóżmy jednak, że faktycznie dojdzie do popularyzacji badań genetycznych. To znacząco ograniczy liczbę kontuzji w świecie sportu?
Jestem przekonany, że tak. Bo będziemy – jak mówiłem – świadomie do tego podchodzić, będziemy lepiej układać trening, dostosowywać obciążenia. Natomiast w tej chwili jesteśmy w stanie stwierdzić, ze stuprocentową skutecznością, że dany zawodnik będzie miał kontuzję, jeśli posiada określone mutacje w badanych przez nas genach. Wydaje się, że bez odpowiedniego system prewencji kontuzji nie ma przed tym ucieczki.
W drugiej grupie, w której nie możemy dostrzec predyspozycji do urazów, i tak trzydzieści procent sportowców je odnosi. Więc ta metoda nie jest doskonała, ale jest wystarczająco dobra, by skutecznie zadbać o zdrowie sportowców. Istnieje zapewne czynnik, o którym nie wiemy, który jednak być może odkryjemy i wyjaśni nam te trzydzieści procent. No ale w grupie, którą określamy jako podatną na kontuzje, nie ma pomyłek.
Zawsze może dojść do pechowej, kontaktowej kontuzji. Jeden zawodnik wejdzie agresywnie butem w drugiego. W tej sytuacji zerwany mięsień może zostać trwale osłabiony i będziemy mieli efekt domina – kontuzje zaczną się powtarzać.
Może tak być, oczywiście. Wspomniałbym o Ricardzie Prunie, który był szefem sztabu medycznego Barcelony. Z osiem, dziewięć lat temu prowadził badania naukowe nad czynnikami genetycznymi, warunkującymi powstawanie bezkontaktowych urazów tkanek miękkich, a także szybszą lub wolniejszą rekonwalescencję po kontuzji. Potem, w 2016 roku, w mediach brytyjskich, tuż przed ćwierćfinałem Ligi Mistrzów, potwierdził, że stosuje badania genetyczne, żeby zminimalizować liczbę kontuzji.
Selekcja w klubach, szczególnie młodzieżowych – to obszar, w którym badania genetyczne mogą się przydać, prawda?
Z jednej strony owszem. Natomiast im dłużej jestem w badaniach genetycznych, tym mocniej się przekonuje o tym, że nasze profile działają dlatego, iż w świecie sportu istnieje niezindywidualizowane podejście do treningów zawodników. A ja jestem coraz bliższy zdania, że jeśli właściwie dobierzemy sportowcowi odpowiedni dla jego predyspozycji trening, to mamy duże szanse zrobić z niego mistrza.
To znaczy – jeśli odejdziemy od niezindywidualizowanego podejścia do treningów, to być może profile, które stworzyliśmy, nie będą potrzebne. Bo dopasowywanie treningów będzie na tyle skuteczne, że szanse młodych zawodników się kompletnie wyrównają. Niezależnie od tego, jak wygląda ich tło genetyczne.
Ale jeśli weźmiemy dwóch zawodników z idealnie dopasowanym treningiem, to ten z większymi predyspozycjami genetycznymi nie będzie wciąż miał przewagi?
Właśnie nie. Jak mówiłem – im więcej zawodników badam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jeśli dwóm zawodnikom idealnie dobierzemy trening, to obaj będą mieli równe szanse, aby być mistrzami. Natomiast jeśli będą pracować bez większej indywidualizacji treningu, to wtedy rzeczywiście profile genetyczne wskażą zawodnika z większymi szansami, bo prawdopodobnie ten właśnie zawodnik czerpie najwięcej z unifikowanego systemu treningowego, który mu się oferuje.
Widzi pan sytuację w przyszłości, w której zawodnik byłby skreślany przez sztab szkoleniowy ze względu na gorsze predyspozycje genetyczne?
Obawialiśmy się tego. Ale wie pan, jaka jest rzeczywistość? Idzie to w kompletnie drugą stronę. My dajemy raport i klub mówi: okej, chcieliśmy odrzucić danego zawodnika, bo według nas nie rokuje, ale skoro mówicie, że ma potencjał, to jeszcze mu się przyjrzymy.
Nie spotkałem się z przypadkiem – a pracujemy od jedenastu lat – żeby ktoś został odrzucony tylko ze względu na niełapanie się do profilu genetycznego. Nigdy coś takiego nie miało miejsca.
Jeśli zaufanie do badań genetycznych będzie rosło, to być może takie sytuacje – skreślanie zawodnika ze względu na geny – zaczną się pojawiać.
Mieliśmy na ten temat ciekawą dyskusję trzy lata temu w PZPS-ie. Powiedzmy, że mocniej rozwijamy gałąź związaną z indywidualizacją treningu, niż zachęcamy do orzekania o czyimś losie wyłącznie na podstawie genów. Wie pan dlaczego? Bo mieliśmy przykłady młodych zawodników, którzy byli absolutnie wybitni, a potem znikali.
Przychodziłem potem do dyrektora sportowego akademii i pytałem go, co się stało. Bo przecież tamten chłopak tak wyróżniał się genetycznie, był tak dobrze predysponowany, miał rewelacyjne testy fizyczne. Okazuje się, że młodzi sportowcy często nie radzą sobie z sytuacją, w której się znaleźli, jako wschodzące gwiazdy. I potem z powodu pewnych zachowań są odsuwani od zespołów, wysyłani do innych klubów. Bo mówiąc kolokwialnie: nie udźwignęli tego psychicznie.
Tak więc mamy dowody na to, że nasze profile genetyczne wskazują zawodników, którzy mają większe szanse na osiągnięcie mistrzostwa, w tym co robią. Natomiast – z powodów wcześniej podanych – odchodzimy trochę od tego nurtu na rzecz indywidualizacji treningu oraz ochrony zawodników przed odnoszeniem kontuzji. Tak aby zrównywać szanse w rozwoju sportowym i pozwalać klubom na posiadanie szerszej kadry wartościowych graczy.
Jeszcze jedna kwestia – czy wyniki badań genetycznych nie powinny być ukrywane przed młodymi zawodnikami? Bo mogą sobie nie poradzić z wiedzą, że są genetycznie świetnie predysponowani?
Z tego co wiem, tak się właśnie dzieje. Zawodnicy nie dostają tych informacji. To jest oczywiście polityka klubów, my niczego z góry nie filtrujemy. Ale zapewne kluby idą tym tropem myślowym, o którym pan mówi. Powiemy komuś: “wyszło, że genetycznie się nie nadajesz”. To jest cios, po którym trudno się podnieść. Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek profesjonalista mógłby go wyprowadzić. Poza tym my już na samym początku współpracy definiujemy zakres wniosków z badania. Czasami nasi klienci nie chcą mieć informacji o zgodności zawodników z profilami charakterystycznymi dla określonych dyscyplin sportowych.
Przeciętny Kowalski, który chce wziąć się za siebie i zacząć uprawiać sport, też może skorzystać na badaniach genetycznych?
W stu procentach. Załóżmy, że statystyczny sportowiec-amator pójdzie na siłownię i będzie chciał rozwinąć moc. Ale nie zrobi żadnego progresu, bo nie jest do tego predysponowany. Ma zdecydowaną przewagę włókien wolnokurczliwych nad szybkokurczliwymi. W związku z tym powinien otrzymać informację, że lepiej byłoby, aby poszedł w kompletnie inną stronę. Martwych ciągów, rozwoju siły maksymalnej. Ale nie mocy eksplozywnej.
Bo jeśli nie będzie mu szło, to się zniechęci. I może całkowicie odejść od sportu. Proszę zauważyć, że w ostatnich latach mamy „boom” na triathlon. Mówimy o amatorach, którzy może czasem pracują z trenerami, ale generalnie nie są zawodowymi sportowcami.
Możemy zatem poradzić jednemu z nich, że powinien utrzymać poziom treningu wytrzymałości tlenowej na niezmienionym poziomie, bo jest do niego naturalnie predysponowany, więc i tak zrobi postępy. A innemu powiedzieć, że ma świetne predyspozycje do mocy, ale brakuje mu wydolności, więc musi zintensyfikować trening jej dotyczący. Albo stwierdzić, że trening ekscentryczny komuś nie służy, bo będzie miał po nim zespół opóźnionej bolesności mięśni, szkodliwy dla funkcjonowania mięśni w dłuższej perspektywie czasowej.
To przykłady zastosowania świadomego treningu na podstawie wyników badań genetycznych. Ale nie dla samej idei, tylko po to, żeby sportowiec w jak najkrótszym czasie zrobił jak największy postęp. Chcielibyśmy dać tym ludziom szansę, żeby te zawody triathlonowe wygrywali. Zresztą nie tylko triathlonowe.
Być może przyszłością popularyzacji badań genetycznych jest zatem współpraca z siłowniami oraz klubami fitness. Trenerzy tam pracujący będą mogli układać swoim klientom lepsze, wydajniejsze treningi.
Jak najbardziej się z tym zgadzam. Pamiętam jak dziewięć lat temu miałem bardzo ciekawą rozmowę z koordynatorem drużyn młodzieżowych w jednym z klubów Ekstraklasy, który wcześniej pracował w Holandii. Powiedział wówczas, że w tym kraju badania genetyczne robi się “na wejściu”, jak tylko zawodnik przychodzi na klubu. Dopiero potem zaczyna się z nim pracować.
Chciałbym, żeby takie podejście kiedyś rozwinęło się również w Polsce.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl (drugie zdjęcie), Archiwum Pawła Wiśniewskiego (pierwsze i trzecie)
Czytaj także:
- Ile kosztuje wychowanie tenisisty? Wystarczająco dużo, by wielu nie było na to stać
- Sofia Ennaoui: Życie mamy tylko jedno, więc staram się czerpać z niego, co najlepsze
- Dlaczego polscy trenerzy siatkarscy rzadko odnajdują się za granicą?
- Igor Błachut: realną wiedzę na temat skoków narciarskich mają tylko ludzie, którzy je uprawiali