Sztuka to była zacna, w swej wyjątkowości bliska ideału. Wzorowo rozłożona na kilka aktów, wprowadzająca różnych bohaterów i logiczny ciąg wydarzeń. Doświadczyliśmy tragedii i komedii zarazem, choć po wyjściu z wrocławskiej sali zapanowała grobowa cisza. Nikt się nie śmiał, nikt nie płakał. Wszyscy po prostu oniemieli ze zdumienia.
Przerażenia zresztą też, bo Śląsk tym meczem dobitnie wykazał pierwszoligowe ambicje.
Śląsk Wrocław – Termalika Nieciecza. Akt I: upadek Szromnika
Po 15 minutach meczu należało zadać sobie pytanie, czy to aby nie najgorszy mecz Michała Szromnika w barwach Śląska Wrocław. W tym sezonie potrafił już przeplatać świetnie interwencje błędami, takimi jak niedawne wpuszczenie “strzału” z dystansu Patryka Kuna. Ale trudno przypomnieć sobie występ, w którym do jego konta można by bez większego wahania przypisać dwie stracone bramki. Najpierw bramkarz WKS-u wybił piłkę pod nogi rywalowi, co chwilę później skończyło się golem. Potem jego pomyłka była jeszcze bardziej ewidentna, nawet nie do wyratowania przez kolegów. Zamiast w prostej sytuacji nakryć piłkę ciałem i ją złapać, wręczył Mesanoviciowi prezent na pięknej, srebrnej tacy.
Nie chcemy niczego wypominać, ale Szromnika opanowały chyba demony z przeszłości. Na polskich boiskach zdarzało mu się przecież popełniać już takie babole, że głowa mała. Dla niego szkoda tym bardziej, że należy jednak do lepszej części stawki w klasyfikacji bramkarzy w Ekstraklasie. Ale dzisiaj zawiódł, rozpoczął sceniczny dramat w kilku aktach.
Śląsk Wrocław – Termalika Nieciecza. Akt II: cierpienia Golli
Jakby tego było mało, koszmar Śląska zapragnął kontynuować Wojciech Golla. Cholera, już to gdzieś widzieliśmy. Oczywiście Gollę, który prokuruje stratę bramki. Tego samego Gollę, któremu swego czasu kibic Śląska mógł zaufać najbardziej, jeśli chodzi o piłkarzy defensywnych. A tu proszę, kolejna jego wtopa w tym sezonie. Absolutnie nikt nie mógł się spodziewać, nawet najbardziej wątpiący fan gospodarzy, że Termalika po 20 minutach będzie prowadzić 3:0 we Wrocławiu. To była jakaś aberracja, wizja rodem z Matrixa. Śląsk nie jest przecież tak beznadziejny, żeby dostawać w cztery litery od ekipy, która jeszcze przed weekendem była jedną nogą w 1. lidze.
I ta sama ekipa klepała piłką, jakby nigdy nic. Tekijaski grał sobie piętkami w polu karnym Śląska, Poznar przestawiał środkowych obrońców rywala jak stół w pokoju gościnnym, a pomocnicy Termaliki czuli się jak na treningu z pachołkami. Pod każdym względem to była kompromitacja podopiecznych trenera Tworka. Oczywiście brawa dla przyjezdnych się należą, apatyczność przeciwnika trzeba wykorzystywać, jednak to, co prezentował dzisiaj Śląsk, z miejsca wpada do rankingu najgorszych występów klubu w ostatniej dekadzie. O tym będzie mówić się bardziej.
Śląsk Wrocław – Termalika Nieciecza. Akt III: krwawy Tamas
Jedyne pocieszenie po pierwszej połowie dla Śląska? Że jutro jest niedziela i będzie można odreagować. Bo nie, nie dało się powiedzieć, że gorzej nie będzie. Tuż przed zejściem do szatni pachniało bowiem kolejnym gongiem. Choć może i lepiej, że panowie piłkarze zostawili coś na później, bo inaczej przymiotników zabrakłoby na połowę tej sztuki teatralnej.
O, a skoro mowa o sztuce, to całkiem ciekawą popisał się Mark Tamas. Nie był dzisiaj najgorszym obrońcą Śląska, ale wszystko poszło się walić, kiedy dostał drugą żółtą kartkę. Czerwień, zjazd do bazy, Śląsk gra w dziesiątkę po zmianie stron. Odrabiać trzy bramki to już nie lada wyzwanie, a co dopiero w takiej sytuacji. Nawet największy optymista mógł w tym momencie zaniemówić. Dramat Śląska tylko się pogłębiał.
Śląsk Wrocław – Termalika Nieciecza. Akt IV: martwy Śląsk
Śląsk nie zrobił praktycznie nic, żeby stratę trzech goli odrobić. Ba, kolejny raz dostał w trąbę. Termalika stworzyła sobie jeszcze kilka groźnych sytuacji, w tym jeden jej strzał wylądował na poprzeczce. Aż w końcu w samej końcówce Grzybek dokończył dzieła zniszczenia, doszczętnie upokorzył Śląsk, któremu zabrakło wiary i pomysłu. Właściwie wszystkiego, czym powinien wykazywać się przeciętny piłkarz w takim meczu. Owszem, były pojedyncze jednostki takie jak Fabian Piasecki, który wszedł z ławki rezerwowych i dał jakiś impuls. Ale co z tego, to nawet nie była kropla w morzu.
Wiecie co, porażka z Termaliką u siebie 0:4 to rzecz tak żenująca, że lepiej już będzie opuścić kurtynę. Koniec przedstawienia. Śląsku, ogarnij się, jeśli nie chcesz grać derbów z Zagłębiem w 1. lidze.
Więcej o Śląsku Wrocław:
Fot. Newspix