Chelsea potrafi w dwumecze – wiadomo nie od dziś. Na spotkanie z Lille jechała z dwubramkową zaliczką i zrobiła wszystko, by jak najmniej się zmęczyć i jednocześnie bez nerwówki awansować do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Nawet gdy przez moment pachniało dużą historią, czyli odrobieniem strat przez Lille, to „The Blues” bardzo szybko wybili z głów swoich przeciwników wszelkie zapędy do odwracania wyniku z pierwszego spotkania. Ogólnie – w przeciwieństwie do meczu Juve z Villarrealem, w Lille nie zdarzyło się dziś nic nieoczekiwanego.
Wyrachowanie, mądre zarządzanie meczem, ekonomia wysiłku – mniej więcej takie określenia powinny paść w kontekście Chelsea, która bez problemu ogoliła dzisiaj Lille. To nie był wybitny mecz. To nawet nie był dobry mecz. Brakowało nam w nim nutki szaleństwa, jakichś mocniejszych sygnałów ze strony Francuzów, że ci są w stanie pogonić dzisiaj ekipę Tuchela. Oczywiście – Lille wyszło na prowadzenie. Ale byli na nim tylko przez dziesięć minut. To za mało, by mówić o emocjach. Bramka do szatni Pulisica w zasadzie ustaliła nam losy tego dwumeczu.
Ale lećmy po kolei. Chelsea grała od samego początku z podejściem „to trzeba na spokojnie”. Czyli wiecie – utrzymywanie się przy piłce, podania pomiędzy pomocnikami, którymi angielska drużyna może nie zdobywała przestrzeni, ale miała dzięki nim piłkę przy nodze, a więc kradła bezcenne minuty, do tego niewielkie ryzyko w poczynaniach ofensywnych. Byle nie stracić i jakoś to będzie. Lille? Francuzom nie można odmówić, że nie chcieli. Gdy tylko przechwytywali piłkę, starali się biec jak najszybciej w stronę pola karnego rywali. Inna sprawa, że niewiele potrafili tam zrobić, co było też wynikiem bardzo mądrego bronienia się „The Blues”. Próbowali bezpośrednich zagrań, lecz w zasadzie nie kreowali sobie sytuacji.
Największe zagrożenie Francuzi stworzyli dzięki… Jorginho. Na początku meczu Włoch stracił piłkę na własnej połowie, dzięki czemu na bramkę pognał Burak Yilmaz, ale jego strzał wylądował na głowie Thiago Silvy. Jorginho przyczynił się też do gola na 1:0. Sytuacja rodem z Ekstraklasy – najpierw pomocnik nie potrafił wybić piłki ze swojego pola karnego i zrobił to pokracznie, trafiając w Xekę. Ten z kolei odbił futbolówkę klatką, a poźniej ta trafiła w łokieć Jorginho. Niby jeden z najlepszych piłkarzy świata poprzedniego roku miał niewiele czasu na reakcję, ale widać było ewidentny ruch ręką do piłki. Sędzia został poproszony do monitora i nie miał wątpliwości – rzut karny.
Ten wykorzystał pewnie Yilmaz, strzelając tuż przy słupku, na takiej wysokości, że było to niemalże niemożliwe do złapania. Byliśmy przekonani, że po tym trafieniu mecz się diametralnie zmieni. Ale Chelsea dalej grała swoje. Powoli rozgrywała piłkę. Raczej nie ryzykowała. Nie chciała atakować. Wydawało nam się, że taka postawa może zemścić się na londyńczykach. Ale ci po prostu czekali na odpowiedni moment, a taki powstał, gdy zrobiła się luka w defensywie Lille. Wystarczyło jedno kapitalne podanie Jorginho (tą asystą odkupił winy bez dwóch zdań), by Pulisic stanął przed setą. Amerykanin niby miał ostry kąt, ale strzelił tuż przy słupku, generalnie – Leo Jardim nie miał nic do powiedzenia.
Stało się to tuż przed przerwą, a więc po zmianie stron Chelsea konsekwentnie trzymała się swojego planu. Mecz został niemalże zabity, bo piłkarze Lille choć czasem podchodzili pod pole karne, to bardzo rzadko potrafili zagrozić. Bramkową sytuację miał na dobrą sprawę tylko Xeka, który dostał od Bamby rewelacyjną wrzutkę, sam sprawnie urwał się obrońcom, ale trafił w słupek. Wtedy pojawiła się w naszej głowie myśl: jeśli Lille nie jest w stanie strzelić w takiej sytuacji, to naprawdę nie ma dziś czego szukać. A chwilę później gola kolanem strzelił Azpilicueta, co w zasadzie zdusiło nasze nadzieje na emocjonującą końcówkę.
Chelsea można zatem pochwalić za mądrość. Lille – za chęci. Koniec końców obejrzeliśmy jednak mecz, o którym zaraz zapomnimy. Nie zdarzyło się w nim nic, o czym ktokolwiek dyskutowałby jutro w tramwaju.
LILLE – CHELSEA 1-2
Yilmaz 38′ – Pulisic 45+3′, Azpilicueta 71′
WIĘCEJ O CHELSEA:
- Chaos i znaki zapytania. Jaki los czeka Chelsea?
- Długo to trwało, ale Kai Havertz wreszcie gra na miarę oczekiwań
Fot. newspix.pl