– Obiecałem żonie, że po trylogii z Wilderem zakończę karierę. Ale chciałem tego dokonać w domu. Byłem to winny fanom, każdej osobie w Wielkiej Brytanii – powiedział Tyson Fury (32-0-1, 23 KO) po tym, jak rozbił Dilliana Whyte’a (28-3, 19 KO) na oczach dziewięćdziesięciu czterech tysięcy fanów, którzy szczelnie wypełnili stadion Wembley. Być może Król Cyganów jak zwykle bawi się z oczekiwaniami publiczności i nie ma zamiaru odchodzić. Albo nazajutrz zmieni zdanie – w końcu jest nieprzewidywalny. Lecz po tym co dziś zobaczyliśmy w jego wykonaniu, możemy powiedzieć – Tyson, nie odchodź. Twoje miejsce jest w ringu. Tam czekają cię kolejne wyzwania. Na czele z pokonaniem Oleksandra Usyka (19-0, 13 KO) lub Anthony’ego Joshuy (24-2, 22 KO).
DZIEŃ BRYTYJSKIEGO BOKSU
Dzisiejsza walka na szczycie wagi ciężkiej miała wyraźnego faworyta. Dość powiedzieć, że każdy spośród dwudziestu ekspertów zapytanych przez magazyn The Ring o wynik walki, wskazał na Fury’ego. Z czego czternastu twierdziło, że zwycięży on przed czasem. Tyson Fury posiada większe umiejętności techniczne i dysponuje lepszymi warunkami fizycznymi. W dodatku, pomimo swoich ogromnych rozmiarów, Fury jest szybki, i ma ten bokserski zmysł, który pozwala mu na skuteczne unikanie wielu ciosów rywala. Za Dillianem Whyte’em przemawiał w zasadzie tylko jeden, jakże klasyczny w boksie argument. Że zaskoczy mistrza w półdystansie i trafi go mocnym lewym sierpowym.
Ale nawet taki scenariusz wydawał się mało prawdopodobny. By w ogóle doszło do tego rodzaju sytuacji, pretendent musiał spełnić szereg innych warunków. Po pierwsze, zbliżyć się do Fury’ego na tyle, by móc skutecznie wykorzystać lewy sierp. Po drugie, samemu myśleć o obronie. Chociaż Gipsy King nie jest królem nokautu, to nie znaczy, że nie ma czym uderzyć – zwłaszcza, że jego ciosy zwykle są bardzo celne.
Wreszcie, Whyte musiał liczyć również na to, że Fury nie podniesie się po zaliczeniu ewentualnych desek. A to, że posiadacz pasa WBC oraz linearny mistrz wagi ciężkiej – czym lubi się chwalić – posiada sporą odporność na ciosy, udowodniła jego trylogia z Deontayem Wilderem (42-2-1). Amerykanin to bez wątpienia najmocniej bijący facet we współczesnym boksie. Cztery razy posyłał Tysona na deski. Ale ten zawsze wstawał i ostatecznie dwa razy wygrał z Wilderem, a raz zremisował. Choć nie brak głosów, że ten zremisowany pojedynek sędziowie również powinni rozstrzygnąć na korzyść Brytyjczyka.
Nie zrozumcie nas źle. Dillian Whyte to naprawdę dobry, solidny pięściarz. Ale Fury jest zawodnikiem wybitnym. Gościem, który już od kilku lat mógł całkowicie dominować w królewskiej kategorii wagowej. W wyniku jego licznych zakrętów życiowych, do niczego takiego jeszcze nie doszło. Dość powiedzieć, że dla zawodnika tej klasy walka z Whyte’em była dopiero drugą obroną mistrzowskiego pasa. A jeżeli chcecie dowiedzieć się nieco więcej o zakrętach życiowych obu głównych bohaterów dzisiejszego widowiska, sprawdźcie naszą zapowiedź walki. Bo tak się składa, że – w co trudno uwierzyć – Dillian Whyte ma nawet jeszcze bardziej porąbany życiorys od Fury’ego. A to spory wyczyn.
OSTATNIA WALKA W KARIERZE?
Zaznaczmy to na wstępie – angielscy fani chociażby podczas ubiegłorocznego Euro dali się poznać jako najgorsze bydło w całej Europie i trudno pałać do nich sympatią. Ale wyspiarzom nie można odmówić, że tworzą klimat bokserskiego widowiska jak żaden inny naród na świecie. Dziewięćdziesiąt cztery tysiące kibiców, zgromadzonych na stadionie Wembley, wiwatujących po każdym mocnym ciosie czy śpiewających przyśpiewki (głównie na cześć Tysona Fury’ego) albo stare hity z tamtejszych list przebojów – no, robiło to wrażenie.
Podobnie zresztą, jak wyjście Tysona do ringu, przy którym z głośników rozbrzmiewały kawałki Notoriousa B.I.G. i Kings Of Leon. Trwało to trochę, ale hej, rozumiemy – walki o pas mistrza wagi ciężkiej nie odbywają się co każdy weekend. To wydarzenie musi mieć odpowiednią otoczkę. Tak, jak i odpowiednich aktorów, którym publiczność przypisała wyraźne role. Fury to uwielbiany mistrz, który ku uciesze tysięcy fanów miał sprać Whyte’a, przywitanego niczym typowy antagonista. To było jednak delikatne zaskoczenie – wszak The Body Snatcher to człowiek wychowany na ulicach południowego Londynu.
Cóż, publika stanęła murem za faworytem, który w mediach prezentuje się o wiele barwniej. Wprawdzie Whyte próbował zaskoczyć mistrza WBC zaczynając pojedynek z odwrotnej pozycji, ale Fury momentalnie połapał się w zamiarach rywala. A w następnych minutach sam dał swojemu przeciwnikowi lekcję pod tytułem “Zmiana pozycji w trakcie rundy”. Serio, Tyson potrafi tak płynnie przejść od operowania lewym prostym, do pozycji fałszywego mańkuta, że można było się zastanawiać, która ręka jest jego dominującą.
Urodzony na Jamajce pięściarz był bezradny w ringu, regularnie obijany. Nie za bardzo mógł znaleźć sposób na to, jak dobrać się mistrzowi do skóry. Z czasem walka zaczęła robić się nieco brudna, obaj pięściarze wdawali się w klincz, a sędzia ringowy miał przy nich trochę pracy. Czego nie można powiedzieć o sędziach punktowych, którzy tego wieczoru mieli najprostszą robotę na świecie. Musieli tylko zapisywać każdą rundę na korzyść mistrza.
I tak do szóstego starcia, w którym Fury pokazał, że odrobił lekcję i oglądał poprzednie walki Whyte’a. Po tym jak przez praktycznie cały pojedynek regularnie obijał tułów rywala, wyciągnął go na środek ringu, sam skrócił dystans i zakończył pojedynek soczystym prawym podbródkowym. Wprawdzie później nieco odepchnął od siebie Dilliana, ale ten był już na tyle zdewastowany, że przewróciłby się od byle podmuchu wiatru. Jeszcze zamroczony zdołał wstać, zanim ringowy doliczył do ośmiu, lecz jego błędnik wciąż szalał. Kontynuowanie walki nie miało żadnego sensu.
TYSON FURY WITH THE UPPERCUT #FuryWhyte pic.twitter.com/rmnvzRbedx
— ᴛʜᴇᴀʀᴛᴏꜰᴡᴀʀ🗿🏝 (@TheArtOfWar6) April 23, 2022
W przeciwieństwie do dalszego kontynuowania kariery przez Fury’ego, który głośno nosi się z zamiarem jej zakończenia. Właśnie tu i teraz, na Wembley, po dzisiejszej walce. Mamy szczerą nadzieję na to, że Król Cyganów kolejny raz igra z naszymi oczekiwaniami. Ten gość jest obecnie najlepszym bokserem wagi ciężkiej. Musi tylko to udowodnić, zgarniając wszystkie pasy. Bo że jest w stanie tego dokonać – co do tego chyba nikt nie ma żadnych wątpliwości.
CIACH W PIACH I FURY WALCZĄCY Z POLAKIEM
O ile sama gala zachwyciła pod względem atmosfery podczas dania głównego, o tyle jej cała karta walk pozostawiała wiele do życzenia. A szkoda, bo to wydarzenie wzbudziło spore zainteresowanie sympatyków pięściarstwa na świcie. Można było na nim pokazać kilka ciekawych pojedynków, czy wypromować paru prospektów. A tych w stajni Eddiego Hearna czy Franka Warrena nie brakuje. Tymczasem cały fightcard przypominał gale organizowane przez braci Kliczków. Bez poczucia straty dobrego widowiska, można było włączyć transmisję wyłącznie na walkę wieczoru.
Ale wspomnijmy o polskich wątkach na gali w Londynie, bo takie były dwa. Otrzymaliśmy wydarzenie, od którego samej nazwy clickbaitowe portale zapewne pociły się z radości. Polak walczył z Furym! Oczywiście, występujący w pojedynku wieczoru Tyson nie postanowił nagle w ramach sparingu powalczyć wcześniej z Danielem Bociańskim (10-2, 2 KO). Rywalem naszego rodaka był brat mistrza wagi ciężkiej – Tommy Fury (8-0, 4 KO). Ojciec, John, reklamował swojego syna słowami, że przypomina mu młodego Giennadija Gołowikna (42-1-1, 36 KO). Z kolei obóz Polaka zapowiadał, że jedzie do Londynu po zwycięstwo. Obie strony w swoich rozważaniach bardzo mijały się z prawdą.
Młodszego z braci Furych z Gołowkinem łączy tylko to, że w teorii uprawiają ten sam sport. W teorii, bo Tommy nie posiada ułamka umiejętności słynnego Kazacha. Ale na Bociana skromny wachlarz techniczny i w miarę porządne przygotowanie fizyczne Anglika w zupełności wystarczyły. Fury nie dysponuje ogromną siłą ciosu, ale Polak odczuwał każde czyste uderzenie. Zaczynał wtedy chwiać się na nogach i wycofywać z akcji. Brytyjczyk rozwalił mu łuk brwiowy, a po prawym prostym zafundował deski w piątej rundzie. Ale ostatecznie nie zdołał wygrać przed czasem, za co Bociańskiemu należy się malutki plus – chociaż dotrwał do ostatniego gongu. A co z Tommym? Po walce wyzwał on na pojedynek… youtubera, Jake’a Paula. I to chyba najlepiej świadczy o niewielkich umiejętnościach dwudziestodwulatka. A także o tym, że sam zdaje sobie z tego sprawę – ale przynajmniej wie, jak spieniężyć swoją karierę.
W drugiej walce na karcie, Michał Ciach (2-12, 1 KO) mierzył się z Karolem Itaumą (7-0, 5KO). Itauma to młodzieżowy mistrz olimpijski z 2018 roku z Buenos Aires, stąd można było liczyć na to, że otrzyma kogoś mocniejszego od typowego kelnera, którym bez wątpienia jest Polak. Urodzony na Słowacji Brytyjczyk przeważał warunkami fizycznymi (pojedynek odbywał się w kategorii półciężkiej) i po prostu – umiejętnościami.
Itauma bez trudu obijał schowanego za podwójną gardą Ciacha, który pruł powietrze pojedynczymi ciosami. Pięściarz z Poznania już w pierwszej rundzie przyklęknął pod naporem uderzeń rywala. Kiedy ponowił ten manewr w drugim starciu, sędzia Chas Coakley zdecydował się zakończyć pojedynek. I bardzo dobrze – szkoda by było poświęcać więcej czasu Itaumy, który powinien już walczyć z lepszymi zawodnikami. Szkoda było narażać zdrowie bezradnego Polaka. Wreszcie, szkoda było w ogóle zmuszać kibiców do oglądania tego sparingu, służącego chyba wyłącznie po to, by faworyt dołożył kolejną wygraną do rekordu.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o boksie: