Deszczowe warunki, ciekawa sytuacja w czołówce przed startem, świetne wyniki Red Bulla w kwalifikacjach i sprincie, a także fakt, że Ferrari chciało doskonale zaprezentować się w jednym ze swoich dwóch domowych Grand Prix – to wszystko zwiastowało nam kawał dobrego ścigania w Grand Prix Emilia Romagna. I faktycznie, taki właśnie wyścig obejrzeliśmy, a zakończył się on – ku rozpaczy lokalnych tifosich – dubletem kierowców Red Bulla i brakiem Ferrari na podium.
Spis treści
Carlos odpada szybko
Nad torem Imola właściwie przez cały weekend pogoda płatała figle. Deszcz raz padał, raz delikatnie zza chmur wychodziło słońce, a nawet najlepsze prognozy potrafiły się mylić. Przed wyścigiem jednak solidnie pokropiło i do startu kierowcy ruszali na wciąż mokrym, przesychającym powoli torze. Miejscami było więc bardzo ślisko, a w tej sytuacji wszyscy zdecydowali się na opony przejściowe. Na starcie okazało się jednak, że warunki premiują zawodników ruszających do walki z nieparzystych pól.
Znakomicie wystartowali więc przede wszystkim kierowcy Red Bulla – Max Verstappen spokojnie utrzymał prowadzenie, a Sergio Perez bez większych problemów wepchnął się przed Charlesa Leclerca, którego w dodatku zdołał jeszcze wyminąć Lando Norris. Brytyjczyk zresztą – jak sam potem przyznawał – uwielbia trudne warunki, w deszczu jeździ mu się znakomicie. I dziś było to widać.
O Lando jednak za chwilę, bo w początkowych fragmentach wyścigu ważniejszy okazał się jego zespołowy kolega – Daniel Ricciardo. To on w jednym z pierwszych zakrętów, po tym jak zarzuciło mu bolidem, uderzył Carlosa Sainza. Kolizja w teorii nie była przesadnie groźna, jednak Hiszpan utknął w żwirze i nie mógł się już z niego wydostać. Ricciardo jakoś się to udało, a Valtteri Bottas, też zamieszany w to wszystko, mimo że lekko uderzył w bolid przed sobą, nie uszkodził auta Alfa Romeo F1 Team ORLEN i jechał dalej.
Sainz za to pojechać nie mógł. Kibice na włoskim torze od razu mogli więc rozpaczać, bo jeden z ich faworytów odpadł z rywalizacji, nim ta na dobre się rozpoczęła. Zresztą z powodu stojącego w żwirze bolidu Hiszpana – który, trzeba przyznać, ma ostatnio sporego pecha, bo to drugi nieukończony przez niego wyścig z rzędu – pojawił się samochód bezpieczeństwa. I dopiero na czwartym kółku kierowcy mogli jechać z pełną prędkością.
Swoją drogą dobrego dnia zdecydowanie nie mieli Hiszpanie – szybko z rywalizacji wycofał się też Fernando Alonso, który uszkodził bolid przy okazji kontaktu z Mickiem Schumacherem.
Max robi swoje
W dalszej części wyścig rozwijał się zgodnie z planem – Verstappen spokojnie powiększał przewagę i jechał z przodu, Sergio Perez i Charles Leclerc walczyli o drugie miejsce (Meksykanin skutecznie odpierał ataki lidera mistrzostw), a reszta stawki była zaplątana we własne pojedynki. Nie pojawił się jednak zapowiadany deszcz, kierowcy powoli zaczęli więc zjeżdżać po nowy, pośredni komplet opon. Jako ostatni zrobili to zawodnicy z prowadzącej trójki, która w żaden sposób się przez to nie przemieszała.
Potem jednak Perez popełnił spory błąd, w konsekwencji mocno ścinając sekwencję zakrętów i Leclerc nagle znalazł się tuż za nim. Od tamtego momentu obaj ponownie walczyli, a częściej niż oni rywalizowali dziś chyba tylko Lewis Hamilton i Pierre Gasly – to była jednak walka o… 13. miejsce. I, żeby było ciekawiej, Hamilton w niej przegrywał. Z kolei za plecami prowadzącej trójki spokojnie po czwarte miejsce jechał Lando Norris, a dalej nieźle – jak na aktualne możliwości Mercedesa – radził sobie George Russell. Świetnie jechał też Valtteri Bottas. Fin w bolidzie Alfy Romeo momentami zagrażał nawet Brytyjczykowi, który zastąpił go w Mercedesie.
Z przodu jednak nie było mowy o jakichkolwiek zmianach. Jedyne emocje związane z Maxem Verstappenem pojawiły się w chwili, gdy ten… dublował Lewisa Hamiltona. Holender jechał bezbłędny, znakomity wyścig, a do jego postawy dopasowała się cała ekipa – Red Bull wreszcie nie miał żadnych problemów z bolidem, a i na pit stopach wypadał świetnie. Pod koniec wyścigu po miękkie opony zjechał bowiem Charles Leclerc, a za nim podążyli obaj kierowcy austriackiej ekipy.
Wydawało się, że z przodu nic już się nie zmieni, choć Leclerc próbował atakować Pereza. I wtedy popełnił błąd.
Dramat Ferrari
Na 53. okrążeniu prowadzony przez niego bolid wypadł z toru. Uderzenie w bandę spowodowało uszkodzenie przedniego skrzydła. Charles natychmiast musiał zjechać do pit stopu i stracił już jakiekolwiek szanse na podium. Spadł nawet na dziewiąte miejsce, choć potem nadrobił jeszcze kilka pozycji. W pewnym sensie sensacyjnie na podium znalazł się przez to Lando Norris. Sensacyjnie, bo początek sezonu McLarena – który w trakcie testów miał mnóstwo kłopotów – był naprawdę słaby. Teraz wygląda jednak na to, że ta ekipa na powrót liczy się w walce o wysokie lokaty.
https://twitter.com/F1/status/1518248020583796739
– Oczywiście, że moje miejsce to niespodzianka – mówił Lando. – To był niesamowity wyścig, wspaniały weekend. Jestem szczęśliwy, zespół zasługuje na takie wyniki. W pierwszym wyścigu nas nie było, teraz stoimy na podium. To świetna robota zespołu. Ciężko pracujemy, wkładamy w to dużo pracy i wysiłku. Do tego pomogły też trudny warunki w ten weekend, uwielbiam takie, dobrze sobie w nich radzę.
Przed nim nic się już nie zmieniło – Verstappen i Perez spokojnie dojechali na pierwszych dwóch pozycjach, dając Red Bullowi pierwszy dublet od 2016 roku. Max równocześnie, po kiepskim początku sezony, zmniejszył straty w klasyfikacji generalnej do Charlesa Leclerca. W tej chwili Monakijczyk ma 86 punktów, Holender 59, a trzeci Sergio Perez – 54.
– Trudno jest osiągnąć coś takiego jak dublet, ale już w poprzednich dniach byliśmy na dobrej drodze, zanosiło się na mocny weekend. Przy takiej pogodzie jak dziś, nie wiadomo, jakie będziesz miał tempo. Zrobiliśmy jednak wszystko, jak trzeba. Zasłużyliśmy na ten dublet. Start był dziś bardzo ważny, ale i ocena warunków – kiedy założyć slicki, by na okrążeniu wyjazdowym nie popełnić błędu. Jako lider musisz dyktować tempo, a z tym wszystko było dobrze – mówił Verstappen po wyścigu.
Jego wygrana i zmniejszenie strat w generalce to dobra wiadomość dla fanów – bo oznacza, że rywalizacja będzie ciekawsza. Świetnie też wypada reszta stawki, dotychczasowe Grand Prix udowadniają bowiem, że zmiany, które wprowadzono, by stawka się wyrównała, faktycznie działają. Najlepszy tego dowód? 5. dziś miejsce Valtterego Bottasa czy 7.(!) Yukiego Tsunody, którzy są w stanie rywalizować z najlepszymi kierowcami w stawce.
I świetnie, bo o to chodzi.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o Formule 1: