Historia meczów reprezentacji Polski z reprezentacją Szwecji jest dość długa i niestety, niezbyt dla nas korzystna, ale o tym już wielokrotnie pisaliśmy. Historia Szwedów grających w Polsce dopiero nabiera rozpędu i dotyczy głównie kilku ostatnich lat. Bardzo długo nasze kluby praktycznie na ten rynek nie zaglądały. Dziś to coraz popularniejszy kierunek poszukiwań. Obecnie w klubach Ekstraklasy znajdziemy aż siedmiu Szwedów – tylu samo, co Ukraińców i Bośniaków, a więcej niż na przykład Rumunów, Słoweńców czy Gruzinów. Dopiero ci, których oglądamy obecnie, sprawiają, że na całokształt szwedzkiego zaciągu można zacząć patrzeć pozytywnie.
Piłkarze ze Szwecji w Ekstraklasie
Szwedzki piłkarz na polskiej ziemi ma wymiar symboliczny, bo to właśnie pozyskany w 1992 roku przez Pogoń Szczecin Stefan Jansson był pierwszym graczem z Europy Zachodniej, który trafił do naszej ligi. Jak przystało na tamte czasy, chodziło o transfer po znajomości, w partyzanckich okolicznościach. Za jego sprowadzeniem do Polski stali Patrick Moerk – dziś prężnie działający agent, wówczas dziennikarz sportowy – i jego teść Bogdan Maślanka, były zawodnik „Portowców”. Reklamowano go jako gościa z I ligi, ale tak naprawdę Jansson występował w ojczystej III lidze.
Nic więc dziwnego, że furory w Szczecinie nie zrobił. Poprzestał na jednym występie ligowym (wyszedł w pierwszym składzie i został zmieniony jeszcze przed przerwą) i jednym w krajowym pucharze. Skoro siedział na ławce i nie było widoków na zmianę tej sytuacji, szybko wrócił do Szwecji. Wspomnienia z Polski zachował jednak dobre, mimo że był zaskoczony realiami życia w naszym kraju i wszechobecną szarością. Dla kogoś żyjącego dotychczas w znacznie bogatszym kraju stanowiło to pewien szok.
W 2016 roku odkurzył go „Przegląd Sportowy”. – Bardzo dobrze czułem się w drużynie. Lubiłem ciężko pracować, nie przerażało mnie, że w każdy wtorek idziemy biegać do lasu. Ale ja mam taką mentalność, po prostu… ludzką. Wolałem, żeby grał Mandrysz zamiast mnie. Nie mówię, że byłem gorszy, ale dużo myślałem o tym, że polscy piłkarze dostawali tym więcej pieniędzy, im więcej byli na boisku. Ja miałem gwarantowaną taką samą pensję jak w Szwecji. W Polsce to były duże pieniądze. Inni tyle nie zarabiali. Grali o życie, musieli wyżywić rodziny – opowiadał Jansson.
To właśnie z Piotrem Mandryszem miał najlepszą, wręcz przyjacielską relację. Mandrysz sam zaproponował, że będzie z nim mieszkał w pokoju, żeby podszlifować swój angielski. Uczyć chcieli się także Radosław Majdan i dzisiejszy dyrektor sportowy Pogoni Dariusz Adamczuk, który potem grał w Szkocji.
Jansson po powrocie występował w ekstraklasowym Djurgarden, zaliczył też epizod w lidze chińskiej. Buty na kołku zawiesił jeszcze przed trzydziestką z powodu coraz bardziej dokuczających kolan. Dziś jest trenerem trzecioligowego Lunds BK.
Talent, który został lekarzem
Później nastąpiło 16 lat przerwy. Szmat czasu. Żeby dobrze to zobrazować: tyle samo, między 1986 a 2002 rokiem, biało-czerwoni czekali na udział w wielkiej imprezie. Aż wreszcie w 2008 roku do ŁKS-u przyszedł Nażad Asaad. Wiadomo, że nie Szwed z dziada pradziada – jest Kurdem, urodził się w Iraku – ale w nowej ojczyźnie dorastał i jej paszportem się legitymował. Do Łodzi trafił z łatką gigantycznego talentu, był mocno wyróżniającym się juniorem Malmoe, a później spędził trochę czasu w Primaverze Udinese. W ŁKS-ie najpierw przez rok grał tylko w Młodej Ekstraklasie. Dopiero w sezonie 2008/09 dostał szansę w pierwszym zespole. Wyszedł od początku na Odrę Wodzisław w inauguracyjnej kolejce. Skończyło się na bezbramkowym remisie, mecz był wyjątkowo nudny. Trener Marek Chojnacki tłumaczył swój zespół tym, że wystawił ośmiu nowych zawodników i brakowało zgrania.
Asaad okazał się jednym z przegranych tamtego spotkania. W tej samej rundzie jeszcze dwa razy zaliczył epizody z ławki i… postanowił skończyć z zawodowym graniem w piłkę. Aktualnie jest lekarzem na oddziale ratunkowym. Studia medyczne zaczynał we Wrocławiu.
– Nie czułem wtedy większej radości z chodzenia na treningi, co ostatecznie doprowadzało do tego, że nie robiłem większego postępu jako piłkarz. Nie czułem podekscytowania grą przed tysiącami ludzi. Oczywiście, ŁKS miał wtedy duże problemy finansowe, ale dla mnie akurat to nie był duży problem, że pensja przyszła o miesiąc czy dwa za późno. Nie miałem wtedy żony ani dzieci, więc był to kłopot dla starszych graczy z rodzinami na utrzymaniu. Co innego było trudniejsze: byłem młody, daleko od bliskich, którzy mnie wspierali. Wszystko obracało się w złym kierunku. Pewnego dnia jednak obudziłem się i postanowiłem, że chcę przejąć kontrolę nad moim życiem i robić to, co mi się najbardziej podoba, a nie zadowalać innych ludzi. Zdecydowałem się zacząć wszystko od zera. I to doprowadziło mnie to do mojej medycznej kariery – tłumaczył w wywiadzie dla Sportowych Faktów. Co ciekawe, w Polsce grał jeszcze raz: wiosną 2017 został zawodnikiem A-klasowego GLKS-u Kamiennik.
Bramkarz, który sprawiał kłopoty
Niedługo potem do Śląska Wrocław zawitał bramkarz Ivo Vazgec. CV imponującego nie miał, ograniczało się do występów w drugiej lidze szwedzkiej. Przyszedł głównie dlatego, że WKS nie zdołał wtedy pozyskać Mariana Kelemena, co udało się pół roku później. Vazgec o skład rywalizował z Wojciechem Kaczmarkiem. Początkowo to on grał więcej, ale z czasem trafił na ławkę. A gdy w połowie sezonu 2009/10 wreszcie do Śląska dołączył Kelemen, przybysz ze Skandynawii stał się numerem trzy. Wiosną już ani razu nie załapał się do meczowej kadry. Rozstanie było jedynym logicznym rozwiązaniem. Jego kariera w Ekstraklasie zakończyła się na siedmiu spotkaniach. W ramach ciekawostki dodajmy, że w styczniu 2013 testowała go Cracovia.
Vazgec wrócił do Szwecji i nawet z czasem rozegrał dwa sezony w ekstraklasowym IF Brommapojkarna. Większość kariery spędził jednak na boiskach drugiej i trzeciej ligi. Bramkarzem okazał się bardzo przeciętnym, ciekawsze było pisanie o nim w kwestiach pozapiłkarskich. Okazuje się, że w Śląsku jego budżet bywał mocno nadwyrężony ze względu na problemy z punktualnością. – Do piętnastu minut – dziesięć złotych, powyżej piętnastu – dwadzieścia. To na zbiórkę. A jak się spóźnisz na trening, to już zależy od trenera. Ale ja nie płaciłem najwięcej kar. Rekordzistą był Ivo Vazgec. Spóźniał się prawie codziennie – opowiadał na Weszło Vuk Sotirović.
Niestety, nie zawsze można było się pośmiać. Vazgec w 2018 roku został zatrzymany za jazdę pod wpływem alkoholu. Assyriska FF, do której dopiero co trafił, rozwiązała z nim umowę, ale zobowiązała się opłacić jego program rehabilitacyjny. Cztery lata wcześniej dostał grzywnę za obrażenie policjanta i grożenie mu. Musiał mu zapłacić 15 tys. koron, a w klubie stracił wszystkie premie meczowe (70 tys. koron).
– Pieniądze nie stanowią problemu. Nie obchodzą mnie, ale moja reputacja poszła do diabła i przez to, co się stało, opuściłem 19 meczów w Allsvenskan i 6 meczów Ligi Europy. Nie ma pieniędzy, które zastąpią utracone doświadczenie. Nie sądzę, żeby Brommapojkarna traktowała mnie tak, jak klub powinien traktować swojego zawodnika. Zrobili mi przerwę na miesiąc, zwerbowali nowego bramkarza, a potem powiedzieli, że najlepszy z nas będzie mógł grać. Ale mój rywal [Davor Blażević], który grał, puszczał po 3-4 gole na mecz, a ja i tak nie byłem bliski dopuszczenia do gry. Czułem, że się ze mną pieprzą – narzekał Vazgec w 2017 roku w rozmowie ze skanesport.se.
Przy okazji wytłumaczył, dlaczego praktycznie co roku zmieniał kluby. – Ma to związek z moją reputacją. Chodzi o to, że wielu myśli, że jestem tylko problemem. I rzeczywiście, miałem pewne kłopoty poza boiskiem, nie mogę temu zaprzeczyć. Myślę, że ludzie nie radzą sobie z takimi postaciami jak ja. Niestety. Kluby chcą postaci, które po przegranej 0:5 mówią: „W porządku”. A to nie jest w porządku. Możesz przegrać jeden lub dwa mecze w sezonie, jeśli grasz dobrze i czujesz, że dałeś z siebie wszystko. Ale nie możesz przegrać trzech meczów po 0:3 i czuć się usatysfakcjonowany. To nie jest możliwe. Mam na myśli ogólne podejście w Szwecji. Dostajesz 0:3, a potem mówisz „tak, ale graliśmy całkiem nieźle między 75. a 90. minutą”. Jakie to ma znaczenie? Jestem tym, który ośmiela się powiedzieć to przed grupą. A potem trenerzy odbierają to w niewłaściwy sposób – chorwackie korzenie nad wyraz często dawały o sobie znać.
Po sprawie z pijaństwem za kółkiem Vazgec zniknął na trzy lata, aż w 2021 roku dołączył do trzecioligowego Assyriska Turabdin IK. W ubiegłym sezonie rozegrał siedem meczów.
Powolne otwarcie na rynek szwedzki
Później znów nastało kilka lat całkowitej posuchy w transferach Szwedów do Polski. Ewentualnie za Szweda mógł uchodzić Kebba Ceesay, który trafił do Lecha w 2012 roku jako reprezentant Gambii, ale mający również szwedzki paszport i epizod w tamtejszej młodzieżówce.
Szwedzki rynek powoli jednak zaczął się otwierać na polski kierunek. Zapowiadały to słowa polsko-szwedzkiego agenta Filipa Leśniewskiego (reprezentuje m.in. Aleksandara Prijovicia).
– Hamalainen kosztował Lecha 300 tys. euro i tyle na pewno niektóre kluby są gotowe wyłożyć. Za te pieniądze można mieć bardzo dobrego zawodnika jak na szwedzki poziom. Kontrakty oferowane w Polsce są podobne, ale różnica polega na tym, że w Szwecji płaci się dużo wyższe podatki i piłkarzowi mniej zostaje w kieszeni. Do tego koszty życia w Polsce są znacznie niższe, co ma duże znaczenie. W Norwegii podatki mają jeszcze wyższe niż w Szwecji, to już ekstremalne rzeczy. Po rozmowach z graczami widzę jeszcze dwa duże plusy dla Polski. W szwedzkiej lidze mało kto ma stadiony na poziomie, w Ekstraklasie – zwłaszcza po Euro 2012 – sytuacja wygląda znacznie lepiej. Zainteresowanie piłką jest w Polsce większe. W Szwecji sportem numer jeden pozostaje hokej, nieraz zdarza się, że na piłkę przychodzi po tysiąc osób. (…) Nie wspominałem jeszcze o ostatnim plusie, najważniejszym: z polskiej ligi jest znacznie więcej transferów na Zachód lub do bogatych klubów na Wschodzie. Przykłady Roberta Lewandowskiego i Artjomsa Rudnevsa działają na wyobraźnię. Bundesliga powoli staje się najlepsza na świecie, a Polska to świetny przystanek w drodze do Niemiec. Kluby niemieckie do Polski mają znacznie bliżej, znają rynek i niemal co roku ktoś z Ekstraklasy trafia do Bundesligi. W Szwecji zdarza się to dość rzadko – tłumaczył w 2013 roku w wywiadzie dla 2×45.info.
W tamtym czasie szwedzkie kluby zbiły w europejskich pucharach Lecha Poznań i Śląsk Wrocław, co dodatkowo wzmacniało atrakcyjność tego kierunku.
Żonglowanie niewidzialną piłką
Zimą 2014 piłkarzem Zagłębia Lubin został pomocnik Johan Bertilsson. Razem z nim do Polski przyleciał napastnik Par Ericsson, który miał za sobą udane półrocze w Mjallby. Obaj obejrzeli z trybun przegrany 1:2 mecz z Ruchem Chorzów. Ericsson ostatecznie zdecydował się na belgijskie Mouscron, Bertilsson zaś podpisał kontrakt.
Wiązano z nim spore nadzieje. Na wypożyczeniu z Kalmar do drugoligowego Degerfors spisywał się rewelacyjnie (28 meczów, 16 goli, 5 asyst). Ciepło wypowiadał się o nim sam Orest Lenczyk. Szwed jednak nie spełnił oczekiwań. Miewał przebłyski, ale całościowo zawiódł. Jedna runda, siedem ligowych spotkań i do widzenia. Bertilsson wrócił do kraju, a ostatnio nawet znów jest piłkarzem Degerfors. W sezonie 2020 awansował na najwyższy szczebel, będąc jednym z głównych architektów sukcesu (19 bramek, 8 asyst). W elicie też poczynał sobie całkiem nieźle, sezon 2021 zakończył z ośmioma golami i dwiema asystami. W Polsce najwyraźniej się nie zaaklimatyzował, ale to nie był zły zawodnik.
Nie można tego powiedzieć o Sebastianie Rajalakso, który także zimą 2014 zasilił szeregi Jagiellonii Białystok. Od jego debiutu widać było, że coś jest nie tak. Z piłką przy nodze jeszcze nie taki tragiczny, ale w oczy rzucała się korpulentna sylwetka, totalny brak dynamiki i przedziwny sposób biegania. Komentujący ligę Wojciech Jagoda stwierdził, że grał jak „późny Ebi Smolarek” i akurat w tym przypadku nie przesadził z oceną.
Rajalakso po dwóch meczach w pierwszym składzie błyskawicznie powędrował do rezerwy i później już tylko raz wybiegł na murawę od początku. Po raz ostatni oglądaliśmy go w Poznaniu, gdy Lech wygrał 6:1, a szerszej publiczności efektownie przedstawił się Dawid Kownacki. Po tym spotkaniu Rajalakso został całkowicie skreślony, lecz nie chciał rozwiązać kontraktu. Spędził półtora miesiąca w białostockim klubie kokosa, aż wreszcie zmiękł.
I nikt by o nim nie pamiętał, gdyby po latach nie opowiedział szwedzkim mediom o swoich traumatycznych przejściach z Polski. Jego wypowiedzi tłumaczył na Twitterze polski trener Piotr Piotrowicz. – Pewnego dnia wezwali mnie wcześnie do klubu. Tam rzucili jakiś papier po polsku, stanęli nade mną i kazali podpisać. Odmówiłem. Od razu pomyślałem – czy ja w ogóle powinienem tu siedzieć sam z polską mafią? Wskazywali na papier i kazali podpisać. Gdy odmówiłem, to do pokoju wszedł starszy pan. Przedstawili mi go jako mojego nowego trenera. Od tego momentu trenował codziennie o 6 rano od poniedziałku do niedzieli. Biegałem kilka godzin po lesie. Potem musiałem jechać na drugi koniec miasta, żeby się zameldować i zjeść śniadanie. Od 11 puszczali mi kasety z teorią piłki nożnej. Po polsku.
Lunch, znowu treningi przez kilka godzin. Często kazali mi grać w berka samemu. Mówili, że będziesz tak codziennie, dopóki nie rozwiążesz kontraktu. Potem nadeszła faza trzecia. Zabrali mnie na arenę lekkoatletyczną, gdzie trenowałem lekkoatletykę. Musiałem biegać, a inni rzucali we mnie dyskiem i oszczepami. Zawsze musiałem być czujny.
Pewnego dnia trener rzekł do mnie, że będziemy ćwiczyć technikę. Powiedziałem, że no tak, ale nie mamy piłek. A trener na to, że i co z tego. Musiałem żonglować 100 razy, ale bez piłki. Liczyłem na głos żonglując niewidzialną piłkę. Potem trener podawał mi niewidzialną piłkę i kazał strzelać.
Czegóż tu nie ma? Nie twierdzimy, że Rajalakso wszystko zmyślił, zwłaszcza że możliwości Jagiellonii w temacie zmiękczania niepokornych zawodników swego czasu były powszechnie znane. Jego wypowiedzi dzielilibyśmy jednak co najmniej przez dwa, bo to rzucanie w niego oszczepami czy opowiadanie o polskiej mafii wygląda na ubarwione. W każdym razie, przekaz poszedł w świat, negatywna reklama zrobiona.
Ogólnie okienko z zimy 2014 to była katastrofa w wykonaniu „Jagi”. Tiago Targino, Joel Perovuo, Nuno Henrique, Roberts Savalnieks, Seweryn Michalski plus Rajalakso – żaden z nich nie okazał się nawet średnim transferem.
Ostatni szwedzki niewypał transferowy Lecha
Powoli przechodzimy do historii najnowszej. Nicklas Barkroth latem 2017 kosztował Lecha 650 tys. euro, dostał długi kontrakt, miał ciekawe papiery (m.in. sześć meczów w reprezentacji), a okazał się niewypałem. Co prawda na początku po wejściach z ławki zaliczył trzy asysty w meczach ze słabeuszami, ale na dłuższą metę pokazał się jako skrzydłowy, który mało co potrafi wykreować. Wiosną już praktycznie nie grał, Nenad Bjelica stawiał na innych. Przyjście Ivana Djurdjevicia jego statusu nie zmieniło i „Kolejorz” po zaledwie roku oddał go ze sporą stratą do Djurgarden. W ostatnich dniach Barkroth opuścił ten klub i związał się z drugoligowym Orgryte.
Cały czas ani jeden Szwed grający w Polsce nie okazał się dobrym transferem.
Mimo to w 2020 roku nastąpił wysyp ruchów kadrowych w tym kierunku. Do Pogoni Szczecin przyszedł Paweł Cibicki, do Arki Gdynia Douglas Berqvist, a do Lecha Mikael Ishak. I to ten ostatni jako pierwszy przełamał negatywny trend. Ishak praktycznie od początku gwarantował gole. Obecnie jest kapitanem drużyny i liderem klasyfikacji strzelców Ekstraklasy.
Cibicki fajnie zaczął w Pogoni. Z czasem dały o sobie znać jego demony przeszłości. Niedawno został zdyskwalifikowany przez FIFA na cztery lata za przestępstwa związane z ustawianiem meczów. Berqvist był typowym drągiem na środku obrony i stanowił uzupełnienie składu Arki, której nie udało się utrzymać w elicie. Ostatnio było o nim nieco głośniej, bo podpisał kontrakt z ukraińskim Czornomorcem Odessa. W połowie lutego po powrocie z tureckiego obozu chciał zostać na Ukrainie, mimo coraz głośniejszych ostrzeżeń o potrzebie ewakuacji. Uciekł dopiero tuż przed wejściem Rosjan. Później opowiadał w szwedzkich mediach, że gdyby nie miał żony i dzieci, zostałby, żeby pomagać na miejscu.
Karlstroem i Ishak piszą nową historię
W ubiegłym roku szwedzka kolonia w Ekstraklasie powiększyła się o Jespera Karlstroema, Mattiasa Johanssona i Josepha Ceesay. Każdy z nich ma szansę odchodzić kiedyś z wysoko podniesioną głową. Karlstroem ostatnie miesiące w Lechu ma rewelacyjne i teraz po latach wrócił do reprezentacji. Miał duży udział przy golu z Czechami i niewykluczone, że na Polskę wyjdzie w pierwszym składzie. Johansson przyszedł do Legii z dobrym CV, ale nieprzygotowany. Na dodatek po drodze ciągle mu coś dolegało i, jak sam niedawno stwierdził w „Przeglądzie Sportowym”, jesienią grał na 20 procent swoich możliwości. Wiosną prezentuje się lepiej, tendencja zwyżkowa jest ewidentna. Ceesay często gra w Lechii, lecz trochę brakuje mu liczb. W międzyczasie wypadł na dłużej z powodu kontuzji, co go wyhamowało.
Od paru tygodni jego klubowym kolegą jest Henrik Castegren, który wciąż czeka na debiut. Wisła Kraków z kolei ściągnęła Josepha Colleya i Sebastiana Ringa. Pierwszy zaczął nieźle, choć wahania formy ma olbrzymie. Drugi jak dotąd raczej na minusie.
Szwedzi do niedawna byli rzadkością w polskiej lidze, a jeśli już się trafiali, odgrywali marginalne role i w najlepszym razie byli barwnymi ciekawostkami. Dopiero Ishak i Karlstroem zmienili ten stan rzeczy. Kto wie, czy punkt kulminacyjny w kwestii eksplorowania tego kierunku dopiero nie nadchodzi.
Bilans szwedzkich piłkarzy w Ekstraklasie (stan na 29.03.2022):
Stefan Jansson – Pogoń Szczecin (1992): 1 mecz, 0 goli
Nazad Asaad – ŁKS Łódź (2008): 3 mecze, 0 goli
Ivo Vazgec – Śląsk Wrocław (2009): 7 meczów
Johan Bertilsson – Zagłębie Lubin (2014): 7 meczów, 0 goli
Sebastian Rajalakso – Jagiellonia Białystok (2014): 7 meczów, 0 goli
Nicklas Barkroth – Lech Poznań (2017-2018): 19 meczów, 0 goli
Douglas Bergqvist – Arka Gdynia (2020): 6 meczów, 0 goli
Paweł Cibicki – Pogoń Szczecin (2020): 18 meczów, 3 gole
Mikael Ishak – Lech Poznań (2020-): 47 meczów, 26 goli
Joseph Ceesay – Lechia Gdańsk (2021-): 27 meczów, 1 gol
Mattias Johansson – Legia Warszawa (2021-): 15 meczów, 1 gol
Jesper Karlström – Lech Poznań (2021-): 42 mecze
Henrik Castegren – Lechia Gdańsk (2022-): bez debiutu
Joseph Colley – Wisła Kraków (2022-): 7 meczów, 0 goli
Sebastian Ring – Wisła Kraków (2022-): 3 mecze, 0 goli
Czytaj więcej o reprezentacji Szwecji:
- 10 momentów Zlatana Ibrahimovicia z reprezentacyjnej kariery
- Czy reprezentacja Szwecji jest w kryzysie?
- Co sądzić o Szwedach po ich meczu z Czechami?
Fot. Newspix/400mm.pl