Co za dzień dla polskiego tenisa! Najpierw Iga Świątek w fantastycznym stylu pokonała Naomi Osakę i wygrała trzeci turniej z rzędu, a potem błysnął też Hubert Hurkacz, który w parze z Johnem Isnerem zgarnął deblowy tytuł. Dla Huberta to już drugi wygrany w karierze turniej rangi ATP 1000 w grze podwójnej – poprzednio triumfował w Paryżu w 2020 roku w parze z Felixem Augerem-Aliassimem.
Pisaliśmy to już kilkukrotnie, ale powtórzymy – Hubert Hurkacz na Florydzie czuje się jak w domu. Wygrał tam dwa z czterech singlowych tytułów ATP w karierze, w tym ten największy – w Miami w zeszłym roku. W tym sezonie w singlu doszedł do półfinału, eliminując pod drodze Daniiła Miedwiediewa i zatrzymał go dopiero Carlos Alcaraz, jeden z największych talentów ostatnich kilkunastu lat w męskim tenisie. Ale dla Huberta to i tak był dobry występ, ukoronowany świetnym, choć przegranym meczem z Hiszpanem. Oczywiście, wiadomo, że Polak na pewno chciałby obronić wywalczony rok wcześniej tytuł, ale rywal był lepszy.
Co jednak nie udało się w singlu, to odbił sobie w deblu.
Już przed dzisiejszym finałem, trzeba było uznać, że występ Isnera i Hurkacza to wielkie zaskoczenie deblowej rywalizacji. Polsko-amerykańska para po drodze wyeliminowała przecież Rajeeva Rama i Joe Salisbury’ego, którzy od poniedziałku będą najlepszymi deblistami świata – jeden zostanie liderem, drugi wiceliderem rankingu ATP w grze podwójnej. Potem John i Hubert nie zwolnili tempa i w dwóch szybkich setach ograli Australijczyków – Nicka Kyrgiosa i Thanasiego Kokkinakisa, niedawnych mistrzów Australian Open. W finale za to natknęli się na kolejną ze świetnych par – Wesley Koolhofa i Neal Skupski od dawna znajdują się w końcu w szerokiej czołówce najlepszych deblistów świata.
Hurkacza i Isnera to jednak nie przestraszyło. Tym bardziej, że obaj dysponują bardzo ważną w deblu bronią – znakomitymi serwisami. Do tego jednak, mimo swoich rozmiarów (odpowiednio: 196 i 208 centymetrów) bardzo dobrze potrafią odnaleźć się i w grze z głębi kortu, i przy siatce. A to ostatnie też jest bardzo istotne. Właściwie można by więc stwierdzić, że do gry w debla mają wszystko, co potrzebne, by odnieść sukces. I w Miami to udowodnili.
Finał nie był bowiem być może jednym z najbardziej widowiskowych meczów debla, jakie widzieliśmy, ale co najważniejsze – w kluczowych momentach to Polak i Amerykanin okazywali się skuteczniejsi. W pierwszym secie ani razu nie doszło bowiem do przełamania serwisów i tak naprawdę dziać zaczęło się dopiero w tie-breaku. Tam początkowo lepsi byli rywale, którzy prowadzili już 4:2, ale najpierw asem, a potem znakomitym returnem straty odrobił Hubert Hurkacz. I to on też ostatecznie zamknął seta, idealnym wprost lobem. Zrobiło się 1:0, polsko-amerykańska para zyskała nieco luzu.
I ten luz okazał się decydujący. W drugim secie obie pary znacznie lepiej radziły sobie bowiem na returnie, Koolhof i Skupski mieli nawet kilka piłek na przełamanie, ale Isner w tym właśnie momencie zaczął znakomicie serwować i podania nie stracił. A potem wszystko szło w miarę ustalonym torem – raz jedni, raz drudzy wygrywali swoje gemy serwisowe. Aż do stanu 5:4 dla Johna i Huberta. Wtedy najpierw ten pierwszy w znakomitym stylu zagrał przy siatce, a potem popisał się returnem, gdy do tego równie udane zagranie po odbiorze serwisu dołożył Polak, nasz reprezentant wraz z Isnerem zyskali pierwszą piłkę meczową.
Nie potrzebowali kolejnej. Po tym jak w siatkę trafili ich rywale, mogli podskoczyć z radości. Obaj bowiem skompletowali w Miami komplet zwycięstw – w singlu wygrywali w 2018 (Isner) i 2021 (Hurkacz) roku. W deblu odnieśli wspólny triumf teraz. Wychodzi, że nie tylko Hubert, a obaj czują się tam jak u siebie.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: